Lewica szykuje zamach na najbogatszych
Politycy z SLD i UP puszczają oko do elektoratu. Lewica udaje, że szykuje zamach na dochody najbogatszych Polaków. Posłowie z rządzącej koalicji przeforsowali w komisji finansów pomysł, by najlepiej zarabiających Polacy oddali fiskusowi połowę swoich dochodów.
Nowy 50-proc. podatek mają płacić osoby, które zarabiają ponad 250 tys. zł rocznie, czyli ok. 20 tys. miesięcznie. Według Ministerstwa Finansów to ponad 27 tys. osób. Jak ocenia resort, budżet ma na tym zarobić dodatkowo około miliarda złotych.
Pomysł zgłosiła SLD-owska posłanka Anna Filek, ta sama, która z takim zaangażowanie broniła poselskich diet, argumentując, iż jest to "rekompensata za rozłąkę z rodziną". Teraz jednak forsując nowy pomysł, mówiła: Mam nadzieję, że te elity wyznają zasadę, że szlachectwo zobowiązuje i będą gotowi zapłacić od dochodów 50 proc. podatku.
Jeśli nie stać nas na to, by w tak trudnej sytuacji państwa oszczędzić biednych, to nie oszczędzajmy też bogatych - tak swoje intencje objaśniała autorka poprawki, Anna Filek. To przynajmniej powinno nas być stać na to, żeby dołączyć do budżetu - dodaje Filek.
Posłowie spoza koalicji SLD-UP nie zostawiają na tym pomyśle suchej nitki: Intencje są cały czas takie same, czyli bolszewickie: zabrać bogatym, dać biednym - mówi Marek Zagórski z SKL. Zagórski nazwał te zakusy na dochody najbogatszych Polaków pomysłem głupim, który nie przyniesie budżetowi planowanych dochodów, ponieważ najbogatsi Polacy zaczną zarejestrować się w rajach podatkowych, a państwowa kasa i tak nic nie dostanie.
Pomysł krytykują także przedsiębiorcy - motor wzrostu gospodarczego zakładanego przez rząd. To zarzynanie kury znoszącej złote jaja, bo jak w takiej sytuacji walczyć z szalejącym bezrobociem - mówią.
Jedyna szansa na to, aby ludzie zaczęli dostawać pracę - a to jest podstawowa kwestia - to jest to, żeby przedsiębiorcom chciało się inwestować i ryzykować. Nie ma innej drogi - przekonuje Henryka Bochniarz. A to proponowana przez SLD prowadzi tylko na manowce, bo pomysł SLD - według Bochniarz - grozi jedynie odpływem kapitału. Gdzie tu więc logika, skoro rząd swój budżet 2004 oparł na optymizmie wzrostu gospodarczego?