Niby cieszy, a jednak...

To, czy inflacja w naszym kraju wynosi 0,4, 1, 2, czy nawet 3 proc., nie ma większego znaczenia. Dlatego też wczorajszą informację o kolejnym rekordzie - styczniowym - należy przyjąć z uznaniem, ale bez euforii.

To, czy inflacja w naszym kraju wynosi 0,4, 1, 2, czy nawet 3 proc., nie ma większego znaczenia. Dlatego też wczorajszą informację o kolejnym rekordzie - styczniowym - należy przyjąć z uznaniem, ale bez euforii.

Bardziej istotne jest zachowanie inflacji w dłuższym okresie i możliwość wystąpienia ewentualnych problemów. Z deflacją włącznie.

Jak wykazujemy, inflacja poniżej zera nie jest niczym nadzwyczajnym w naszym regionie. A mimo to nie słychać paniki ekonomistów. Byłoby ją słychać, gdyby groziła nam czy naszym sąsiadom deflacja - rozumiana jako długookresowy spadek cen i związany z tym spadek produkcji i tempa wzrostu gospodarczego. Takich scenariuszy nikt jednak nie rysuje, podkreślając, że kolejne rekordy polskiej inflacji czy ujemna jej wartość u naszych sąsiadów to raczej efekty sezonowe.

Reklama

A skoro tak, warto się zastanowić, co tak na prawdę oznaczają opublikowane wczoraj dane GUS. Po pierwsze - że popyt mamy słabiutki. Polacy nie mają pieniędzy, a jeśli już mają, to każdą złotówkę dokładnie obejrzą, nim wydadzą. Po drugie - że kupować też szczególnie nie chcą nasi główni zagraniczni partnerzy, zwłaszcza ci z zachodu - ich zniechęca widmo wojennej zawieruchy.

W takiej sytuacji można mieć wątpliwości dotyczące perspektyw polskiej gospodarki. Bo skoro popyt jest słaby, to firmy nie będą więcej produkować. A jeśli nie będą, to zatrudnienie nie będzie rosło. I koło się zamyka.

To jednak nieprawda - gdyby tak było, nigdy nie mielibyśmy do czynienia z wzrostem gospodarczym. Po pierwsze - polskie firmy sporo eksportują. Po drugie, produkcja będzie rosła, bo przedsiębiorstwa będą antycypowały wzrost popytu - w końcu gospodarka rozwija się coraz szybciej. To, czy rosło będzie też zatrudnienie, nie zależy jednak od przedsiębiorców. Tu zasadnicze znaczenie mają decyzje rządu dotyczące pozapłacowych kosztów pracy. Obecnie przedsiębiorca dziesięć razy się zastanowi, nim zatrudni. Raczej "zwiększy wydajność" - czyli każe tym, którzy mają pracę, robić więcej (zazwyczaj za te same pieniądze). Dopóki więc nie spadną koszty pracy (podatki i inne składki) i nie nastąpi dalsza liberalizacja rynku - na istotny wzrost gospodarczy liczyć nie można. By jednak tak się stało, potrzebna jest reforma finansów publicznych - sanacja wydatków, pozwalająca zmniejszyć obciążenia.Dla dobra polskiej gospodarki rząd powinien zrobić wszystko, by niska inflacja nie była naszym jedynym sukcesem.

W końcu po co rzucać kolejne puste obietnice rychłego spadku bezrobocia? Lepiej doprowadzić do tego, żeby bezrobocie naprawdę spadło. Wtedy nie trzeba będzie kombinować jak wygrać kolejne wybory. Polacy są inteligentni i potrafią docenić dobrych polityków. Tylko na razie nie mieli na to szans.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: inflacja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »