Nie dać się kominom płacowym

Sześć średnich pensji krajowych - to wszystko na co może liczyć prezes spółki z udziałem państwa. Sejm nie zgodził się w ubiegłym tygodniu znieść ustawy ograniczającej kominy płacowe. Czy menedżment państwowych firm rzeczywiście ma powody do narzekań?

W marcu 2000 r. Sejm przyjął tzw. ustawę kominową (o wynagrodzeniach niektórych osób kierujących podmiotami prawnymi), ograniczającą wynagrodzenia menedżmentu w firmach z udziałem Skarbu Państwa. Miesięczna stawka prezesów została ograniczona do maksymalnie sześciu średnich pensji w sektorze przedsiębiorstw, a premie i tzw. bonusy (ryczałty, kredyt w karcie firmowej itp.) przycięto do równowartości trzech przeciętnych wypłat. Była to reakcja na szereg bulwersujących opinię publiczną informacji o niebotycznych zarobkach, jakie wypłacały sobie zarządy i rady nadzorcze spółek Skarbu Państwa.

Reklama

1999 r. - wybuchła bomba

O kominach płacowych stało się głośno za sprawą horrendalnie wysokich odpraw, jakimi hojnie obdarowywały odchodzących pracowników państwowe przedsiębiorstwa. Bomba wybuchła w 1999 r., kiedy PSL postanowił odwołać z zarządu Polskiego Radia (z powodu utraty zaufania) dwóch swoich ludzi: prezesa Stanisława Popiołka i Henryka Cicheckiego. Obydwaj na stanowiskach przepracowali ledwie półtora roku. Ponieważ koledzy partyjni przerwali ich karierę radiową przed upływem kadencji należały i się stosowne odprawy. Prezesowi Popiołkowi przysługiwało 400 tys. zł, a jego zastępcy, Cicheckiemu - 350 tys. zł. Po wrzawie, jaka wybuchła po upublicznieniu tych liczb stanęło ostatecznie tylko na 135 i 110 tys. zł brutto dla obydwu odwołanych prezesów.

Wysokie zarobki to norma

Wtedy też okazało się, że wysokie zarobki zarządzających państwowym majątkiem wcale nie należą do rzadkości - więcej są normą. Według danych NIK, na 94 skontrolowane przedsiębiorstwa (lata 1996-98) tylko 10 z nich trzymało się wskaźnika wzrostu wynagrodzeń (pensja rosła w wraz z inflacją), w pozostałych kierownictwo pobrało ponad tę normę prawie 0,5 mld zł. Kłam twierdzeniu, że z państwowej posady trudno się utrzymać, zadali prezesi spółek węglowych, którzy pod koniec lat 90., kiedy górnictwo znajdowało się w głębokim kryzysie, dostawali miesięcznie równowartość 10 średnich krajowych plus 60 proc. premii kwartalnej (razem ponad 30 tys. zł). Skromniej uposażeni byli menedżerowie w energetyce - 24 tys. zł. Nieźle zarabiali natomiast szefowie polskich, zadłużonych po uszy hut, którzy z firmowej kasy dostawali co miesiąc po ok. 40 tys. zł miesięcznie.

Państwowe firmy dobrze płaciły aktualnym zarządom, ale też potrafiły się odwdzięczyć opuszczającym posady pracownikom wysokiego szczebla. W KGH, jak podał NIK, wymiana kierownictwa kosztował spółkę 9,6 mln zł z tytułu odpraw.

Niewygodna ustawa

Kres tym patologiom miała położyć ustawa antykominowa. Tuż po jej uchwaleniu pojawiły się głosy, że doprowadzi ona do exodusu menedżerów z firm państwowych do prywatnych przedsiębiorstw. Konfederacja Pracodawców Polskich (skupia głównie firmy z kapitałem państwowym) zaskarżyła ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. Ten jednak uznał, że posłowie mają prawo ustalać wysokość zarobków pracowników państwowych. KPP nie zamierza jednak składać broni. Za dwa tygodnie sprawą przyciętych kominów płacowych ma zająć się Komisja Europejska, do której Konfederacja wystąpiła ze skargą na dyskryminujące menedżerów państwowych firm przepisów.

Ale są jeszcze spółki-córki...

Jak na razie nie sprawdziły się jednak złowróżbne prognozy, że kadra zarządzająca masowo zacznie opuszczać posady państwowe dla lepiej płatnych w prywatnych firmach. Mało tego, chętnych do przejścia na państwowy garnuszek wcale nie brakuje. Przynajmniej na niektóre stanowiska i w wybranych firmach. Dotyczy to głównie dużych przedsiębiorstw, obudowanych wianuszkiem spółek-córek, których ustawa kominowa nie dotyczy. "Gazeta Wyborcza" ujawniła niedawno, że z furtki tej skorzystał np. Andrzej Arendarski. Zasiadając w radzie nadzorczej Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa nie mógł zarobić więcej niż 6 krajowych pensji, a więc ok. 15 tys. zł, ale już jako członek RN EuRoPol Gazu, spółki z udziałem PGNiG nie musiał liczyć się z żadnymi ograniczeniami, co pozwoliło mu zarobić w 2004 r. 372 tys. zł.

Teoretycznie zgodę na tworzenie spółek-córek powinien wydawać właściciel spółki-matki, czyli minister skarbu. Tymczasem z opublikowanego kilka miesięcy temu raportu NIK, która kontrolowała państwowe firmy, wynika, że ministerstwo często nie ma pojęcia co dzieje się w podległych mu przedsiębiorstwach. Wydaje się to tym dziwniejsze, że, jak podaje Izba, w spółkach Skarbu Państwa pracuje wielu urzędników resortu (głównie w radach nadzorczych).

Inspektorzy przejrzeli tylko sześć przedsiębiorstw i otaczający ich wianuszek wydzielonych firm. Łącznie prześwietlili 30 spółek-córek. 20 z nich przyniosło w 2002 r. stratę.

INTERIA.PL/inf. własna
Dowiedz się więcej na temat: deta | Dana | Sejm RP | skarbu | NIK | danie | firmy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »