Rząd zabierze nasze wygrane
Rząd na gwałt szuka pieniędzy na obiecane Narodowe Centrum Sportu. Czy zarżnie rynek prywatnego hazardu, wart 5,5 mld zł?
Jest nowa koncepcja sfinansowania Narodowego Centrum Sportu (NCS), którego budowę w trakcie kampanii samorządowej zapowiedział Jarosław Kaczyński. To wiadomość dobra. Zła jest taka, że pomysł jest absurdalny!
Dopłaty dla wszystkich
Zgodnie z planami rządu, ponad dwie trzecie z 1,225 mld zł potrzebnych na NCS zapewni nowelizacja ustawy hazardowej, nad którą pracuje specjalny zespół, powołany przez wicepremier Zytę Gilowską. Dotarliśmy do najnowszej wersji noweli. Przewiduje ona nowe obciążenia dla całego prywatnego hazardu. Chodzi o specjalną dopłatę do gier hazardowych wysokości 10 proc., którą mają być objęte kasyna, salony gier, bukmacherzy i automaty, czyli tzw. jednoręcy bandyci.
- To kompletne nieporozumienie. Z wpłat na żetony (tzw. drop) w kasynie zostaje 18, maksymalnie 20 proc. (tzw. win). Przepis o dopłacie wysokości 10 proc. dropu sprawi, że branża automatycznie stanie się nierentowna. Jak to możliwe, że urzędnicy resortu finansów, zajmujący się hazardem na co dzień, mogą wymyślać takie rzeczy - zastanawia się Jacek Sabo, członek zarządu Orbis Casino.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że nowela zwalnia kasyna z dopłat, jeśli klient kupuje żetony nie w kasie, ale przy stołach. Specjaliści nie mają wątpliwości: taki sztuczny zapis sprawi, że znikną kasy, a wszyscy będą kupować żetony bezpośrednio u krupiera.
Przegrać, nie grając
Na planach wprowadzenia dopłat suchej nitki nie zostawiają też operatorzy automatów o niskich wygranych (AoNW) i salonów gier.
- W założeniu dopłata miałaby być wnoszona przez klienta, który grając np. za 1 zł, wpłacałby dodatkowe 10 gr. Tyle że każdy automat musiałby mieć dwa wrzutniki na monety, co jest niewykonalne. Jeśli zaś dopłatę mielibyśmy wnosić my, byłby to nowy podatek. A nowela zakłada już podwyżkę podatku od gier ze 125 do 180 EUR za automat miesięcznie - mówi Dominik Michael, rzecznik Izby Gospodarczej Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych, zrzeszającej większość firm z branży AoNW.
- Gracze często, w poszukiwaniu tzw. bonusów, wrzucają pieniądze kolejno do wielu automatów. Po wprowadzeniu dopłat musieliby z każdej wpłaty odprowadzić 10 proc. Skutek? Klient mógłby w ogóle nie zagrać, a i tak stracić wszystkie pieniądze! - wtóruje mu Jan Kosek, wiceprezes PRU Filmotechnika, operatora ponad dwudziestu salonów gier.
Efekt bumerangu
Równie wielkie kontrowersje budzi objęcie dopłatami zakładów bukmacherskich, które, narażone na konkurencję nielegalnych serwisów internetowych, zarejestrowanych w rajach podatkowych, już dziś są na progu rentowności.
- Dopłaty sprawią, że zupełnie nieopłacalne będzie obstawianie faworytów, a ten sposób preferuje większość graczy. To jakiś poroniony, nieprzemyślany pomysł. Skończy się tym, że wszystkie legalne firmy bukmacherskie zainstalują się na Gibraltarze czy Arubie, ludzie w nich zatrudnieni stracą pracę, a budżet - wpływy z podatków - ocenia analityk rynku hazardu.
Wszędzie na świecie część pieniędzy z gier trafia na różne cele społeczne, jednak w formie podatków, a nie dopłat, które są polskim ewenementem. Dziś płaci je już Totalizator Sportowy.
- Specyfika dopłat polega na tym, że są wnoszone jeszcze przed grą, zmniejszając jej kwotę wypłaty. To dlatego na wygrane w Totalizatorze Sportowym idzie nie 50 proc., jak w innych krajach, ale około 42 proc. wpłaconych przez graczy pieniędzy. Państwowy gigant nie zyskuje nowych klientów i zamiast się rozwijać, stoi w miejscu. W rezultacie budżet inkasuje znacznie mniej, niż mógłby. Tak samo będzie, jeśli dopłatami objęte zostaną inne sektory rynku - kwituje inny ekspert.
Dawid Tokarz