Nasze członkostwo w Unii to aż, i tylko, dobry biznes

Mamy spore zaległości, w stosunku do innych kandydatów, w liczbie zamkniętych rozdziałów negocjacyjnych. Pierwszy etap strategii inwestycyjnej zakłada zniwelowanie tego zapóźnienia do 15 grudnia.

Mamy spore zaległości, w stosunku do innych kandydatów, w liczbie zamkniętych rozdziałów negocjacyjnych. Pierwszy etap strategii inwestycyjnej zakłada zniwelowanie tego zapóźnienia do 15 grudnia.

Polskie negocjacje z Unią Europejską wchodzą w decydującą fazę. Widać to gołym okiem i słychać nie uzbrojonym uchem. Toczą się na wielu płaszczyznach. Siłą rzeczy, co jednak należy skonstatować bez specjalnego zadowolenia, decydująca jest sfera polityczna. I to tak ze strony Unii, która po tragicznych wydarzeniach z 11 września zupełnie inaczej rozkłada akcenty uzasadniające konieczność przystąpienia naszego kraju do tego towarzystwa, jak i ze strony Polski. I w jednym i drugim przypadku na plan drugi zeszły argumentu ekonomiczne. Zostawmy jednak w spokoju pobudki Unii, zajmijmy się naszymi własnymi.

Reklama

Powstająca nowa strategia negocjacji członkowskich z Unią Europejską jest podporządkowana następującemu celowi: podpisać w grudniu 2002 roku traktat akcesyjny z "15" - stwierdził w Brukseli nasz nowy negocjator, Jan Truszczyński. Nie wywołał tym oświadczeniem konsternacji wśród naszych partnerów, ba - nikogo nawet nie zdziwił. Wszak jest to tylko rozwinięcie wielokrotnie już powtarzanych przez premiera Millera słów, że nie ma alternatywy dla naszego członkostwa w Unii, bo inaczej "Polska błąkać się będzie po manowcach cywilizacji". To wyraża determinację rządu. Tyle, że poprzedni też był zdeterminowany, przynajmniej werbalnie, a wysyłał i do społeczeństwa, i do Brukseli, tak sprzeczne sygnały, że nikt już nie wiedział o co chodzi.

Prymat polityki nad ekonomią jest jednak zawsze niebezpieczny. Podobnie jest i w tym przypadku, bo w politycznym sojuszu ze światem zachodnim to my już jesteśmy - z chwilą przystąpienia do NATO. Członkostwo w Unii Europejskiej, jak się wydaje, należy traktować przede wszystkim w kategoriach ekonomicznych - to się musi opłacać, i to każdej ze stron. Nikt nie może czuć się oszukany, choć nie ma się co łudzić i mamić, że występujemy z zupełnie równoprawnych pozycji. Nawet jeżeli nie, a może właśnie przede wszystkim dlatego, każdy zapis powinien być starannie przejrzany.

Mamy spore zaległości, w stosunku do innych kandydatów, w liczbie zamkniętych rozdziałów negocjacyjnych. Pierwszy etap strategii inwestycyjnej zakłada zniwelowanie tego zapóźnienia do 15 grudnia (szczyt w Laeken na którym przywódcy "15" dokonają pierwszej oceny kandydatów pod kątem ich szans na przystąpienie do wspólnoty 1 stycznia 2004 roku). Od Czechów i Węgrów, do których najczęściej jesteśmy porównywani, dzieli nas odpowiednio 3 i 4 rozdziały. Najistotniejsze z nich to sprawa ograniczeń w zakupie ziemi przez cudzoziemców i prawo do podejmowania pracy przez Polaków w krajach Unii. Więc gońmy.

Tymczasem... Znowu zaczęła się dyskusja: powiedział czy nie powiedział? Mianowicie, czy polski negocjator zrezygnował z 5-letniego okresu przejściowego w sprawie zakupu ziemi pod inwestycje przez firmy z krajów Unii, czy nie. Pomijając czysto emocjonalny aspekt tej sprawy, bo ten z ekonomią nie ma nic wspólnego, zastanówmy się, kto na rezygnacji z takiego zakazu zakupu zyskuje, a kto traci. Traci państwo - bo urzędnicy resortu spraw wewnętrznych nie będą już mieli władzy, że zgodzą się na zakup lub nie. Ale tak pojmowane państwo nikogo nie interesuje. Jeżeli natomiast przyjmiemy, że państwo to my, a suma interesów zbiorowych jest dobrem państwa - zyskują wszyscy. Cena ziemi w Polsce jest bardzo niska? - jest. Rynek nieruchomości przeżywa zapaść? - przeżywa. Kto to rozrusza? Nieudaną próbę robienia kapitalizmu bez kapitału mamy już za sobą. Szansa więc w inwestorach zachodnich. Inną sprawą pozostaje natomiast takie zabezpieczenie prawne transakcji, by zarabiali na nich właściciele gruntów, a w pośrednictwie - przede wszystkim - firmy polskie.

Drugi temat drażliwy to praca i nasze prawo do jej podejmowania w krajach Unii. O ile w przypadku ziemi to my mamy fobie, o tyle w tym przypadku cierpią na tę przypadłość przede wszystkim Niemcy i Austriacy. Polityczne okoliczności (wybory w Niemczech) raczej wykluczają możliwość złagodzenia unijnej propozycji siedmioletniego okresu przejściowego, ale... Po pierwsze, nie wszystkie kraje "15" chcą tego zakazu przestrzegać (nawet jeżeli będzie), po drugie niektóre wręcz chcą pracowników z Polski już dziś, po trzecie - diabeł tkwi w szczegółach. Drogą szczegółowych negocjacji i rozwiązań prawnych można ten zakaz tak obwarować, i wprowadzić restrykcje lustrzane, że po jakimś czasie nikomu nie będzie się opłacał.

Reszta jest już łatwiejsza. Najważniejsze by negocjacjom towarzyszył prymat pragmatyzmu i ekonomiki nad fobiami i sentymentami. Tymi się nie pożywimy.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: Biznes | zaległości | etap | Ziemia | członkostwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »