Michał Fedorowicz, IBIMS: Rosyjski internet na wojnie z polską żywnością
- Nasz raport na temat prorosyjskich zagrożeń dezinformacyjnych w kontekście polskich produktów żywnościowych obejmował 12 ostatnich miesięcy. Z danych wynika jednoznacznie że polska żywność była w tym czasie w internecie bardzo mocno atakowana z kont powiązanych z narracją prokremlowską - mówi Interii Michał Fedorowicz z Instytut Badań Internetu i Mediów Społecznościowych.
Głównym celem była dyskredytacja jakości polskiej żywności, zarówno w opinii polskich konsumentów, jak i - a może przede wszystkim - pokazywanie jej w złym świetle w krajach, do których żywność eksportujemy. Pisano że jest słaba jakościowo, niezdrowa, a wręcz trująca. To jedna z większych akcji dezinformacyjnych dotyczących Polski prowadzona w ostatnich latach - ocenia ekspert.
- Żywność ma znaczenie strategiczne, gwałtownie rosną jej ceny na światowych rynkach, postrzeganie jakości polskiej żywności jest i będzie dla nas kluczowe. Nieprawdziwe informacje na jej temat trafiały do całej Unii Europejskiej, a także na inne kontynenty - zauważa.
I podkreśla: - W internecie można napisać każdą nieprawdę. Dezinformacja nie ma jednak aż tak wielkiego znaczenia dopóki nie zaczną jej powielać media. Dlatego skuteczności dezinformacji nie mierzy się liczbą fejkowych kont, a liczbą publikacji. W mediach społecznościowych tworzy się odpowiednie przekazy, które podsyła się dziennikarzom. A gdy coś przeczytamy na portalu to "z automatu" uznajemy zwykle, że to prawda. 75 proc. odbiorców pozyskuje informacje z portali internetowych, 47 proc. - z mediów społecznościowych, z telewizji ok. 40 proc.
- Gdy ktoś prowadzi akcję dezinformacyjną najpierw tworzy odpowiednie środowisko, grupy i profile, są też "pożyteczni idioci", którzy coś gdzieś przeczytali i szukają do tego pasującej teorii, a kiedy już wykreuje się "problem", idzie się z nim do dziennikarza zachęcając: "ludzi to interesuje, warto o tym napisać". Paradoksalnie zatem akcja prowadzona jest w większości przez obywateli polskich - wyjaśnia ekspert.
Polski rynek żywności de facto - zwraca uwagę Fedorowicz - nie broni się przed takimi atakami, producenci nie podejmują proaktywnych działań we współpracy z odpowiednimi służbami czy Ministerstwem Rolnictwa. - Jest przeświadczenie, że produkt sam się obroni. Przydałaby się dobra analityka i wyłapywanie takich akcji. Trzeba też edukować czym jest dezinformacja i jak ją wykryć. Internet daje proste odpowiedzi na trudne pytania - nie możemy więc walczyć z dezinformacją używając opasłych tomów analiz - tłumaczy.
- Osobie niezorientowanej bardzo trudno wyłapać różnicę między prawdziwą opinią konsumenta, a taką która jest częścią zaplanowanej akcji. Bywa zresztą że ośrodek dezinformacyjny "podłącza się" do realnego problemu z konkretnym produktem i próbuje go uogólnić, rozciągnąć na innych producentów w Polsce. Fachowiec potrafi rozpoznać konto, które szybko powstaje, od razu ma bardzo duże zasięgi i publikuje często, kontrowersyjnie i często na jeden temat. Dezinformację widzimy też na innych rynkach np. w energetyce - w pierwszych dniach wojny ewidentne było podsycanie lęków związanych z ewentualnym brakiem paliw. Większość dezinformacji o charakterze prokremlowskim pochodzi z tych samych kont, które w zeszłym roku zajmowały się negowaniem pandemii i szczepień. Dziś wyraźnie widać że wcale nie chodziło o edukację ludzi i "otwieranie im oczu", jak deklarowano - podsumowuje Fedorowicz.
Rozmawiał Wojciech Szeląg