Lepsze czasy? Już były!
Nie ma co czekać na poprawę giełdowej koniunktury. Trzeba szybko prywatyzować, żeby uchronić spółki pozostające własnością Skarbu Państwa przed losem stoczni, a całą gospodarkę przed tarapatami. Tymczasem jednak debiuty giełdowe państwowych spółek opóźniają się.
Z zaplanowanych na ten rok przychodów z prywatyzacji w wysokości 2,3 mld zł do końca sierpnia wykonanych zostało 700 mln, czyli 30 proc. Jedyny w tym roku duży debiut spółki należącej do Skarbu Państwa - Zakładów Azotowych Tarnów - przyjęty został przez giełdę słabo. Kolejne zapowiadane przez MSP wprowadzenie na GPW spółki energetycznej Enea, które miało nastąpić w wakacje, odsunięte zostało na październik, a mający wkrótce po nim nastąpić debiut PGE przesunął się na luty 2009 r. Wstrzymany został proces prywatyzacji banku BGŻ, nie wiadomo też, co dzieje się z przeżywającym kłopoty LOT-em.
Czy czas bić na alarm?
- Sytuacja na giełdzie jest nam wszystkim znana, nie dziwię się więc, że minister Skarbu Państwa podchodzi ostrożnie do prywatyzacji przez giełdę. Najważniejsze jednak moim zdaniem jest to, że podtrzymuje determinację w prywatyzacji - przekonuje Tadeusz Aziewicz, poseł PO, przewodniczący sejmowej Komisji Skarbu Państwa.
Jeżeli minister Skarbu Państwa zrealizuje swoje ostatnie zapowiedzi, to - zdaniem Aziewicza - będzie to jeszcze bezpieczne. Poseł PO przyznaje jednak, że każde opóźnianie się prywatyzacji to niedobry sygnał, bo już w przeszłości zdarzało się, że prywatyzacja była odkładana teoretycznie na krótko, ale potem czas ten się przedłużał.
Również zdaniem Jacka Sochy, byłego ministra Skarbu Państwa i wiceprezesa PricewaterhouseCoopers, dotychczasowe opóźnienia nie powinny być jeszcze powodem do zmartwienia.
- Ja bym jeszcze nie określił tego, co się dzieje w prywatyzacji jako opóźnienie, bo upływa dopiero 10 miesięcy, odkąd nowy minister miał szansę zacząć przygotowania do prywatyzacji i jeżeli procesy prywatyzacyjne idą pełną parą, to szereg spółek może być przygotowanych do tego, aby zostały one sprzedane w najbliższych miesiącach czy kilku latach. I to jest ważne - uważa Jacek Socha.
Ziemniaki wieczorem
Patrząc na deklaracje ministra Skarbu Państwa - trzeba powiedzieć, że w resorcie jest determinacja. Aleksander Grad niedawno podtrzymał prognozę wpływów z prywatyzacji na ten rok, a w ramach przymiarek do przyszłorocznego budżetu zadeklarował, że ze sprzedaży majątku Skarbu Państwa uzyska 12 mld zł. Szczególnie cenna jest zapowiedź prywatyzowania poprzez giełdę niezależnie od tego, że koniunktura nie jest najlepsza. Pytanie, czy tej odwagi starczy ministrowi na długo.
Koniunktura na giełdzie ma bardzo istotny wpływ na to, ile można sprywatyzować i po jakiej cenie, a ministrowi skarbu wszyscy patrzą na ręce. Każda sytuacja, w której uzyska on ze sprzedaży mniej niż mógłby dostać, gdyby koniunktura była lepsza, znajdzie się pod lupą NIK; tak zdarzało się w przeszłości. Suchej nitki na ministrze nie zostawi też opozycja.
- Decyzje prywatyzacyjne dzisiaj są znacznie trudniejsze niż w 2005-07 roku. Minister Skarbu Państwa będzie miał coraz więcej problemów i będzie musiał podejmować decyzje w stosunku do tych podmiotów, które po prostu sobie nie dają rady - czego dowodem jest m.in. przykład stoczni - mówi Socha.
Argumentem za tym, żeby nie czekać z prywatyzacją i nie odkładać jej na moment, gdy koniunktura się poprawi, jest, jak uważa Thomas Kolaja, partner zarządzający w firmie doradczej Kolaja & Partners, to, że zła koniunktura na giełdzie prawdopodobnie się szybko nie skończy. W sytuacji, gdy w gospodarkach w zachodniej Europie i w Stanach Zjednoczonych dzieje się źle, nikt nie wierzy, że kraje środkowej i wschodniej Europy pozostaną enklawą spokoju. Dlatego inwestorzy z zachodu nie palą się do zaangażowania pieniędzy w Polsce. Efekt? Ceny na giełdzie będą dalej spadały.
