Historia jednego przetargu - jak prywatyzować, by nic nie sprywatyzować

Po ponad dwóch latach od ogłoszenia przetargu na zakup 75 proc. Rafinerii Gdańskiej wiemy dokładnie tyle, co na początku.

Po ponad dwóch latach od ogłoszenia przetargu na zakup 75 proc. Rafinerii Gdańskiej wiemy dokładnie tyle, co na początku.

Gdyby natomiast o tym procesie prywatyzacyjnym napisać książkę, a jeszcze lepiej scenariusz filmowy, to - oprócz tego, że byłby bardzo długi - z pewnością mógłby być doskonałym materiałem szkoleniowym dla anty prywatyzatorów. Tytuł już mamy: jak wiele trzeba zrobić, by wszystko zostało po staremu? Okazuje się, że naprawdę dużo.

Gdy w marcu 2001 roku, na zaproszenie Skarbu Państwa, kilka firm, w tym węgierski MOL i grupa Rotch, złożyły oferty na zakup 75 proc. akcji Rafinerii Gdańskiej, nic nie zapowiadało takiego maratonu. Tym bardziej, że zaledwie po kilku miesiącach minister skarbu udzielił angielskiej Rotch Energy wyłączności negocjacyjnej. Zwykle to kluczowy moment procedury, od którego już tylko krok do uzgodnienia szczegółów umowy i złożenia podpisów. Tak zapewne byłoby i tym razem, gdyby w sprawę nie włączyła się Nafta Polska, która - niejako z upoważnienia ministra skarbu - prowadziła negocjacje. Zaczęły się mnożyć wątpliwości co do wiarygodności finansowej inwestora, pojawiło się "ryzyko polityczne" związane z dołączeniem do Rotch Energy rosyjskiego Łukoila, w wyniku rządowej zmiany programu prywatyzacji sektora do gry przystąpił PKN Orlen, który został nowym partnerem Rotcha.

Reklama

Decyzja o wyborze inwestora dla Rafinerii Gdańskiej była odkładana kilkudziesięciokrotnie, w między czasie zmieniło się kilku ministrów skarbu, zmieniali się inwestorzy, ale najgorsze jest to, że zmienił się przedmiot przetargu. Nie ma już Rafinerii Gdańskiej, jest Grupa Lotos i podmiot ten zasadniczo różni się od swojego protoplasty. A wszystko za sprawą Macieja Giereja, ambitnego prezesa Nafty Polskiej, któremu tak bardzo spodobało się wpływanie na losy państwowego sektora paliwowego w Polsce, że postanowił nie dopuścić do jego prywatyzacji. Wypłoszyć, różnymi metodami, wszystkich ewentualnych kontrahentów. I tak oto, mimo, że nie ma jeszcze ostatecznej decyzji ministra skarbu, będziemy mieli państwową Grupę Lotos, która przejmie państwowe (kontrolowane przez Naftę Polską) rafinerie południowe - Jasło, Czechowice i Glimar z Gliwic. A ponieważ rafinerie południowe utraciły zdolność samodzielnego funkcjonowania, ba ich kapitały są wręcz ujemne, Lotos zostanie dokapitalizowany akcjami Petrobaltiku (poszukiwanie i wydobycie ropy) i częścią Portu Gdańskiego.

Lotos swój widzę ogromny - zdają się zgodnie mówić Maciej Gierej, prezes Nafty Polskiej i Paweł Olechnowicz, prezes Grupy Lotos. Ponieważ Piotr Czyżewski, minister skarbu państwa nie udzielił jeszcze jednoznacznej odpowiedzi, dorzućmy mu kilka pytań:

* ile jeszcze razy, i w jakiej formie, będziemy dokapitalizowywali Grupę Lotos (dopłacali do niej)

* dla kogo szykowany jest ten smakowity kąsek (bo przecież po wsze czasy - mimo chęci - państwowa nie będzie)

* kiedy wreszcie wypracowane zostaną metody podejmowania merytorycznych decyzji, a skończy się zasada kto mocniejszy, ma lepszych znajomych, jest bliżej...

Bez tego żadna prywatyzacja nie będzie wiarygodna, każda skończy się skandalem, podejrzeniami, pomówieniami. Zwyczajnie: nikt nie uwierzy, nie bez licznych dowodów, że została przeprowadzona uczciwie. A słowo prywatyzacja, na dłużej uzyska synonim: kompromitacja.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: skarbu | zakup
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »