Piłka (nie) upadnie

Pensja 20 tys. złotych to dla wielu Polaków kwota nieosiągalna, tymczasem dla sowicie opłacanych zawodników Ekstraklasy obniżka zarobków do tego poziomu w sytuacji kryzysu finansowego klubów na skutek pandemii okazała się absolutnie nieakceptowalna.

Premier Mateusz Morawiecki, ogłaszając 16 kwietnia stopniowy plan odmrażania gospodarki i powrotu państwa do względnej normalności, przyznał, że jest szansa, aby jeszcze w maju zostały wznowione piłkarskie rozgrywki Ekstraklasy. Oczywiście bez udziału publiczności. PZPN został zobligowany do przygotowania szczegółów operacji Uwzględnienie w panie działań rządu piłki nożnej to zapewne efekt spotkania szefa rządu dzień wcześniej z ministrem sportu i szefem PZPN i powzięcia wiedzy, jak wielkie konsekwencje finansowe w różnych branżach wiązałyby się z definitywnym zakończenie rozgrywek sezonu 2019/2020.

Reklama

Gdy powstaje ten tekst, w klubach Ekstraklasy trwają gorące negocjacje w sprawie obniżenia lub zamrożenia pensji zawodników, które w polskich realiach stanowią około 75 proc. budżetów klubów. Okazało się bowiem, że zarządzający klubami nie dysponują właściwie żadną finansową poduszką bezpieczeństwa, a zawieszenie rozgrywek błyskawicznie uderzyło we wszystkie filary finansowania klubów. Najważniejszy cios: brak wpływów z tzw. dni meczowych a w ślad za nim wstrzymanie większości umów sponsorskich i reklamowych (w tej chwili są one zrywane lub renegocjowane na bardzo niekorzystnych dla klubów warunkach). W perspektywie mamy ogromny znak zapytania w kwestii dwóch ostatnich transz z tytułu sprzedaży praw telewizyjnych, wynajmu lóż czy zwrotów pieniędzy kibicom za niewykorzystanie karnety. Jeśli jakimś cudem, nawet przy bardzo dużych obostrzeniach sezon uda się do kończyć, ta finansowa piłkarska układanka nie posypie się do końca. W przeciwnym razie może dojść nawet do sześciu, siedmiu bankructw w samej tylko Ekstraklasie.

Rodzimy futbol ligowy już przed wybuchem epidemii miał tak kiepską markę, że wśród opinii publicznej informacje o trudnych negocjacjach ze świetnie zarabiającymi zawodnikami, wywoływały autentyczny gniew. Oto właściciel Legii Dariusz Mioduski ogłosił, że poza kilkudziesięcioma zwolnieniami z pracy, jego gracze będą mieli na kilka miesięcy radykalnie obniżone pensje. Ale do kwoty nie mniejszej niż... 20 tys. złotych! Takie pieniądze są dla wielu Polaków nieosiągalne, tymczasem dla sowicie opłacanych zawodników w wielu przypadkach ta kwota okazywała się nieakceptowalna. Nawet jeśli obniżka zakłada jakąś rekompensatę po ustaniu kryzysu, nie wszyscy w nią wierzyli. Aż 130 zawodnikom w Ekstraklasie z końcem obecnego sezonu kończą się kontrakty i trudno ich zdaniem byłoby dociekać swoich praw już po prawdopodobnym opuszczeniu klubów. Dla niektórych, jak choćby kapitana drużyny wicemistrza Polski Artura Jędrzejczyka, zjazd do 20 tys. złotych, to obniżenie pensji aż o 80 proc. Na mocy ważnego jeszcze rok kontraktu zarabia przecież 200 tys. złotych miesięcznie. A nawet krytykowana rekomendacja władz Ekstraklasy SA, zakładała czasowe obniżanie uposażeń graczy o 50 proc. (choć nie ma oczywiście to żadnej mocy prawnej). W ruch poszli prawnicy, uaktywnił się dawno niewidziany szef piłkarskich związków zawodowych Euzebiusz Smolarek, który w mediach bronił zawodników tłumacząc, że owszem dużo zarabiają, ale... mają też duże zobowiązania.

Legia Warszawa, która wciąż uchodzi za najbogatszy polski klub w związku z największym rozmachem w wielu kwestiach, ucierpiała w najbardziej widocznej skali. Jeszcze do niedawna miała największe wpływy z dni meczowych - 20 mln złotych (w sezonie), najmu (17 mln), sprzedaży pamiątek (9 mln), umów sponsorskich i reklamowych (21 mln). Już na początku marca Mioduski szacował, że klub może stracić 25 proc. rocznego budżetu (ok. 30 mln złotych), dziś wydaje się to kwota jeszcze większa.

