Dolar walutą upadłą - amerykańska gospodarka słabnie

W ostatnim okresie - co pewien czas - wraca temat słabości dolara, który (jak się wydaje) powoli traci status waluty rezerwowej. Było tak w połowie 2008 r., gdy ceny ropy zbliżały się do 150 dol. za baryłkę. Potem sytuacja taka miała miejsce pod koniec roku 2009, czyli na krótko przed ujawnieniem greckich problemów. Teraz temat znowu powraca, a jedną z przyczyn jest teatr polityczny w amerykańskim Kongresie, w którym republikanie nie mogą dojść do porozumienia z demokratami w kwestii podniesienia limitu zadłużenia.

Media skupiają się na dyskusji o limicie, ale jest to kwestia drugorzędna. Naprawdę liczy się fakt, że od początku poprzedniej dekady mamy do czynienia z konsekwentną utratą wartości przez dolara wobec większości liczących się walut na świecie. Warto spojrzeć na wykres dolara w koszyku walut - najważniejszych partnerów handlowych USA. Dla ciekawości umieszczony jest na nim również wykres złotego w relacji do amerykańskiej waluty.

Trwały trend utraty wartości

Od razu rzuca się w oczy konsekwentny trend spadkowy wartości dolara, który chwilowo zatrzymał się w okolicach poziomu z 2008 r. Złoty nie wygląda pod tym względem najlepiej. W 2008 r. to nasz region był na ustach globalnych inwestorów, którzy bardzo chętnie kupowali złotego, gdy RPP zacięcie podwyższała stopy procentowe. Teraz inne waluty są o wiele bardziej atrakcyjne wobec zupełnie innego otoczenia makroekonomicznego niż trzy lata temu. Kapitały szukają bezpiecznego schronienia i z pewnością nie jest nim już dolar. Co ciekawe, silne umocnienie amerykańskiej waluty w czasie kryzysu finansowego nie było niczym innym, jak korektą w strukturalnym, długoterminowym trendzie słabości dolara. Oczywiście, gdy tylko dojdzie do podniesienia limitu, dolar może się umocnić i być może ponownie nadejdzie kilkutygodniowy okres silniejszego dolara, ale warto zauważyć, że każdy kolejny taki okres coraz słabiej umacnia amerykańską walutę.

Reklama

Walutowa alternatywa wobec dolara

Gdy rok temu pierwszy raz ratowano Grecję, mówiono o zejściu euro do parytetu wobec dolara. Ów poziom nie został osiągnięty, ale za walutę wspólnotową w pewnym momencie płacono jedynie 1,20 dolara. Kryzys kolejnych państw i ponowny ratunek Grecji już nie przecenił tak silnie euro, a inne waluty stały się o wiele lepszą alternatywą wobec niepewnego dolara. Mowa tutaj w szczególności o franku szwajcarskim, który tak bardzo kłuje w oczy rzesze krajowych kredytobiorców.

Atrakcyjny jest również jen, mający co prawda przerwę w swojej sile po skoordynowanej interwencji banków centralnych państw G7, ale już niewiele brakuje by inwestorzy zupełnie zapomnieli o marcowym trzęsieniu ziemi, a waluta Kraju Kwitnącej Wiśni ustanowiła nowy rekord swojej siły. W ostatnim czasie taki rekord, oprócz franka, konsekwentnie ustanawiał również dolar singapurski.

Najsilniejszy od początku lat 80. jest również dolar australijski czy nowozelandzki. Kanadyjski dolar zbliża się do swojego rekordu z 2007 r., którego przebicie będzie oznaczało, że sąsiad USA będzie mieć najsilniejszą walutę od lat 70. XX wieku. Ciekawa jest również sytuacja brazylijskiego reala, któremu niewiele brakuje do przebicia rekordów z 2008 r., co uczyni tę walutę najsilniejszą od końca lat 90. XX wieku. Złośliwi mogą powiedzieć, że dolara przed szybszym upadkiem bronią władze chińskie, które bardzo powoli umacniają swoją walutę. Juan oczywiście też jest najmocniejszy wobec dolara od ponad piętnastu lat. Na tym tle słaby jest złoty, ale takie już są konsekwencje globalnych trendów, które faworyzują Azję wobec Europy, która oprócz Ameryki stała się bastionem problemu długu.

Chiny po cichu robią swoje

Warto na dłużej zatrzymać się przy polityce Chin, o której ostatnio zrobiło się cicho. Nie wiemy jaki jest ton nieoficjalnych rozmów Chińczyków z Amerykanami, ale z prasowych doniesień można wyciągnąć wniosek, że Chińczycy powoli tracą cierpliwość. Co prawda niewiele mogą uczynić ze swoimi rekordowymi zasobami obligacji rządu USA, ale wiemy, że już od pewnego czasu dywersyfikują aktywa zgromadzone na rachunku rezerw. To właśnie dlatego pojawiło się zainteresowanie długiem japońskim czy nawet europejskim.

Ponadto kupowane są całe zagraniczne przedsiębiorstwa, szczególnie surowcowe, by zaspokoić wciąż rosnący apetyt już drugiej co do wielkości gospodarki na surowce naturalne. Ponadto Kraj Środka dywersyfikuje całą gospodarkę z produkcji w stronę konsumpcji, co ograniczy nadwyżkę handlową, a tym samym rezerwy już nie będą rosnąć jak na drożdżach. Gdy tylko zasoby amerykańskich obligacji w posiadaniu Chin odpowiednio zmaleją, to władze ludowe już bez skrupułów będą mogły umocnić juana, by wypromować go jako potencjalnego następcę dolara. To się nazywa strategiczne planowanie, które w przypadku elity politycznej USA jest cechą deficytową. Zresztą nie tylko politycznej...

Ameryka jak tonący Titanic

Ben Bernanke, który już dwa razy uruchomił prasę drukarską w postaci ilościowego luzowania, jawnie przyczynił się do słabości dolara. Ponadto osławiony noblista Paul Krugman mówi o potrzebie dalszego zwiększania wydatków budżetowych, by wspierać kulejąca gospodarkę. Z jednej strony są to zachowania ciężkie do logicznego uzasadnienia, gdyż te osoby jakby zapominały o zagrożeniach z nimi związanych, ale z drugiej - można powiedzieć - że przecież tonący zawsze chwyta się brzytwy. Ameryka jest trochę jak tonący Titanic, który ugina się pod ciężarem swojego zadłużenia, słabego rynku nieruchomości, przeżywającego problemy sektora finansowego i stanowiącego aż jedną czwartą PKB. Wszystko to dzieje się przy bardzo dużym bezrobociu i wciąż obniżającej się stopie życiowej.

Na dodatek USA straciły najwyższy rating. Agencje z jednej strony są do tego zmuszone przez lekkomyślność polityków, ale z drugiej twierdzą, iż nawet po obniżce ratingu amerykańskie papiery skarbowe nadal będą punktem odniesienia dla globalnego świata finansów. Ten świat się zmienia na naszych oczach, pchany wiatrem strukturalnych zmian, do których oprócz ciągłej deprecjacji dolara zaliczyć trzeba powolną zmianę środowiska z malejących stóp procentowych na rosnące. Wyższe stopy procentowe to również wyższa inflacja i problem papierowego pieniądza - pieniądza, w którym notowane są amerykańskie obligacje, więc słabość dolara połączona z wyższą inflacją jest w rzeczy samej na rękę USA. Jednakże korzyści takiego podejścia mogą być krótkotrwałe, a raz wyciągnięta z ukrycia inflacja będzie niezmiernie ciężka do ujarzmienia. To między innymi właśnie dlatego złoto święci triumfy, ale to już jest temat na inną rozprawę.

Łukasz Bugaj

Autor jest analitykiem Millennium Dom Maklerski SA

Gazeta Finansowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »