Rafał Woś: Klimatyści, najnowsza powódź i następne katastrofy

Narzucany nam z zewnątrz nakaz walki o nisko(zero)emisyjność przynosi horrendalne koszty - spadek konkurencyjności, drogą energię, bezrobocie, dezindustrializację. Z powodu tego superdrogiego i antyrozwojowego klimatyzmu będzie nam chronicznie brakować zasobów na konieczne procesy inwestycji infrastrukturalnych. Na przykład na walkę z... katastrofami naturalnymi.

W następnych dniach usłyszycie pewnie nie raz, że najnowsza powódź to oczywiście niezbity dowód na postępującą katastrofę klimatyczną. Nie dajcie się nabrać na takie bzdury. Bo to klasyczne odwracanie kota ogonem przez klimatystów.

"Klimatysta musi mieć rację absolutną"

Bo klimatyści to uwielbiają. Kochają przedstawiać katastrofy naturalne jako dowody na potwierdzenie prawdziwości swoich szaleńczych tez. Nieważne, czy powódź, czy susza, pożar czy wichura - zawsze rację mają oni. A mylą się wszyscy wokół. Klimatysta musi mieć rację absolutną, ponieważ jest on de facto członkiem wielkiej apokaliptycznej sekty. A członek apokaliptycznej sekty tak właśnie działa. Mierzwi włos, odpala łamiący się głos i jedzie mnie więcej tak: "Czyż nie widzicie? Koniec jest bliski! Gdybyście nas posłuchali i ograniczyli emisje to tego wszystkiego, by nie było! Ale wy nie chcieliście zeroemisyjności! Nie cieszycie się na elektromobilność! Nie chcecie termomodernizacji! Bronicie węgla, ropy i gazu! Grzesznicy! Spalicie się żywcem (ewentualnie utoniecie w zależności od okoliczności). Gniew Pana już nadchodzi!!!". I tak do następnego razu. No bo czemuż nie pod promować się na ludzkiej tragedii?

Reklama

Oczywiście klimatyści nie działają jak klasyczna sekta (nie mówią też nic o Bogu, bo to w dzisiejszym świecie nie jest modne, ale gdyby było, to by na pewno mówili). Nie kręcą się w łachmanach przed wejściem do metra i nie żywią się "szarańczą ani miodem leśnym". Oni mają media, youtuby i dużo pieniędzy od przeróżnych (zazwyczaj zagranicznych) organizacji "proeko". 

Pewnie dlatego ich apokaliptyczne rozumowanie wchodzi wielu słuchającym (zwłaszcza tym niezbyt zorientowanym) dość łatwo oraz (by tak rzec) podprogowo. W efekcie ich działań w samym środku naszej debaty o sprawach publicznych rozgościła się "kwestia klimatyczna", która jest wyjęta z jakiejkolwiek racjonalnej logiki, a nawet podniesiona została do miana nienegocjowalnego i nietykalnego dogmatu. Działa to tak, że rozmawiamy sobie potem (z pozoru rzeczowo) o biedzie, bogactwie, sprawiedliwości, gospodarce, inwestycjach, dobrobycie, kryzysach i takich tam, ale kiedy trzeba w trakcie tej rozmowy bardzo uważać, by się przypadkiem nie zapędzić. I nie zacząć na przykład podważać dogmatu o nadciągającej (a może już obecnej) katastrofie klimatycznej wywołanej działalnością człowieka. Albo (broń Boże) nie zwątpić w zestaw radykalnych polityk klimatycznych (dekarbonizacja, zielony ład, elektromobilność etc.), które mają temu zapobiec. Oba te założenia mają być niewzruszalne. Czyli nie podlegać dyskusji. A każdy, kto by do takiej dyskusji nawoływał, ten z miejsca ma zostać spacyfikowany, przemilczany albo zaszczuty. Tak to działa od lat.

Polityka klimatyczna UE. Pokazano "pierwszy tak przekrojowy i krytyczny raport"

Od czasu do czasu ten konsens się jednak rozszczelnia. Dwa przykłady. Kilka miesięcy temu wyszła po polsku książka "Kryzys klimatyczny? Prawdy, półprawdy i kłamstwa - co wiemy, czego nam się nie mówi i jaka naprawdę czeka nas przyszłość" (Wydawnictwo Poltext). W praktyce takie głosy się, jak już wspomniałem, bezpardonowo wycisza. Tu problem polegał jednak na tym, że jej autor to dość znany i ceniony w swej dziedzinie Steven Koonin. Fizyk, klimatolog i - na domiar złego - były członek demokratycznej administracji samego Baracka Obamy. Faceta ciężko więc tak łatwo w mediach głównego nurtu zcancelować.

