To źle, kiedy benzyna jest tania!
To, czego potrzebują Stany Zjednoczone - według Roberta J. Samuelsona - to benzyna w cenie 4-5 dolarów za galon (1 galon = 3.78 litra). Do takiego poziomu nie można dojść natychmiast, raczej w ciągu najbliższych 7-10 lat, poprzez ciągły, stopniowy wzrost podatku naftowego. Koncerny samochodowe i amerykańscy kierowcy to dziś bez wątpienia pożeracze benzyny. Ceny, podwojone przez ostrzejsze reguły oszczędności ropy, mogłyby to zmienić. Cisza, która panuje w tym temacie jest dowodem na narodową krótkowzroczność Amerykanów - pisze Samuelson w "Newsweeku".
Nadejście huraganu Katrina pokazało, ze jesteśmy wrażliwi na każde cięcie w dostawach paliw. Ostatnie spowodowała natura, ale prawdziwym zagrożeniem są cięcia z powodów politycznych.
Niepewni eksporterzy
Dwie trzecie udokumentowanych rezerw ropy znajduje się na Wybrzeżu Perskim - kraje tam leżące, na czele z Arabią Saudyjską - zapewniają obecnie 1/4 dostaw światowych. Mogą one być w każdym momencie zakłócone przez terroryzm, wojnę, wstrząsy wewnętrzne w tych krajach, czy celowe cięcia. Pozostali główni eksporterzy - Rosja, Wenezuela czy Nigeria - też nie są godni zaufania.
Po pierwszym kryzysie paliwowym w 1973 roku Kongres USA stworzył Strategiczną Rezerwę Paliwową i narzucił standardy oszczędności benzyny. Kierowcy cierpieli z powodu wysokich cen. Ale w okresie od 1970 r. do 1990 r. przeciętna paliwowa wydajność amerykańskich samochodów wzrosła z 13,5 mili przejechanych na jednym galonie do 20. Po roku 1990 gospodarka paliwowa ustabilizowała się i Amerykanie masowo przesiedli się pickupów, miniwanów i SUV-ów - rezerwa paliwowa podupadła. Zapanowało powszechne zadowolenie i zaczęto uważać tanie paliwo za normę, której zakłócenie mogły spowodować jedynie zachłanne kompanie naftowe, monopolistyczny OPEC albo złowroga konspiracja.
Jest źle, będzie jeszcze gorzej
Ponad 60 proc. ropy jest zużywane przez amerykański transport, zdominowany przez jego gałąź drogową. Amerykanom bardziej wydajne samochody kojarzą się raczej z koniecznością zmiany ich krążowników na "pudełka po butach". Tymczasem wprowadzone niedawno auta hybrydowe mogą przynieść od 10 do 50 proc. wzrostu wydajności paliwowej.
Przewidywania dla Stanów Zjednoczonych są miażdżące. Obecnie po amerykańskich drogach porusza się 225 milionów pojazdów. Szacuje się, że od 2003 do 2025 roku ich liczba wzrośnie o 50 proc. Będzie to spowodowane wzrostem liczby ludności (z dzisiejszych 297 milionów do 351 milionów w 2025) oraz wyższymi dochodami. Przy takich założeniach, żeby utrzymać konsumpcję benzyny na obecnym poziomie, trzeba poprawić wydajność obecnych samochodów o 50 proc.
Samochody hybrydowe są 3-4 tys. dol. droższe niż te konwencjonalne. Ich tegoroczna sprzedaż w USA ma sięgnąć 234 tys., co nie jest zawrotną liczbą przy całkowitej sprzedaży aut tradycyjnych planowanej na 17 mln. Plany zwiększenia produkcji sięgają 600 tys. w roku 2009. Poza tym amerykańscy giganci - General Motors, Ford czy Chlysrer - nie są przygotowani na hybrydy, za to wykładają ogromne sumy na projekty pickupów i SUV-ów.
Pokutujący mit
Amerykanie powinni uznać, że tanie paliwo to historia, przesiąść się do aut hybrydowych albo do bardziej ekonomicznych aut konwencjonalnych. Energetyczna niezależność jest mitem. Nie da się uniknąć wszystkich skutków wahań na rynku paliwowym, ale można obniżyć poziom narażenia na nie. W obecnej sytuacji powinno się znaleźć w tym względzie kompromis pomiędzy wolnością indywidualną a bezpieczeństwem powszechnym.