Scenariusz stagflacji znów staje się realny. Polska gospodarka w pułapce
Choć inflacja w styczniu nie przeskoczyła skoczni, dane GUS pokazują, że i tak jest w świetnej formie. Choć okazała się nieco niższa od prognoz, luty przyniesie nowy rekord. Ale to, czy wskaźnik cen konsumpcyjnych będzie o punkt wyższy, czy o dwa punkty niższy, jest całkowicie drugorzędne. Największym problemem jest to, że inflacja bazowa wciąż szlifuje formę przy postępującym osłabieniu gospodarki.
Przypomnijmy - pomimo serii kolejnych błędnych projekcji NBP, na które już mało kto zwraca uwagę - od zeszłego roku na rynku prognoz trwały zakłady o to, czy inflacja w tym roku przeskoczy skocznię, czyli magiczne 20 proc., czy też wyląduje nieco niżej.
A jeżeli tak - to kiedy? Oczywiście typowano luty, bo w lutym zeszłego roku rząd wprowadził tzw. tarczę antyinflacyjną, czyli obniżył VAT na żywność i niektóre nośniki energii, co spowodowało, że inflacja liczona rok do roku spadła do 8,5 proc. z 9,4 proc. w styczniu. W marcu pobiła nowy rekord na poziomie 11 proc. i szła już równo w górę. To znaczy, że w lutym kolejny skok inflacji będzie jeszcze większy z powodu tzw. efektu bazy. Ponieważ w lutym zeszłego roku się obniżyła, w lutym tego roku skok będzie większy. To tak, jakby wydłużyć skoczkowi narciarskiemu rozbieg o kilka belek.
Po danych za styczeń, kiedy wzrost cen towarów i usług konsumpcyjnych liczony rok do roku wyniósł 17,2 proc. analitycy, którzy prognozowali wzrost do 17,6 proc. zaczęli wątpić, czy w lutym inflacja pobije magiczną barierę. Ale nawet jeśli tak się nie stanie, analitycy przewidują, że ma szansę doskoczyć blisko 19 proc. To i tak byłby rekord niewidziany od grudnia... 1996 roku.
Prognozowanie, nawet na miesiąc w przód, jest teraz trudniejsze, bo - jak co roku - GUS podał dane o inflacji w styczniu policzone według "starego" koszyka. O co tu chodzi? Jak co roku ankieterzy urzędu pytają gospodarstwa domowe, na co i ile wydają pieniędzy. W 2021 roku Polacy przeciętnie wydawali 26,59 proc. swoich pieniędzy na żywność, a np. na edukację tylko 1,16 proc. Na tej podstawie utworzono "koszyk" towarów i dóbr konsumpcyjnych na 2022 rok. Dane o inflacji za styczeń także policzone zostały według tego koszyka.
Ponieważ struktura naszych wydatków się zmienia, GUS musi za tym nadążać. W ubiegłym roku także ułożył nowy koszyk towarów i dóbr i według zmienionych proporcji, czyli wag będzie w tym roku podawał dane o inflacji. Te nowe dane jednak poznamy dopiero za luty, ogłoszone zostaną w marcu. Wtedy też dane za styczeń zostaną zrewidowane.
Z roku na rok zmiany w strukturze konsumpcji nie są duże, a pewne trendy widać dopiero w długich okresach. Ale tym razem mogło być inaczej. Dlaczego? Bo w zeszłym roku, kiedy ankieterzy GUS badali wydatki gospodarstw domowych, inflacja już szalała. Najbardziej drożała żywność i nośniki energii. Każdy ze swej kupki pieniędzy więcej wydawał na podstawowe potrzeby, a mniej np. na dobra trwałego użytku, co zresztą było już widać wtedy w danych o sprzedaży detalicznej.
W ten sposób uderzenie inflacji zmieniło strukturę konsumpcji i prawdopodobnie w "nowym" koszyku i zrewidowanych danych za styczeń zobaczymy tę zmianę. A na dodatek w zeszłym roku akurat to, na co wydawaliśmy więcej, zdrożało najbardziej. Dlatego - zgodnie z oczekiwaniami analityków - zrewidowany odczyt inflacji za styczeń może okazać się wyższy, a luty pokaże jeszcze silniejszy wzrost cen.
Inflacja w styczniu podskoczyła aż o 2,4 proc. w porównaniu z grudniem. Silniejszy miesięczny wzrost cen nastąpił wcześniej w marcu zeszłego roku. Dlaczego nastąpił taki skok? Bo od stycznia rząd przywrócił wyższe stawki VAT na prąd (z 5 do 23 proc), gaz ziemny (z 0 do 23 proc.), energię cieplną (z 5 do 23 proc.) i akcyzę na energię elektryczną.
- Powyższe elementy podbiły inflację o ok. 1,5 pkt. proc. - oszacowali analitycy Pekao.
Ceny prądu powinny w związku z przywróceniem wyższego VAT i akcyzy podskoczyć (według obliczeń Pekao) o 25-30 proc. Ale GUS podał, że ceny nośników energii (to szersza kategoria) wzrosły w styczniu w porównaniu z grudniem zaledwie o 10,4 proc. To znacznie mniej niż spodziewali się analitycy. Być może nie wszystkie gospodarstwa domowe dostały już wyższe rachunki, a to znaczy, że wzrost cen nośników energii jest jeszcze przed nami.
Z drugiej strony od początku 2023 roku "zamrożone" zostały ceny prądu (do pułapu 2 tys. kWh w ciągu roku) i gazu dla gospodarstw domowych. To oczywiście wpłynęło na niższy wzrost cen. Uderzenie inflacji z tej strony nas jeszcze czeka, choć nastąpi to zapewne w przyszłym roku. Na niższy wzrost inflacji wpłynęła także dystrybucja tańszego węgla przez samorządy i - oczywiście - wyjątkowo łagodna zima.
Tymczasem równocześnie prognozy globalnej dezinflacji zdają się być nieco przesadzone. Pomimo wyraźnej i postępującej poprawy w łańcuchach dostaw, głównie z powodu zniesienia polityki "zero-covid" od początku tego roku przez Chiny, popyt z uruchomianej pełną parą drugiej największej gospodarki świata może wywołać zwyżki cen paliw i nośników energii na całym świecie.
Kto na podstawie prognoz cen paliw czy nośników energii mówi o dezinflacji, obstawia czerwone lub czarne. Jak w ruletce. Jedyne, co można o nich na pewno powiedzieć, to tyle, że będą wysoce zmienne. A przypomnijmy, że spadek tych właśnie cen był podstawą ostatniej optymistycznej projekcji NBP.
Trwający od pół roku spadek inflacji w USA niemal wyhamował w styczniu (inflacja liczona rok do roku obniżyła się do 6,4 proc. z 6,5 proc. w grudniu), m.in. właśnie dlatego, że wzrost cen energii znowu przyspieszył. Inflacja bazowa obniżyła się do zaledwie 5,6 proc. z 5,7 proc. miesiąc wcześniej.
Choć ceny energii w Polsce nie są pełni odzwierciedlane we wskaźniku cen konsumpcyjnych, z powodu wycofywania "tarcz" i z powodu "zamrożeń", nie one stanowią długoterminowy, strukturalnym problem polskiej gospodarki. Prawdziwym problemem jest inflacja bazowa, która - w przeciwieństwie do CPI - nieustannie rośnie. Według szacunków analityków w styczniu podskoczyła znowu do 11,8-11,9 proc. z 11,5 proc. w grudniu. Szlifuje formę i niebawem przeskoczy 12 proc.
Dlatego zakłady o to, czy wskaźnik CPI przeskoczy, czy nie przeskoczy 20, czy nawet zaledwie 19 proc. należy zaliczyć raczej do dziedziny hazardu. Prawdziwym problemem jest inflacja bazowa. To ona odzwierciedla faktyczne niedopasowanie podaży do popytu w gospodarce, jeśli popatrzeć na gospodarkę od środka i usunąć z niej zewnętrzne szoki.
Polska inflacja bazowa jest dwa razy wyższa niż w USA czy w strefie euro i choć być może od marca wskaźnik cen konsumpcyjnych zacznie faktycznie nieco się obniżać, nic nie zapowiada, żeby w ślad za nim miała iść inflacja bazowa. Jan Czekaj, profesor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie i były członek Rady Polityki Pieniężnej tłumaczy to różnicą pomiędzy niższym tempem wzrostu wydajności pracy niż wzrost wynagrodzeń. Schemat ten trwa w zasadzie nieprzerwanie od 2016 roku, tylko różnica się powiększa. I wpycha gospodarkę w inflacyjną pułapkę.
GUS podał już także, że polski PKB w IV kwartale zeszłego roku skurczył się o 2,4 proc. w porównaniu z kwartałem poprzednim i był to największy spadek w całej Unii. A to znaczy, że do po przejściowym szarpnięciu w górę gospodarki w trzecim kwartale zeszłego roku do gry wchodzi znowu stagflacyjny scenariusz.
Jacek Ramotowski
Biznes INTERIA na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Zobacz również: