Kursy walut. Ile kosztują euro, dolar i frank w piątek, 8 listopada?
W piątek 8 listopada około godz. 9:15 za jedno euro trzeba było zapłacić 4,31 zł. Dolar wyceniany był na 4,00 zł, a frank szwajcarski kosztował 4,59 zł. Analitycy podkreślają, że po silnym wzroście wartości amerykańskiej waluty w reakcji na zwycięstwo Donalda Trumpa, teraz następuje odreagowanie.
W czwartek o poranku - dobę po tym, jak zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA stało się pewne - euro kosztowało 4,33 zł, dolar wyceniany był na 4,03 zł, a frank szwajcarski - 4,61 zł.
W czwartek wieczorem zgodnie z oczekiwaniami rynku, Amerykańska Rezerwa Federalna (Fed) poinformowała o obniżeniu stóp procentowych w USA o 25 punktów bazowych do przedziału 4,50-4,75 proc.
Według analityka fintechu Cinkciarz.pl Bartosza Sawickiego, kurs dolara wciąż podlega podwyższonej okołowyborczej zmienności. "Polityka pieniężna znalazła się chwilowo na dalszym planie, stanowiąc tło dla kluczowych rozstrzygnięć na scenie politycznej USA. W środę amerykańska waluta potężnie zyskiwała, a w czwartek nastąpiło odreagowanie pierwszej reakcji na wyniki głosowania" - ocenił analityk.
Przypomnijmy, do września Fed przez ponad rok utrzymywał koszt pieniądza w najwyższym od dwóch dekad przedziale 5,25-5,50 proc. Dopiero na poprzednim posiedzeniu przedział stopy funduszy federalnych został obniżony o 50 punktów bazowych, do poziomu 4,75-5,00 proc. "Dominował wówczas pogląd, że opanowanie inflacji i letnie pogorszenie kondycji rynku pracy przełożą się na kontynuację zdecydowanych kroków. Dane napływające z amerykańskiej gospodarki szybko uspokoiły inwestorów i stłumiły strach przed recesją, negując potrzebę agresywnego luzowania polityki pieniężnej" - dodał Sawicki.
Mimo że mija kolejna doba od zwycięstwa Donalda Trumpa w wyborach na prezydenta USA, to nie milkną echa decyzji Amerykanów. "Poprzednia kadencja Trumpa nie upłynęła pod znakiem dominacji amerykańskiej waluty, lecz raczej charakteryzowała się niepewnością i niestabilnością notowań" - przypomniał analityk.
Na środowym posiedzeniu Rada Polityki Pieniężnej (RPP) po raz kolejny nie zdecydowała się na obniżenie stóp procentowych. W czwartek prezes Narodowego Banku Polskiego odniósł się do tej decyzji. Wskazał, że głównym zagrożeniem dla wzrostu inflacji jest pełne odmrożenie cen energii, które nastąpi w styczniu.
Wyjaśnił, że NBP prowadzi politykę pieniężną nakierowaną na ponowne obniżenie inflacji do celu w średnim okresie, czyli około 2 lat. "Naszym zadaniem jest dopilnować, by wzrost dynamiki cen nie utrwalił się, [...] nie rozlał się na całą gospodarkę. [...] Celem jest, aby w okolicy 2026 r. inflacja znowu znalazła się w celu NBP na poziomie 2,5 proc. +/- 1 pkt proc." - mówił szef NBP.
Określając warunki dla rozpoczęcia dyskusji o obniżkach stóp procentowych prezes Glapiński powiedział, że Rada będzie do tego gotowa natychmiast po tym, jak zobaczy, że inflacja przestaje rosnąć, kiedy zobaczy w danych jej stabilizację, a dostępne wówczas prognozy potwierdzą spadek CPI w kolejnych kwartałach. "Takie warunki, jeśli potraktujemy je poważnie, sugerują naszym zdaniem, że dyskusja o łagodzeniu polityki pieniężnej przed majem-czerwcem jest mało prawdopodobna, biorąc pod uwagę nasze własne prognozy inflacji czy wyniki projekcji NBP" - skomentowali słowa prezesa NBP eksperci z Departamentu Analiz Ekonomicznych Banku Santander.