Polski węgiel nie pomoże Ukrainie
Ukraina: Stan kryzysowy to ponowne zwrócenie uwagi na konflikt w Donbasie. Rząd Ukrainy podjął w środę decyzję o wprowadzeniu stanu wyjątkowego w sektorze energetycznym.
Powodem jest deficyt węgla (antracytu), wykorzystywanego w elektrociepłowniach i zakładach metalurgicznych. Zgodnie z rozporządzeniem stan wyjątkowy wchodzi w życie dzisiaj, tj. 16 lutego br. i ma trwać do 17 marca br. Decyzja Gabinetu Ministrów Ukrainy zakłada nawet - w razie konieczności - czasowe odłączenie od sieci odbiorców końcowych.
Węgiel trudny do sprowadzenia
Problem polega na tym, że zapasy węgla wykorzystywanego w energetyce szybko się kurczą. Antracyt głównie wydobywany jest w rejonie Donbasu. Ten zaś od 2014 jest okupowany przez separatystów, wspieranych przez regularne oddziały rosyjskie i siły specjalne.
Mogłoby się wydawać, że transporty węgla z regionu od kilku tygodni nie trafiają do energetyki w związku ze wznowieniem walk na wschodzie Ukrainy. Powodem jest jednak coś zupełnie innego. Doszło do blokady transportów kolejowych przez ukraińskie bataliony ochotnicze - weteranów walk o niezależność Ukrainy.
Tym niemniej, sytuacja jest poważna. Brak węgla to cios nie tylko w energetykę, ale również przemysł ciężki, jak metalurgia.
Po raz kolejny doszło w Ukrainie do zderzenia dwóch postaw i dwóch interesów, które w prostej linii wynikają z tego samego problemu - rosyjskiej ofensywy na Wschodzie.
Bataliony ochotnicze sprzeciwiają się prowadzeniu wymiany handlowej z separatystami (czy raczej zakładami, które znalazły się pod okupacją), z drugiej zaś strony - premier Ukrainy Wołodymyr Hrojsman - wielokrotnie już krytykował tego rodzaju działania, stawiając na pierwszym miejscu interes państwa.
Trzeba przecież pamiętać o tym, że wyroby metalurgiczne stanowią jeden z istotnym filarów ukraińskiej gospodarki i handlu zagranicznego. Nie można zapominać także, że Ukraina jest w ciągłym procesie transformacji, a każde tego typu zawirowania - jak obecnie wprowadzony stan kryzysowy - nie tylko opóźniają reformy, co uderzają w wiarygodność władz, które nie potrafią rozwiązać problemów gospodarczych w kraju.
Węgiel z Polski
Czy nie można zatem sprowadzić węgla z Polski, RPA, Australii bądź Chin? Nie jest to takie proste jak może się wydawać. Problemem jest niedostosowanie ukraińskich elektrowni do wykorzystania węgla, wydobywanego m.in. w polskich kopalniach. Dopasowanie bloków energetycznych i przestawienie ich z paliwa, jakim jest antracyt, zajęłoby nie tylko kilka lat, ale - na co wskazują władze w Kijowie - wiązałoby się z ogromnymi nakładami finansowymi.
Aleksandr Domrowski, pierwszy zastępca przewodniczącego Komitetu Rady Najwyższej Ukrainy ds. Paliw i Energii, niedawno mówił, że trudno będzie szybko kupić antracyt od innych krajów. Sytuacja jest o tyle poważna, że zdaniem ukraińskich ekspertów zapasów wystarczy na ok. 40 dni.
"Jeśli ktoś myśli, że jesteśmy (Ukraina - przyp. red.) niezależni od kraju-agresora w zakresie energetyki, to jest w błędzie. Wciąż jeszcze połączony system energetyczny działa wspólnie z systemami w Rosji i na Białorusi. Jeśli kolejne bloki będą odłączane w związku z brakiem węgla, to cały system można w prosty sposób załamać - twierdzi Domrowski podczas jednego z wystąpień przy okrągłym stole.
Problem nie jest nowy
Od 2014 r. ukraińska energetyka i przemysł cierpią na deficyt własnego węgla, za sprawą znaczącego zmniejszenia wydobycia na okupowanych terenach. Sytuację dodatkowo pogorszyła decyzja, że Kijów nie będzie kupować więcej węgla od Rosji.
W całej sprawie jest jednak wiele niewiadomych. Dziwi fakt, że węgla zabrakło, a głównym powodem dla tego ma być blokada dostaw z Donbasu. Ukraina przecież już w 2015 r. importowała węgiel kamienny i antracyt - którego szybko malejące zapasy są dzisiaj głównie problemem - m.in. z Australii czy RPA. Oliwy do ognia dolewa zaś sam fakt, że sektor górniczy w Ukrainie należy w przeważającym stopniu do jednego oligarchy - Rinata Achmetowa, który był swego czasu posądzony o finansowanie bojówek w Donbasie. Nie pomaga też wciąż wszechobecna korupcja.
Zmiana perspektywy
Ostatnie dni to jednak nie tylko problemy energetyczne, ale powrót Ukrainy na arenę międzynarodowych interesów. Rzecznik prasowy Białego Domu ogłosił, że Donald Trump oczekuje od rosyjskich władz deeskalacji przemocy na terytorium Ukrainy i zwrotu Krymu. Słowa te wywołały wiele emocji, nie tylko w Rosji, ale również w Ukrainie. Minister Spraw Zagranicznych naszego wschodniego sąsiada Pawło Klimkin stwierdził, że wiele pracowaliśmy (rząd Ukrainy - przyp. red.) na to, by otrzymać od administracji amerykańskiej nowego prezydenta taką wiadomość.
Co na to Rosja? Odpowiedź była jednoznaczna. "Rosja nie zamierza oddawać swoich terenów i nie będzie na ten temat dyskutować" - w odpowiedzi na oświadczenie Białego Domu powiedzieli Dmitrij Pieskow rzecznik prasowy prezydenta Władimira Putina i rzecznik prasowy Ministerstwa Spraw Zagranicznych Marija Zacharowa.
Kwestią otwarta pozostają dalsze działania na terenach okupowanych przez separatystów. Problem wstrzymanych dostaw antracytu rodzi poważne zagrożenie, ze ukraiński system energetyczny stanie się praktycznie niewydolny. Jest to nie tylko wyzwanie na najbliższe tygodnie.
Raz zdiagnozowany problem, ale nierozwiązany, będzie wracać niczym bumerang w kolejnych latach. To zaś rodzi pytanie: Co dalej z wojną na wschodzie kraju. Tym bardziej, że zapasy szybko się skończą.
Niejednokrotnie w Ukrainie padają przecież stwierdzenia, że szykowana jest ofensywa sił ukraińskich. Kiedy? Nie wiadomo. Być może, to właśnie widmo niewydolności jednego z najważniejszych sektorów w gospodarce, będzie powodem dla prezydenta Petro Poroszenko, by na wiosnę próbować odbić zajęte przez Rosję tereny. Nie można zapominać o tym, że pod koniec 2016 r., w razie, gdyby nie doszło do uspokojenia sytuacji na wschodzie Ukrainy, a wręcz eskalacji konfliktu, brano pod uwagę wprowadzenie stanu wojennego i ogłoszenie mobilizacji.
Bartosz Bednarz