A przecież przychody Legii spadały od kilku lat i gdyby nie systematyczne transfery zawodników do klubów zagranicznych oraz pożyczka na 6 mln euro, którą zaciągnął właściciel, nie byłoby szans na pokrycie wydatków w wysokości 131 mln złotych rocznie.

Dlatego przy ulicy Łazienkowskiej w Warszawie z utęsknieniem w obecnej sytuacji wypatruje pieniędzy za rekordowy transfer bramkarza Radosława Majeckiego do Monaco i robi wszystko, aby jak najszybciej sprzedać swojego najbardziej obecnie wartościowego gracza Michała Karbownika. Tuż przed wybuchem epidemii rewelacyjnym 19-latkiem interesowało wiele klubów z najsilniejszych lig europejskich, a na stole ponoć leży realnie kwota nawet 7 mln euro.

Jak powiedział nam menedżer zawodnika Mariusz Piekarski (był gracz Legii, Flamengo Rio de Janeiro i reprezentant Polski), jego zdaniem rynek piłkarski w Polsce akurat nie zmieni się tak mocno, jak w zachodniej Europie. I polskie kluby wcale nie muszą godzić się na mniejsze kwoty transferowe.

- Rynek się oczywiście zmieni, ale to nie musi być aż taki dramat, jak się czasem przedstawia. Wszystko zależy od tego, jak szybko ligi wrócą do gry. Z tego co słyszymy Niemcy wrócą jeszcze w tym sezonie, my chyba też. Czy ceny za zawodników polecą w dół? W Polsce na pewno nie. My jesteśmy wciąż bardzo atrakcyjnym rynkiem dla najbogatszych. Za parę milionów euro można tu kupić bardzo dobrego zawodnika, którego wartość błyskawicznie wzrośnie. Z czego tu jeszcze spuszczać? Może zmienić się jedynie to, że kluby Ekstraklasy, by się ratować, jeszcze chętniej niż dotąd będą się zawodników pozbywały. Może tak być, że najbogatsi w Europie będą szukać właśnie takich zawodników w granicach 10 mln euro, a nie jak dotąd płacić średnio po 30-40 mln euro. Bardzo popularna stanie się teraz instytucja wypożyczenia. Bo to najtańsza i najłatwiejsza forma pozyskania zawodnika, czy też dla drugiej strony zejścia z kosztów, przerzucenia wypłat na kogoś kogo stać - analizował najbardziej wzięty ostatnio w Polsce agent piłkarski.

Wszystko co dzieje się w Legii jak w soczewce skupia uwagę piłkarskiej Polski. Warto jednak zwrócić uwagę, że w kilku innych klubach, jak w Pogoni Szczecin czy Lechu Poznań w kwestiach obniżek prezesi dogadali się z zawodnikami bez większych problemów. Na pewno nie można całego polskiego klubowego futbolu wrzucić do jednego worka. Jak twierdzi nestor polskich trenerów Bogusław Kaczmarek (m.in. były asystent Leo Beenhakkera w reprezentacji Polski) obecny kryzys może się stać katharsis dla naszego piłkarskiego podwórka.

- O to, że piłkarze Legii nie zachowują się jak gracze Bayernu, którzy zgodzili się na gigantyczne obniżki i jeszcze ze swoich pieniędzy utrzymują pracowników klubu, aby chronić ich przed zwolnieniami, jednak bym ich nie winił. To jest inna skala finansowa. Taki Robert Lewandowski pojawi się w reklamie szamponu i ma milion euro. Łatwiej sobie na pewne gesty pozwolić. Wielu kontraktów po zakończeniu kryzysu jednak bym im już nie przedłużał. Kto ma grać w ich miejsce? Nasi młodzi chłopcy. Że nie są przygotowani? To może trzeba zmienić system szkolenia, a może jest tak, że jednak nie dostają szansy, bo kluby kierują się doraźnymi interesami: nie spaść, awansować, dać zarobić komu trzeba. Pytam się, gdzie są ci chłopcy z Korony Kielce, która zdobyła mistrzostwo Polski juniorów? Nie ma dla nich miejsca, tacy słabi są? Właśnie teraz otwórzmy się na wychowanków, z tych wszystkich szkółek, akademii, programów. Niech grają. Gorzej niż dotychczas to na pewno nie będzie wyglądało.

- W całym tym nieszczęściu, może to jest jakieś memento dla ludzi zarządzających klubami: powinni się opanować. Nie może być tak, że klub walczący o utrzymanie wydaje blisko sześć milionów złotych na pośredników przy przeprowadzaniu transferów, co stanowi 20 proc. rocznego budżetu. Może gdyby wydali trzy, to za trzy pozostałe udałoby się przetrwać ze trzy miesiące w momencie kryzysu takiego jak dziś - kończy Kaczmarek.

Cezary Kowalski, komentator Polsatu Sport, publicysta tygodnika "Sieci"

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: sport | piłka nożna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »