Felieton Gwiazdowskiego: Pan i niewolnik
Liberalizm to straszna rzecz. Bo ludzie mogą robić, co chcą. Nie troszcząc się o potrzeby innych, tylko o swoje. O wiele lepszy jest system, w którym tylko jedni ludzie (rządzący) mogą robić, co chcą. A inni (rządzeni) muszą robić, co chcą rządzący.
Bo przecież ludzie nie wiedzą, co jest dobre nie tylko dla innych, nie mówiąc już o państwie jako całości, ale nawet dla nich samych. Żeby to wiedzieć, trzeba doznać iluminacji. Iluminacji doznaje się w drodze namaszczenia. Albo w wyborach, albo poprzez powołanie.
Ktoś, kto w niedzielę jeszcze nie wiedział, czego powinny się uczyć jego dzieci w szkole, w poniedziałek już wie, czego powinny się uczyć wszystkie dzieci we wszystkich szkołach - bo wygrał wybory, albo został powołany na jakiegoś ministra czy kuratora.
Ktoś, kto w niedzielę nie wiedział, jak wybudować sobie dom, w poniedziałek już wie, jak mogą budować domy inni - gdzie i jakie.
Więc wszystkich zwolenników silnego państwa opiekuńczego, które ma korygować wady wolnego rynku, chciałbym zapewnić, że PiS właśnie "koryguje" te wady. A "neolibki" ostrzegali, że władza w państwie powinna być ograniczona, bo istnieje ryzyko, że zdobędzie ją PiS.
Przypomnę więc, korzystając z gościnności Interii, szerszemu gronu czytelników, co już kiedyś pisałem o tym, jak wygląda dziś władza nad obywatelem.
Od czasu gdy "liberalny" (a jakże) system niewolnictwa, w którym większość ludzi miała nad sobą jakiegoś pana, zmieniliśmy na system, w którym... większość ludzi ma nad sobą jakiegoś pana. Tylko "panowie się zmienili". Kiedyś syn dziedziczył niewolników po ojcu. Dziś to jest nieco bardziej skomplikowany mechanizm. Pan musi zostać namaszczony. I wtedy już może decydować o życiu innych - od ich narodzin do śmierci. A nawet po śmierci - bo przecież są podatki spadkowe.
Statystyczny obywatel, czyli niewolnik współczesny, rodzi się w państwowym szpitalu (co prawda z formalno-prawnego punktu widzenia szpital jest najczęściej powiatowy, ale o tym zadecydowało "państwo" - więc ujednolićmy terminologię). Oczywiście niektórych stać na szpitale prywatne, ale przecież w czasach niewolnictwa też nie wszyscy byli niewolnikami. Nawet o tym, czy poród ma być naturalny, czy można przeprowadzić "cesarkę" będzie decydowała w pierwszej kolejności ustawa. Aż tak się współczesny pan troszczy o mających przyjść na świat swoich nowych niewolników (to znaczy obywateli oczywiście) i ich mamy. To od pana dostają one znieczulenie (choć czasami mogą nie dostać - o czy decyduje państwo). Poród odbiera położna - pracownica państwa. Noworodek zostanie zarejestrowany i otrzyma od państwa numer PESEL. Będzie go nosił do końca życia. Żeby się panu z innym niewolnikiem nie pomylił. Od tej pory, jak ma szczęście nie chorować i mieć bogatego tatusia (albo mamusię - to ewentualność dla feministek), przez 5 lat życia kontakt z panem/państwem ma ograniczony. Z wyjątkiem oczywiście obowiązkowych szczepień i bilansów, których zrobienie nakazano rodzicom noworodka.
Ale niewielu jest takich, którzy mają tak ograniczony kontakt z państwem w dzieciństwie. W większości przypadków i tatusiowie, i mamusie muszą iść do pracy, bo pan zabiera jednemu z nich tyle pieniążków, że drugie też musi pracować, żeby zarobić mniej więcej tyle, ile państwo zabrało drugiemu. Nowy obywatel trafia więc do żłobka, a potem przedszkola - bo przecież dziadkowie wciąż jeszcze pracują na emerytury, które mają otrzymać od państwa. Ale bez odpowiedniej liczby "okresów składkowych" niczego nie dostaną. Dzięki takiej wczesnej "socjalizacji" młodzi obywatele częściej chorują, więc trafiają pod opiekę państwowej służby zdrowia, gdzie leczą ich lekarze wykształceni i zatrudnieni przez państwo, przy pomocy lekarstw dopuszczonych do użycia przez państwo i sprzętu medycznego będącego własnością państwa. Gdyby ich rodzicom przyszło do głowy dać mu jakieś lekarstwo dostępne za granicą - to niestety nie mogą tego legalnie zrobić - zabroniło państwo.
BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami
Potem taki obywatel idzie do szkoły. Musi iść - tak nakazał pan. W wieku takim, jak ustaliło państwo. Będą go uczyć w państwowej szkole przez państwo zatrudnieni nauczyciele. Jeśli rodzicom po zapłaceniu podatków zostanie troszkę pieniążków, to oczywiście mogą posłać go do szkoły prywatnej, ale i tak będzie przerabiał w niej program państwowy i nawet czytał lektury nakazane przez państwo. Bo państwo wprowadziło programy nauczania, które trzeba przerobić nawet w prywatnych szkołach.
Jak obywatel skończy 18 lat, to otrzyma od państwa dowód osobisty, w którym państwo napisze, jak się nazywa, kiedy się urodził, jakie są imiona jego rodziców i kto mu ten dowód wydał. I będzie mógł pójść zagłosować na listę posłów, którzy potem głosują za tym, co on może, a czego mu niewolno.
Jak już się wyedukuje, to zacznie pracować. To jest duży postęp, bo kiedyś musiał pracować na pana od dziecka. Ale za to uczyć się nie musiał. Ma duże szanse zostać zatrudnionym przez pana. Może być lekarzem, albo nauczycielem, albo urzędnikiem. Czasami zostanie przedsiębiorcą. Wtedy dostanie drugi numer - NIP. Żeby łatwiej było panu ściągać od niego podatki. O tym, czym się może zajmować, a czym nie może, albo na co potrzebuje zezwolenie od państwa - zadecyduje państwo. I będzie musiał w banku, który posiada otrzymaną od państwa koncesję na prowadzenie działalności bankowej, założyć sobie rachunek. Nie będzie mógł. Będzie musiał! Choćby po to, by płacić podatki.
Jak po zapłaceniu panu podatków troszkę mu zostanie i będzie chciał zbudować sobie dom, na działce, którą sobie kupi (dzięki pośrednikowi posiadającemu licencję wprowadzoną przez państwo), będzie musiał dostać na to od państwa pozwolenie. Nie będzie mógł zbudować domu byle gdzie i byle jak - tylko na działce, która zostanie przez państwo uznana za budowlaną. Bo żeby wiedzieć, gdzie budować i co, musiałby zostać namaszczony. Wtedy z dnia na dzień będzie już wiedział, gdzie i co mogą budować inni. Ale o tym, czy na swojej własnej działce może coś zbudować, czy musi siać, zdecydować sam nie może. Jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie. Ale jak mu będzie wolno siać, a nie budować, to też nie wszystko. Na przykład maku siać nie wolno. A jak posadzi winogrona i podda je naturalnemu procesowi fermentacji, to bez zgody państwa nie może tego sprzedać. Gdyby chciał wyciąć rosnące na jego działce drzewo - to też musi dostać zezwolenie od pana. Gdyby chciał pójść na ryby, musi mieć kartę wędkarską. Gdyby chciał upolować zająca, musi zostać myśliwym i też mieć zgodę pana.
Pan decyduje również o tym, czy dom niewolnika ma mieć dach płaski, czy musi mieć dach spadzisty, jaki ma być maksymalny kąt jego nachylenia i jak może wyglądać elewacja domu. Jak będzie w nim przebywał "z zamiarem stałego pobytu", to będzie musiał poprosić, żeby go pan w nim "zameldował". Za własną działkę i dom też będzie musiał płacić - podatek od nieruchomości. Gdyby nie płacił, pan będzie mógł mu działkę z domem zabrać.
Na starość pójdzie na emeryturę, którą dostanie od pana, w zamian za składki, które płacił, jak pracował. A jak już w końcu umrze, to dzieci zapłacą podatek. Co prawda nie zapłacą już podatku od wdów i sierot, nazywanego przez lata podatkiem spadkowym, bo z tego zostali zwolnieni za czasów gdy ministrem finansów była Zyta Gilowska, ale zapłacą VAT od trumny. Ale dostaną od państwa zasiłek pogrzebowy. On co prawda nie starczy na pokrycie kosztów pogrzebu (z VAT-em), ale przecież państwo ma tyle wydatków, że nie może mu starczyć na wszystko. Musi więc jeszcze pobrać podatek dochodowy od zakładu pogrzebowego - żeby mieć na pensję dla położnej, która przyjmie na świat wnuczka zmarłego statystycznego niewolnika.
Można to zmienić. W drodze... namaszczenia.
Robert Gwiazdowski, adwokat, prof. Uczelni Łazarskiego
Autor felietonu wyraża własne poglądy i opinie
(tytuł oraz śródtytuły pochodzą od redakcji)