Gaz łupkowy nie wypalił, ale technologia pomaga przy konwencjonalnych złożach
Miały być nawet biliony m sześc. gazu, ale z szumnych zapowiedzi na temat łupkowego eldorado nie pozostało już prawie nic. Jednak klęska nie jest całkowita, a doświadczenia z gazu łupkowego są wykorzystywane przy poszukiwaniach i produkcji surowca z bardziej konwencjonalnych złóż.
Polska pod względem zasobów gazu nie należy do europejskiej czołówki. Ponad 100 mld m3 surowca, jakie skrywają nasze złoża, to niezbyt wiele. Nic więc dziwnego, że prowadzone są próby poprawy tej sytuacji.
Po tym, jak na początku dekady amerykański odpowiednik Państwowego Instytutu Geologicznego obwieścił, że Polska może mieć liczące nawet 5 bln m sześc. zasoby gazu w niekonwencjonalnych złożach, rozpoczął się boom na gaz łupkowy. Na nabycie praw koncesyjnych zdecydowało się kilkadziesiąt polskich i zagranicznych firm. Jednak z tej dużej chmury spadł nie mały, lecz wręcz miniaturowy deszczyk. Owszem, potwierdziło się, że gazu trochę jest. Jednak kłopoty z technologią wydobycia i problemy prawne spowodowały, że bieg po gaz łupkowy zakończył się fiaskiem.
Jednak choć możemy mówić o klęsce programu, to pewne jego elementy stają się podwaliną pod sukcesy przy bardziej konwencjonalnych złożach.
Gilowice to niewielka wieś położona trzy kilometry od Brzeszcz. Cały region silnie związany jest z górnictwem węgla kamiennego. W pobliżu fedrują górnicy w kilku kopalniach. Jednak z wydobyciem głębinowym węgla kamiennego wiążą się liczne problemy. Jednym z największych jest metan. Gaz ten w określonych warunkach tworzy bowiem z powietrzem silnie wybuchową mieszaninę. Rozwiązaniem jest odmetanowienie złóż. Oprócz poprawy bezpieczeństwa zyskujemy w tym procesie metan - cenny gaz, który można zagospodarować.
Walory takiego rozwiązania dostrzegli Australijczycy z firmy Dart. Tyle że okazało się, iż efekty prac nie są współmierne do poniesionych nakładów. Gaz co prawda był, ale w zbyt małych ilościach, aby opłacało się go eksploatować. Winę za to ponosił głównie fakt bardzo silnego potrzaskania złóż i "ucieczka gazu".
Teraz pionierski projekt na Górnym Śląsku prowadzi PGNiG, wykorzystując przy tym stare otwory australijskiej firmy. Jak zaznacza prezes potentata Piotr Woźniak, spółka wciąż "uczy się tematu", ale pierwsze efekty są interesujące.
- Wiążemy z metanem spore nadzieje - podkreśla szef giganta. Zarazem dodaje, że w pracach wykorzystywane są rozwiązania zapożyczone z prac nad gazem łupkowym.
Spółka zrobiła dwa odwierty. Jeden pionowy, drugi poziomy, tzw. kierunkowy. Aby było możliwe pozyskanie gazu, konieczny jest zabieg hydroszczelinowania (taki sam jak stosowany jest przy wydobyciu gazu łupkowego). Do otworów podawana jest poziomym odwiertem woda z piaskiem. Dzięki temu w pokładzie otwierają się szczeliny (piasek uniemożliwia ich zamknięcie), z których może wypłynąć gaz. Do jego zebrania, a także odprowadzenia wody, służy otwór pionowy.
Cóż się okazało w Gilowicach? Zabieg szczelinowania spowodował zwielokrotnienie wydobycia metanu. W ciągu roku z otworu w Gilowicach wydobyto ponad milion m sześc. gazu, a to już całkiem spora ilość, bo przecież mówimy o jednym otworze. Sukcesu z pewnością by nie było, gdyby nie właśnie wykorzystanie techniki z gazu łupkowego.
W zeszłym tygodniu PGNiG poinformował, że w pobliżu Przemyśla może kryć się jeszcze nawet 20 mld m sześc. "błękitnego paliwa".
Choć dane są szacunkowe, to nawet jeśliby faktycznie potwierdzono je tylko w części, wciąż mówimy o sporych zasobach gazu. Jednak równie ciekawe jest to, skąd wzięły się takie szacunki.
Szacunki zostały oparte na wynikach czterech wierceń na złożu Przemyśl i badań sejsmicznych. Tak więc mają one duże prawdopodobieństwo. Tylko w obecnym roku wykonane zostaną dwie rekonstrukcje już istniejących odwiertów z ich pogłębieniem oraz trzy całkiem nowe.
[...]
Dariusz Malinowski
Więcej informacji na portalu wnp.pl