Do jesieni nic się nie zmieni?

Dziś ma dojść do głosowania nad samorozwiązaniem Sejmu, którego losy decydują także o funkcjonowaniu rządu Marka Belki. Tym razem na Wiejskiej nie widać nerwowego liczenia pojedynczych głosów, które pamiętamy, gdy ważyły się losy Leszka Millera. Decyzję "za wszystkich" podjął Sojusz Lewicy Demokratycznej, mówiąc wiosennym wyborom stanowcze NIE.

Dziś ma dojść do głosowania nad samorozwiązaniem Sejmu, którego losy decydują także o funkcjonowaniu rządu Marka Belki. Tym razem na Wiejskiej nie widać nerwowego liczenia pojedynczych głosów, które pamiętamy, gdy ważyły się losy Leszka Millera. Decyzję "za wszystkich" podjął Sojusz Lewicy Demokratycznej, mówiąc wiosennym wyborom stanowcze NIE.

- Daję orzechy wobec takich samych grudek platyny, że Sejm się sam nie rozwiąże - zapowiadał wczoraj w rozmowie z "GP" poseł Wacław Martyniuk, sekretarz i rzecznik dyscypliny klubu parlamentarnego Sojuszu Lewicy Demokratycznej. I chociaż szef klubu Krzysztof Janik dopuścił możliwość, że kilku parlamentarzystów - w tym marszałek Włodzimierz Cimoszewicz - wyłamie się i podniesie rękę wbrew klubowej większości, losy głosowania wydawały się przesądzone.

- To, na co osobiście liczyłem w największym stopniu, czyli zmianę stanowiska przynajmniej dużej części posłów SLD, nie nastąpiło - komentował prawdopodobny wynik marszałek Sejmu. Przeciwko skróceniu kadencji będzie też głosować 12-osobowy klub Unii Pracy. - Choćby wszyscy pozostali się wspięli na szczyt frekwencji, to i tak nie dadzą rady rozwiązać Sejmu. Jeżeli od 460 odejmiemy 160 głosów SLD, to jest 300 - wyliczał kierujący PSL Waldemar Pawlak.

Reklama

I chociaż do tej pory postawa ludowców w głosowaniach dotyczących gabinetu Marka Belki była dość nieprzewidywalna (na kwietniowym głosowaniu nad wotum nieufności dla ministra skarbu Jacka Sochy nie było 10 z 40 posłów PSL), dziś ma obowiązywać - podobnie jak w Platformie Obywatelskiej, Prawie i Sprawiedliwości, Socjaldemokracji, Samoobrony - dyscyplina - zarówno w przypadku obecności na sali, jak i głosu oddanego za samorozwiązaniem się parlamentu.

Zgodnie z art. 98 ust. 3 konstytucji, parlamentarzyści mogą skrócić swoją kadencję uchwałą podjętą większością co najmniej 2/3 głosów ustawowej liczby posłów. Oznacza to, że aby wybory mogły odbyć się w czerwcu, potrzeba 307 guzików wciśniętych za tą decyzją. Nawet gdyby z szeregów Sojuszu wyłamało się więcej niż 2 czy 3 typowanych przez K. Janika outsiderów, opowiadająca się za jesiennymi wyborami większość ma szanse uzbierać się także dzięki postawie Stronnictwa Gospodarczego Romana Jagielińskiego (11 głosów) i niektórych z 38 posłów niezrzeszonych. Gdyby sprawdził się inny scenariusz, prezydent musiałby zarządzić wybory w okresie 45 dni od dnia zarządzenia skrócenia kadencji i do urn wyborcy poszliby najpóźniej 19 czerwca.

Na piątek 6 maja zapowiedział zgłoszenie się z dymisją rządu u prezydenta premier Marek Belka. Wcześniej szef rządu zapowiedział, że rezygnację ogłosi niezwłocznie po podjęciu przez Sejm decyzji o pracy do końca ustawowej kadencji. Zwłokę uzasadnił swoim udziałem w czwartkowym Marszu Żywych. Prezydent już kilkakrotnie deklarował, że dymisji gabinetu M. Belki nie przyjmie, a już na pewno nie zrobi tego przed zakończeniem szczytu Rady Europy, który odbędzie się w Warszawie 16-17 maja. Prezydent przyznał też, że namawia premiera, by w ogóle rezygnacji nie składał. Gdyby jednak M. Belka postawił na swoim, także A. Kwaśniewski może upierać się przy tym, by dalej pełnił on obowiązki szefa rządu.

Zgodnie z art. 162 konstytucji, prezydent może odmówić przyjęcia dymisji Rady Ministrów. Także przy przyjęciu rezygnacji powierza jej dalsze sprawowanie obowiązków do czasu powołania nowego rządu. W takim przypadku inicjatywa w wyznaczaniu premiera także należy do prezydenta, a ustawa zasadnicza nie wyklucza, że może on powierzyć tę misję... Markowi Belce.

Dopiero jeśli kandydat A. Kwaśniewskiego nie uzyska wotum zaufania Sejmu, inicjatywa przechodzi w ręce parlamentu, który wcale nie musi okazać się dość silny, by wyłonić swojego kandydata. Wtedy decyzja znów leży w gestii prezydenta.

Magdalena Wojtuch

Trzy pytania do...

WacŁawa Martyniuka sekretarza i rzecznika dyscypliny klubu SLD

- Czy w czasie głosowania posłów SLD będzie obowiązywać dyscyplina?
- A jakie to ma znaczenie? Przecież klub SLD nie ma żadnej możliwości zablokowania decyzji o samorozwiązaniu się Sejmu. Bez SLD ci, którzy chcą rozwiązania Sejmu, mogą go rozwiązać, nas nie musi być w ogóle na sali.

- Bardziej prawdopodobne jest jednak, że posłowie Sojuszu tam będą i to w komplecie. Jak będzie wyglądało to głosowanie?
- Normalnie - posłowie nacisną guziki. Wyświetli się wynik i - daję orzechy wobec takich samych grudek platyny, że Sejm się sam nie rozwiąże. Regulamin klubu mówi wyraźnie, że w każdej sprawie, w której stanowisko zajmuje klub, posłowie Sojuszu muszą głosować zgodnie z nim. Reszta mnie mało co wzrusza.

- A wzruszają pana losy gabinetu Marka Belki po głosowaniu?
- Też mnie nie wzruszają, bo dokładnie wiem, co będzie: nic nie będzie. Premier złoży dymisję. Zaprezentuje się jako twardy facet. Pan prezydent dymisji nie przyjmie. M. Belka odetchnie z ulgą i będzie dalej rządzić. Po prostu zrobił dokładnie to, co zapowiedział. Dlaczego nie miałby się więc liczyć z poparciem Sojuszu.

Gazeta Prawna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »