Ludwik Sobolewski: Dzieje się w obu Amerykach [FELIETON]
Jest taki kraj, Argentyna. Zwraca na siebie uwagę światowej opinii publicznej nie tylko tym, że grają tam wyśmienicie w piłkę nożną, choć to by wystarczyło, by prawie każdy wiedział, że istnieje Argentyna. Wszak to trzykrotni złoci medaliści mistrzostw świata, a trzykrotnie przegrywali dopiero w finale. Argentyńczykiem był Maradona i jest nim Messi (choć ten ostatni piłki uczył się akurat nie w Ameryce Południowej, lecz w Hiszpanii). I tak jak Barcelona oraz Real dały światu El Clasico, tak Ameryce Łacińskiej kluby z Buenos Aires, River Plate i Boca Juniors, dały Superclasico. Mamy też akcenty polskie w tej dziedzinie: Mundial 1978 i karny niestrzelony przez Deynę właśnie Argentynie, ale też 3:2 dla Polski w grupie na mistrzostwach świata w Niemczech w 1974 r.
Co jeszcze? Evita Peron, nie tylko jako słynny musical, najlepsze steki (nie ma jednak co podkreślać tego akurat skojarzenia, w dobie walki ze śladem węglowym), Gombrowicz płynący na transatlantyku do Buenos. Z gatunku noir: wojskowa dyktatura, a także operacja Mosadu i porwanie Eichmanna z kraju udzielającego faktycznego azylu nazistom. Ale również "Boskie Buenos" śpiewane przez Korę i tango, a jakże, argentyńskie. Jest tych skojarzeń całkiem sporo.
To również ekonomia i finanse. Wiele lat temu, bo w latach dziewięćdziesiątych, argentyński system prywatnych funduszy emerytalnych był dla nas jednym ze źródeł inspiracji przy tworzeniu polskich otwartych funduszy tego typu, czyli, jak to się wtedy i do niedawna nazywało, drugiego filara systemu emertytalnego.
Przez wiele ostatnich lat Argentyna jednak inspiracją nie była. Hiperinflacja, bankrutujące państwo niespłacające swych obligacji, ostry zjazd we wszelkich rankingach stabilności i wiarygodności gospodarczej. Chaos w biznesie i erozja struktur społecznych.
Ale przy tym wszystkim Argentyna jest członkiem G20, czyli największych gospodarek świata, według kryterium wartości produktu krajowego brutto. A to kraj wcale nie bardzo ludnościowo potężny, ma raptem 37 milionów mieszkańców, czyli mniej więcej tyle co Polska. Przy tarapatach, w jakich tkwi od dawna, i dość skromnym potencjale ludnościowym aż dziwne, że należy do ekskluzywnej G20.
Ale ma atuty. Co prawda argentyńskie PKB to z grubsza w dwóch trzecich produkcja rolna, ale to także imponująca liczba "jednorożców", czyli firm na wczesnym etapie rozwoju, wycenianych na co najmniej miliard dolarów. Jest ich więcej niż ma cała Europa Wschodnia. I są to spółki "nierolnicze", na przykład fintech Uala czy platforma e-commerce Mercado Libre. Poza tym Argentyna posiada gaz, a co jeszcze w dzisiejszym świecie ważniejsze - złoża litu.
Maradona, Messi, a teraz Milei. Prezydent Argentyny, Javier Milei, wybrany przez naród zaledwie rok temu, zaczyna dorównywać piłkarzom jako gwiazda na skalę globalną. Przynajmniej w dziedzinie polityki i polityki gospodarczej oraz ideologii.
Kiedy w grudniu 2023 r. składał przysięgę prezydencką, powszechne było oczekiwanie, że Argentynę czeka jeszcze cięższy czas niż wcześniej. A więc że kryzys się pogłębi. Do władzy doszedł przecież ekscentryk i populista. Taka była opinia. Niewiele zmieniło wystąpienie Mileia na Forum Ekonomicznym w Davos w styczniu, czyli wkrótce po objęciu urzędu. Wygłosił tam przemówienie, w którym zadeklarował się jako libertariański anarcho-kapitalista, a zatem wróg nie tylko wszelkich odmian socjalizmu, ale też przeciwnik neoliberalizmu. Bo zdaniem Mileia neoliberalizm w sposób nieunikniony wyradza się w socjalizm. Tak więc on nie jest żadnym liberałem, jest libertarianinem.
Po owocach ich poznacie. A te po roku prezydentury są zadziwiające. Miesięczny wskaźnik inflacji spadł z około 13 proc. (Argentyna miała roczną inflację w wysokości ponad 200 proc.) do niespełna 3 proc. Co prawda towarzyszy temu recesja, spowodowana głównie osłabieniem popytu konsumenckiego. Ludzie mniej kupują, bo mają mniej pieniędzy, gdyż inflacja spada, ale Milei wprowadził też drakońskie rozwiązania budżetowe. Zatrzymał wszelkie inwestycje publiczne, zwalnia pracowników utrzymywanych z budżetu. Własny rząd zmniejszył z 18 ministrów do 8. Notabene Javier Milei wprowadza w życie to, o czym gdzie indziej - w Wielkiej Brytanii, w Polsce, w Unii Europejskiej - tylko się opowiada. Mniej państwa i deregulacja. Nic dziwnego, że inwestorzy międzynarodowi zaczynają znowu interesować się Argentyną.
Zatem populista, ignorant i w ogóle człowiek niebezpieczny, czy może ktoś kogo warto słuchać? We wrześniu Milei został zaproszony do wygłoszenia mowy na nowojorskiej giełdzie papierów wartościowych (New York Stock Exchange, dla ścisłości, bo w Nowym Jorku oczywiście są dwie wielkie giełdy). Powiem krótko - NYSE nie zaprasza byle kogo. Nie tylko nie zaprasza ignorantów, ale nawet nie wpuszcza do siebie marzycieli-teoretyków. Prezydent Argentyny jak dotąd udowadnia, że nie jest ani tym pierwszym, ani tym drugim. Może dlatego spotkał się też niedawno, w Mar-a-Lago, z Donaldem Trumpem i Elonem Muskiem. Milei powtarza: "Codziennie dereguluję, a i tak mam jeszcze kilka tysięcy strukturalnych reform przed sobą". To dobry punkt wyjścia do rozmów w nowym Białym Domu, tym na Florydzie.
Bodajbyś żył w ciekawych czasach. Jeśli chodzi o dzisiejsze Ameryki, od Alaski po przylądek Horn, a szczególnie od Waszyngtonu przez Brasilię po Buenos Aires, wcale to jak dla mnie nie brzmi złowieszczo czy pesymistycznie.
Ludwik Sobolewski, adwokat, w latach 2006-2017 prezes giełd w Warszawie i w Bukareszcie, obecnie CEO funduszu Better Europe EuSEF ASI
Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.