Kolaja porównuje sytuację rządu i Skarbu Państwa, który chce prywatyzować, do sytuacji na targu warzywnym, gdy pod koniec dnia ktoś przyjeżdża z całą przyczepą ziemniaków. To jest niestety czas, gdy kupców jest coraz mniej i sprzedający nie ma innego wyjścia, musi się zgodzić na niższe ceny, jeśli chce towar sprzedać.
Jego zdaniem najlepsze, co mógłby rząd w tej sytuacji zrobić, to sprzedawać jak najszybciej. W sytuacji gdy sprzeda akcje na giełdzie, a potem będą one jeszcze przez jakiś czas taniały, łatwiej będzie się mu z tego wytłumaczyć.
Paradoks całej sytuacji polega na tym, że żeby móc się obronić przed ewentualnymi zarzutami, MSP musi rzetelnie przygotowywać prywatyzację, dbać o procedury, co zajmuje czas. Tymczasem gdyby Skarb Państwa w ciągu pierwszych kilku tygodni "z marszu" sprzedał państwowe spółki, to uzyskałby parę miliardów więcej niż może dostać za nie teraz.
- Najlepiej byłoby, gdyby rząd powiedział, że prywatyzuje, a cena nie jest dla niego istotna. Robi to dlatego, że per saldo to będzie dobre dla gospodarki. Ale by coś takiego było możliwe, minister skarbu musiałby mieć pełne poparcie premiera, całego rządu i prezydenta - mówi Thomas Kolaja.
Na taki konsensus się jednak nie zanosi.
- Prywatyzacji nie należy podporządkowywać koniunkturze giełdowej - wtóruje mu Jeremi Mordasewicz, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan. - Błędne jest podejście polegające na tym, że trzeba poczekać, aż sytuacja na giełdzie się poprawi, bo przez ten czas kondycja firmy będzie się pogarszała i w efekcie większe będą straty niż ewen-tualne zyski.
Ekspert Lewiatana dorzuca jeszcze jeden argument za tym, żeby nie martwić się za bardzo ceną, jaką za akcje można uzyskać na giełdzie: akcje prywatyzowanych spółek są kupowane w dużej części przez fundusze emerytalne i fundusze inwestycyjne.
- Jeśli dzisiaj sprzedamy nawet po niższej cenie, to polscy emeryci staną się właścicielami części tych spółek. Gdy będzie się polepszała sytuacja tych firm i ich akcje będą drożeć, to właśnie oni na tym skorzystają - przekonuje Mordasewicz.
Czekanie natomiast jest poważnym błędem chociażby z tego względu, że wydajność w firmach prywatnych dużo szybciej rośnie. Dzięki prywatyzacji cała gospodarka się szybciej rozwija, a systemowi emerytalnemu nie grozi "uduszenie", bo fundusze mają w co inwestować.
Alternatywy dla parkietu
Zła koniunktura na giełdzie to nie wyłącznie problem niskiej ceny akcji, ale również niski popyt. W sytuacji gdy ceny spadają, spora część zagranicznych inwestorów z warszawskiego parkietu się wycofała, ubyło inwestorów indywidualnych, a inwestorzy finansowi do nowych emisji podchodzą z rezerwą, może się okazać, że większych spółek po prostu nie da się sprzedać. Być może więc z tego względu Ministerstwo Skarbu Państwa powinno rozważyć inne scenariusze. Z nimi jednak też wiążą się trudne dylematy.
- Sprzedaż inwestorowi strategicznemu zawsze się wiąże z tym, że trzeba oddać kontrolę, a pozostawienie sobie jakiegoś mniejszego pakietu jest o tyle niezasadne, że potem ze sprzedażą takich walorów minister może nie dać sobie rady; pakiety mniejszościowe są najczęściej nieatrakcyjne. Inwestor, który już ma kontrolę nad firmą, nie jest skłonny drogo zapłacić za pozostałe akcje - tłumaczy Jacek Socha.
Wspomina, że gdy był ministrem Skarbu Państwa, negocjował parę razy bez powodzenia sprzedaż resztówek i rezygnował, ponieważ wiedział, że nie będzie w stanie wytłumaczyć się, dlaczego sprzedał je tak tanio. W związku z tym pojawia się kwestia, jak wpuścić do spółki inwestora strategicznego, tak by on nie bał się, że będzie hamowany przez Skarb Państwa w podejmowaniu biznesowych decyzji, a jednocześnie, by SP mógł potem po dobrej cenie się swoich udziałów pozbyć. Być może rozwiązaniem byłyby fundusze Private Equity.
Jak mogłoby to wyglądać? Fundusz kupując mniejszościowy, np. 25-procentowy, pakiet, podpisałby umowę ze Skarbem Państwa, która zabezpieczałaby interesy obu stron. Inwestor otrzymałby legitymację do przeprowadzenia procesu restrukturyzacji, dokapitalizowania spółki, a następnie wprowadzenia na giełdę. W dalszym etapie fundusz mógłby dokupić dodatkową część akcji lub też razem ze Skarbem Państwa sprzedać udziały inwestorowi branżowemu.
Wszystko wskazuje na to, że MSP, choć nieśmiało, ale jednak rozważa taki scenariusz. Aktualizując ostatnio plany prywatyzacyjne wobec sektora energetycznego, minister zapowiedział, że inwestorowi strategicznemu (a nie poprzez giełdę) ma być sprzedana czwarta grupa energetyczna - Energa. Oprócz tego ostatnio pojawiały się też informacje o zaintere-sowaniu międzynarodowych funduszy PE udziałem w prywatyzacji sektora chemicznego. Według informacji "Parkietu" zabiega o to Franklin Templeton - jeden z największych tego typu funduszy na świecie. Mówiąc o sprzedaży firm z tego sektora Aleksander Grad przekonywał, że nie będzie problemu ze znalezieniem dla nich inwestora. Z tym jednak wiąże się kolejne niebezpieczeństwo. - Problem z ewentualnym pozyskaniem inwestora typu private equity jest taki - one owszem, interesują się możliwością kupienia spółek Skarbu Państwa, ale jeśli składają tego typu zapytania w MSP, to ministrowi może się wydawać, że jest na te akcje popyt. Tylko że jeżeli by się zdecydowały na kupno, to pewnie po cenie dużo niższej, niż by tego oczekiwał Skarb Państwa - obawia się Thomas Kolaja.
Fundusze według niego po pierwsze zakładają, że ceny w Polsce będą dalej spadać, a po drugie nie wierzą w obecne prognozy wyników firm, które oparte są na założeniu, że polska gospodarka będzie się rozwijać w tempie powyżej 5 procent. Zarządzających tymi funduszami nie stać na to, żeby obecnie zaproponować wysokie ceny - oni także odpowiadają za skutki swych decyzji przed swoimi komitetami inwestycyjnymi.
Młoty i kowadła
Przykład stoczni dobitnie pokazuje, co się może stać ze spółkami, których się nie prywatyzuje, a jednocześnie zła koniunktura na rynkach kapitałowych powoduje, że państwowych zakładów nie da się sprzedawać zbyt drogo. Z kolei przykłady z przeszłości pokazują, że NIK tylko czyha, żeby postawić zarzuty. Minister Skarbu Państwa jest między młotem a kowadłem, a do tego dochodzą jeszcze inne bariery, które realizację ambitnych planów mogą ministrowi bardzo utrudnić.
Tadeusz Aziewicz wskazuje np. na to, że poważnym zagrożeniem dla planów MSP może być zawetowanie przez prezydenta Ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji.
- Ustawa ta jest potrzebna, bo wprowadza rozwiązania przyspieszające prywatyzację - są tam np. ułatwienia w zbywaniu resztówek w trybie aukcyjnym; pozwala ona na większą elastyczność, jeśli chodzi o konieczność dokonywania analiz, znosi obowiązek uzyskiwania zgody Rady Ministrów w niektórych przypadkach - mówi Aziewicz.
Tymczasem została ona zawetowana przez prezydenta i bardzo prawdopodobne, że weta nie uda się odrzucić. Zbywanie resztówek, które z punktu widzenia wykonania planu budżetowego jest bardzo ważne, blokuje jeszcze inna bariera, na którą wskazuje Thomas Kolaja - zapis w prawie obrotu papierami wartościowymi o tym, że cena, którą musi zaproponować ewentualny inwestor w wezwaniu, musi być wyższa niż średnia z 6 lub 3 ostatnich miesięcy. Jest to generalnie rozwiązanie sensowne, ale jednocześnie w sytuacji, gdy ceny akcji na giełdzie konsekwentnie od pół roku spadają, oznacza, że nikomu się nie opłaca ogłaszać wezwania.
Co z tego wszystkiego wynika? Być może plany dotyczące przychodów z prywatyzacji uda się jednak zrealizować - to nadal jest realne - chociaż przy tych utrudnieniach będzie dość karkołomne. Tak naprawdę to nie wpływy z prywatyzacji są najistotniejsze. Najważniejsze, by nie odwlekać procesów prywatyzacyjnych w tych dziedzinach, w których zwłoka może prowadzić do poważnych problemów dla całej gospodarki. Dotyczy to przede wszystkim energetyki. Poważne kłopoty, jeśli nie nastąpi szybka prywatyzacja, może mieć LOT. Już w dużym stopniu zaprzepaszczona została szansa korzystnego sprzedania np. Ruchu. Przykłady można byłoby mnożyć. Opóźnień nie trzeba jeszcze traktować jako tragedii, ale to już poważne ostrzeżenie.
Krzysztof Orłowski