Taki sobie scenariusz

Jest 5 czerwca 2010 roku. Za dwa dni będziemy obchodzili 7 rocznicę pamiętnego referendum, w którym Polacy, niewielką przewagą głosów, powiedzieli Unii: nie.

Jest 5 czerwca 2010 roku. Za dwa dni będziemy obchodzili 7 rocznicę pamiętnego referendum, w którym Polacy, niewielką przewagą głosów, powiedzieli Unii: nie.

Niektórzy jeszcze pamiętają, że do referendalnych urn poszło wtedy niecałe 51 proc. uprawnionych do głosowania i, ku zaskoczeniu wszystkich, zdumieniu i rozbawieniu całej Europy, większość nie chciała Unii Europejskiej. Najbardziej zadowoleni z polskiego "nie" byli nasi najbliżsi sąsiedzi, Czesi i Słowacy, którzy bardzo skwapliwie zagospodarowali unijne fundusze przeznaczone na zintegrowanie nowych krajów ze strukturami unijnymi. Fundusze, nieoczekiwanie, dwukrotnie większe niż wcześniej zakładano, bo kwoty przeznaczone dla Polski zostały rozdzielone równo pomiędzy pozostałą "dziewiątkę", która oczywiście powiedziała "tak". Humor psuło im jedynie to, że musieli ponieść znaczne nakłady na umocnienie swojej północnej granicy, granicy z Polską, która stała się końcem zjednoczonej Europy.

Reklama

Tak się składa, że w siódmą rocznicę tamtego referendum znowu pójdziemy do urn i znowu będziemy decydowali czy chcemy do Europy. Teraz jest jednak nieco inaczej i, co tu ukrywać, nieco trudniej. Tym bardziej, że zdecydowanie przeciwko naszej akcesji protestują Bułgaria i Rumunia, które od trzech lat są już w tym towarzystwie i wcale nie kwapią się do dzielenia się z nami funduszami płynącymi z Unii. Razem z nami kandyduje Albania, ale przeciwko jej wstąpieniu nie ma oporów, w końcu mniejszy kraj. Kilka dni temu przeprowadzono referendum w Norwegii, która zdecydowała się przystąpić do wspólnej Europy, ale wynik naszego głosowania pozostaje niepewny. Zresztą Norwegowie też nie są zachwyceni, że - być może - będą wchodzić do Unii w naszym towarzystwie.

Rząd nie przedstawił w sprawie naszego ewentualnego członkostwa wyraźnego stanowiska, decyzję pozostawił w rękach społeczeństwa. To zresztą nie ma specjalnego znaczenia, bo w ciągu tych sześciu lat mieliśmy tych rządów już chyba ze czternaście, a premierzy to zmieniają się tak często, że trudno nawet zapamiętać ich nazwiska.W kraju żyje się nieźle, tylko z tymi wyjazdami na zachód jest trochę trudno. Bo, po pierwsze, trudno dostać paszport (trzeba pisać bardzo drobiazgowe podania, zgodę - nawet dla dorosłych i starszych - muszą wyrazić rodzice), no i, po drugie, te wizy. Nawet jak się jedzie do pracy na Ukrainę (też już od trzech lat w Unii) to trzeba mieć wizę. A o te wcale nie jest łatwo, kraje unijne bardzo racjonują ich wydawanie. Ale to nie jest aż taki duży problem, bo na wczasy nikt na zachód nie jeździ, bo i tak nie ma pieniędzy, a do pracy tym bardziej, bo zaostrzyli przepisy i nie przyjmują. Bezrobocie nie rośnie, już od trzech lat utrzymuje się na stałym poziomie 23 - 24 proc., ale rząd, tylko nie pamiętam już który, zapowiedział, że zacznie aktywną walkę z tym zjawiskiem i obniży podatki, które w ciągu tych siedmiu lat wzrosły prawie dwukrotnie. No, ale państwo ma duże potrzeby. My, trochę mniejsze.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: scenariusz | referendum. | referendum
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »