Politycy nie wyczuwają potrzeb wyborców. "Trzeba spojrzeć oczami obywateli"
Już za kilka tygodni, 7 kwietnia, odbędzie się pierwsza tura wyborów samorządowych. Przed wyborami urzędujący włodarze miast, jak również kandydaci na najważniejsze stanowiska na szczeblu lokalnym, prześcigają się w obietnicach wdrożenia rozwiązań, które mają podnieść komfort życia mieszkańców. Ostatnio dużą popularnością cieszą się różnego rodzaju koncepcje "smart city" - miasta inteligentnego. Wiele z nich wdrożono już w największych miastach Polski. Ale z jakim skutkiem? I czy mieszkańcy na pewno są z nich zadowoleni? Czas powiedzieć inteligentnym miastom: "sprawdzam".
- W miastach pojawia się coraz więcej technologicznych nowinek, ale nie zawsze odpowiadają one na realne potrzeby mieszkańców;
- Wiele rozwiązań, jak np. systemy rowerów miejskich czy "inteligentne" przystanki, kierowanych jest tylko do mieszkańców centrum miast;
- Włodarze miejscy i twórcy różnych "smart" projektów powinni spojrzeć na miasta oczami obywateli, a dopiero potem realizować swoje wizje - mówi ekspertka.
Interia Biznes rozmawia z prof. Dorotą Dobiją, ekonomistką z Akademii Leona Koźmińskiego, która jest współautorką badania o wartościach publicznych projektów typu "smart". Zrealizowano je w Krakowie i Warszawie - dwóch polskich miastach, które znalazły się na liście "Smart City Index 2023".
Powszechnie przyjmuje się, że "smart city" - inteligentne miasto - to koncepcja miasta, które wykorzystuje innowacyjne rozwiązania technologiczne, takie jak stacje rowerów miejskich, elektryczne autobusy czy tablice monitorujące zanieczyszczenie powietrza, w celu poprawy jakości życia mieszkańców. Warto postawić pytanie, czy inicjatywy, które są kreowane przez miasta, realnie wpisują się w to, czego oczekują mieszkańcy. Naukowcy postanowili to sprawdzić.
- Przeprowadziliśmy badania jakościowe, wywiady z dwoma grupami - zarówno z konkretnymi osobami, które tworzyły projekty typu "smart", jak i osobami, które określają się jako mieszkańcy danego miasta, w tym z aktywistami miejskimi - tłumaczy prof. Dobija. - Zastosowaliśmy przy tym specyficzną metodę badawczą, która po polsku określana jest mianem fotoelicytacji (z ang. photo-elicitation). Zrobiliśmy wcześniej zdjęcia różnych "smart" projektów - np. budki w Krakowie, w której można składać różne dokumenty urzędowe bez konieczności wizyty w samym urzędzie, zdjęcia hulajnóg elektrycznych, ładowarek do samochodów elektrycznych, ale też zdjęcia budynków, jak budynek warszawskiego Centrum Nauki Kopernik czy różnych miejskich aplikacji na telefon. Zdjęcia te wykorzystywaliśmy w trakcie robienia wywiadów, pytając mieszkańców i autorów projektów, jakie wartości publiczne uzyskujemy dzięki tym konkretnym projektom.
- Badaliśmy te kwestie w perspektywie wartości społecznych, ekonomicznych i środowiskowych - dodaje nasza rozmówczyni. - Jeśli chodzi o wartości środowiskowe, to pod tym względem wizje twórców projektów "smart" i ich użytkowników są najbardziej zbliżone do siebie, choć też nie całkowicie spójne. W innych obszarach te różnice są znacznie większe.
Badanie, które przeprowadzono pomiędzy przedstawicielami mieszkańców i menedżerami, którzy zarządzają inicjatywami typu "smart", potwierdziło, że wartość publiczna postrzegana przez twórców miast, nie zawsze jest zgodna z oczekiwaniami mieszkańców. Naukowcy zauważyli również rozbieżności między tym, jak ludzie wyobrażają sobie funkcjonowanie projektów inteligentnych miast, a tym, jak naprawdę te projekty działają - i czy faktycznie są one inteligentne.
- Nie mogę powiedzieć, że wizje twórców projektów typu "smart" i oczekiwania mieszkańców co do nich są całkowicie rozłączne - zastrzega prof. Dobija. - Ale na pewno ze strony autorów tych koncepcji potrzebne jest głębsze wsłuchanie się w potrzeby użytkowników, w to, o czym oni sami mówią i co sygnalizują.
- Zauważmy, że projekty "smart" często są realizowane w centrach miast, ale już na obrzeżach nawet wielkich aglomeracji to już zupełnie inna historia - mówi ekonomistka. - To nie dotyczy tylko Warszawy czy Krakowa, to problem lokowania takich projektów generalnie w miejscach "reprezentacyjnych" we wszystkich miastach - bo do centrum "przyjeżdża świat". Przez to niektóre projekty są widoczne jedynie w centrum miasta właśnie.
I tak, badania pokazały, że im dalej od centrum miasta, tym mniej innowacyjnych usprawnień. - Elektroniczne tablice pokazujące czas przyjazdu autobusów lub tramwajów to bardzo pomocne urządzenie - ale poza centrum czasami nie ma wiaty przystankowej, aby schronić się przed deszczem, a co dopiero multimedialnego rozkładu - zauważa prof. Dobija.
Prof. Dobija wskazuje również, że projekty, które lokowane są w centralnych punktach metropolii, są często kierowane do nielicznej grupy odbiorców. - Dzięki takim inicjatywom jak stacja ładowania samochodów elektrycznych atrakcyjność miasta wzrasta. Niestety, takie pojazdy, wykluczają większość mieszkańców ze względów finansowych, bo to towar ekskluzywny. Zamożne społeczeństwo to takie, w którym bogata osoba jeździ metrem, a nie takie, w którym biedna osoba ma samochód - komentuje prof. Dobija.
Pozostając w tematyce transportu, prof. Dobija wskazuje na problem z systemami miejskich rowerów czy hulajnóg elektrycznych, którymi bardzo często nie da się dojechać na wiele osiedli, które położone są nieco dalej od centrum. Po przejechaniu kilku ulic, użytkownik musi zostawić na ostatniej dostępnej stacji hulajnogę czy rower miejski - i dalej radzić sobie już inaczej. To pokazuje, że operatorom tych systemów również brakuje wczucia się w perspektywę mieszkańca, którego życie codzienne toczy się na obrzeżach aglomeracji.
Kolejna kwestia to aplikacje mobilne. - Włodarze miasta powiedzą, że każdy może sprawdzić sobie np. rozkład jazdy autobusu w aplikacji mobilnej, ale tu pojawia się taki problem, że są to rozwiązania dla młodszych, nie dla starszych. Nawet jeśli coraz więcej osób starszych posiada smartfon, to pozostaje pytanie, czy wiedzą one, jak w pełni korzystać ze wszystkich jego możliwości - mówi ekspertka.
Niedopasowanie rozwiązań "smart" do realnych potrzeb mieszkańców może wynikać z tego, że oferujące te rozwiązania firmy, które wchodzą w kooperację z miastami, kierują się rachunkiem ekonomicznym: chcą zarabiać na swoim produkcie. Oczywiście, miasta nie wprowadzają rozwiązań "smart" w sposób arbitralny i nikt nie uprawia tu prywaty - podkreśla prof. Dobija - ale warto wdrażanie różnych projektów poprzedzać bardziej dogłębnymi badaniami potrzeb mieszkańców. Badania te nie powinny koncentrować się tylko na centrum miast - dodaje.
- Jeśli miasto zdecyduje się na konkretną inwestycję, to powinno zadbać o społeczny aspekt projektu, skonsultować pomysł z mieszkańcami. Rozwiązania typu "smart" nie mogą być uwodzicielską narracją, która ładnie wybrzmiewa w spotach wyborczych. Powinny być przede wszystkim działaniami, które faktycznie poprawiają poziom życia mieszkańców - mówi ekspertka z Akademii Leona Koźmińskiego.
- Aby miasta inteligentne miały sens, to trzeba na nie spojrzeć oczami obywateli - konkluduje ekonomistka. I apeluje: - Potrzebna jest większa współpraca pomiędzy wszystkimi zaangażowanymi stronami, miastem i mieszkańcami, i pamięć o tym, że mieszkańcy są istotną grupą, której głos musi być uwzględniony przy podejmowaniu decyzji o wzbogacaniu miast o różne rozwiązania typu "smart".
- Jeżeli tej współpracy brakuje, to mamy do czynienia ze zjawiskiem, które można określić jako "smart washing", poprzez analogię do zjawiska "green washing". Dbamy o stronę wizerunkową, ale rzeczywistość może być daleka od tego, co w istocie jest "smart" - zwłaszcza poza centrami miast - mówi prof. Dobija.
- Koncepcja zarządzania miastem oparta na współpracy jest dobrze rozwinięta w krajach skandynawskich, w warunkach polskich miasta dopiero zbierają pierwsze doświadczenia związane z taką optyką. Budżet obywatelski i możliwości podejmowania decyzji przez mieszkańców, jakie projekty chcieliby realizować, to właśnie przykład doświadczenia miasta opartego na współpracy - wskazuje na koniec prof. Dobija.
Katarzyna Dybińska