I drugi przykład. Bardziej polski i jeszcze bardziej aktualny. Kilka dni temu największy związek zawodowy w Polsce "Solidarność" pokazała raport "Drapieżny Zielony (Nieład)" (do pobrania tutaj https://preczzzielonymladem.pl/raport/)

To pierwszy tak przekrojowy i krytyczny raport na temat skutków wprowadzanych właśnie przez Unię Europejską polityk klimatycznych. Napisany przez autorów, którzy (podobnie jak wspomniany Koonin) są niekwestionowanymi autorytetami w swoich dziedzinach badawczych. Nota bene jest to raport, którego "Solidarność" nie mogła się doprosić ani od Komisji Europejskiej ani od kolejnych polskich rządów od roku... 2008. Jak gdyby nikt nie był zainteresowany otwarciem rzeczowej dyskusji na temat skutków polityki klimatycznej. Zapewne w obawie przed byciem uznanym za antyklimatycznego oszołoma. Miejmy nadzieje, że tezy tego raportu dotrą do jak najszerszego odbiorcy. Oby.

Co to ma do katastrof naturalnych? Och, bardzo wiele. Oczywiście to, co się działo w ostatnich dniach na Dolnym Śląsku jest i będzie wielkim tematem politycznym. Każdy chce tu ugrać swoje punkty. Rządzący będą próbowali pokazać sprawczość i troskę. Opozycja bezradność i niekompetencję władzy.

Ale jednocześnie będziemy przecież o tym rozmawiali także na wielu innych polach. A rozmowa o polityce klimatycznej to jednak jakby wejście kilka szczebli wyżej w tej samej dyskusji. W gruncie rzeczy chodzi tu o fundamentalne pytanie o zasoby. Jeżeli przyjmiemy bezrefleksyjnie tezę o konieczności dopinania kolejnych etapów unijnej polityki klimatycznej, to idziemy w kierunku permanentnego mobilizowania olbrzymich sił i środków (pieniądze publiczne, prywatne, energia obywateli, kapitał polityczny rządzących) głównie na zmniejszaniu emisji. 

Naszym celem jest w tym modelu uratowanie planety drogą niskoemisyjności, która sprawi, że tzw. efekt cieplarniany się zatrzyma. A zmiany klimatu nie pójdą dalej, prawda? Tak rozumują klimatyści. Warto jednak zauważyć, że ta forsowna społecznie i niezwykle kosztowna ekonomicznie droga jest wysoce niepewna. Bo żaden klimatysta nie jest nam dziś w stanie powiedzieć, że to wystarczy. Żaden nie da nam gwarancji, że nawet pomimo nadludzkich wysiłków nie skończy się i tak... katastrofą klimatyczną. Wielu z nich mówi już nawet wprost, że "i tak jest za późno".

"Będzie nam chronicznie brakować pieniędzy"

Co gorsza w bieżącej praktyce gospodarowania zasobami społecznymi i ekonomicznymi droga klimatystów w naturalny sposób wyklucza inną ścieżkę. Ta narzucana z zewnątrz konieczność walki o nisko(zero)emisyjność przynosi bardzo wielu gospodarkom (w tym polskiej) bardzo wielkie koszty - spadek konkurencyjności, drogą energię, bezrobocie, dezindustrializację. Efekt jest i będzie taki, że z powodu superdrogiego i antyrozwojowego klimatyzmu w krótkim i średnim okresie będzie nam chronicznie brakować pieniędzy na konieczne procesy inwestycji infrastrukturalnych. Na przykład w... dopasowania do zmieniającego się klimatu czy też choćby w ochronę przed kataklizmami. Zwróćmy uwagę, że tu odpowiedź na pytanie o przyczynę zmian klimatu (zawiniona przez człowieka, a może związana z niezależnymi od naszego gatunku procesami?). Nie ma większego znaczenia. Liczy się pragmatyczne nastawienie na przeciwdziałanie skutkom. Czy to powodziom, czy suszom, czy wichurom, to bez znaczenia.

Oczywiście klimatyści swoim nieznośnym jazgotem będą próbowali wam wybić z głowy przekonanie, że tu mamy do czynienia z takim wyborem. Robią to od lat wykorzystując do swoich celów każdą większą czy mniejszą wodę, ogień, zdechłe ryby albo słabe plony. Tym razem też już odpalają swoje youtuby i klawiatury. 

Rafał Woś

Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: Rafał Woś | zielony ład
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »