Tomasz Prusek: ​Czeka nas minimum rok drogiego kredytu

Rozpaczliwa pogoń banków centralnych w Polsce i na świecie za uciekającą inflacją doprowadziła w tym roku do drastycznych podwyżek stóp procentowych. W efekcie w 2023 r. będziemy mieć najdroższy kredyt w złotym, euro, dolarze czy franku szwajcarskim od wielu lat, co będzie szokiem finansowym dla gospodarstw domowych i przedsiębiorców. Jeśli inflacja ostatecznie nie wyhamuje, to kredyt jeszcze bardziej podrożeje.

Kredytobiorcy na prawdziwym rollercoasterze

W mijającym roku kredytobiorcy znaleźli się na prawdziwym rollercoasterze, bo stopy procentowe, a za nimi raty kredytów, zmieniały się jak w kalejdoskopie. Zaskoczenie było tym większe, że wiele banków centralnych utrzymywało przez lata ekstremalnie niskie stopy procentowe - zerowe lub bliskie zera - wręcz zachęcające do taniego zadłużania się zarówno chętnych na kupno np. mieszkania, jak i rzeszę przedsiębiorców finansujących z długu inwestycje. Polityka taniego pieniądza, prowadzona w wielu wypadkach nieprzerwanie od kryzysu finansowego w 2008 roku, swoje apogeum osiągnęła podczas pandemii COVID-19, kiedy politykom i bankierom puściły wszelkie hamulce w zadłużaniu się i dodrukowywaniu pieniędzy.

Reklama

Usprawiedliwianie zalania rynków tanim pieniądzem walką ze skutkami pandemii, a potem wojny w Ukrainie, było bardzo wygodne, szczególnie dla polityków, którzy w ten sposób zjednywali sobie poparcie. Efekt uboczny tego swoistego "balu na Titanicu" na tani kredyt był taki, że do obserwowanej od wielu lat inflacji aktywów (akcji, obligacji, nieruchomości) dołączyła z ogromnym impetem inflacja konsumencka, którą boleśnie odczuły rzesze konsumentów na całym świecie.

Banki centralne nie miały wyjścia i przez 2022 rok na wyścigi podnosiły stopy procentowe, aby zgasić inflacyjny pożar. Sęk w tym, że efektu drożejącego kredytu, który chłodzi gospodarkę, zmniejsza inwestycje oraz konsumpcję, nie widać natychmiast, lecz trzeba poczekać kilka ładnych kwartałów. Stąd używano powszechnie lekarstwa, którego efekty dopiero mają nadejść, o ile oczywiście - używając literackiego określenia Nassima Taleba - nie pojawią się inne gospodarcze "czarne łabędzie"... 

Salwy banków w walce z inflacją padły w tym tygodniu

Ostatnie tegoroczne salwy banków centralnych w walce z inflacją padły w mijającym tygodniu. Główną stopę procentową podniosła większość kluczowych banków: w USA, strefie euro, Szwajcarii i Wielkiej Brytanii. Nie było to zaskoczeniem, ponieważ zarówno bankierzy, jak i ekonomiści generalnie przewidywali zgodny wzrost stóp o 0,5 pkt. proc. Powód? Największe banki w ten sposób szachują się wzajemnie, aby zniechęcić inwestorów zagranicznych do przerzucania pieniędzy tam, gdzie są wyższe stopy lub szybciej rosną. Dlatego szczególnie między amerykańskim Fed i Europejskim Bankiem Centralnym trwa swoisty mecz w ping ponga, czyli podwyżka za podwyżkę i to w takiej samej skali. W tej grze, poza utrzymaniem inwestorów przy własnych obligacjach skarbowych, czyli powstrzymywanie ich od wyprzedaży, szalenie ważną stawką jest kurs eurodolara.

Gdyby EBC nie podążał śladem Fed, to można iść o zakład, że kurs eurodolara na trwałe pozostałby poniżej parytetu, a tak mamy do czynienia z umocnieniem euro, bo od wrześniowego dołka 0,95 kurs odrobił straty do 1,06. O ile ostatnie podwyżki pod względem skali łączą banki centralne, to jednak różni je - i to czasem znacząco - nominalny poziom stóp procentowych realnie przekładający się na cenę kredytu dla gospodarstw domowych i firm. Ma to związek z dwoma czynnikami: momentem rozpoczęcia podwyżek stóp oraz ich skalą zanim bankierzy "zgrali" się jak obecnie. Amerykanie szybciej niż Europejczycy porzucili pasywną politykę monetarną i dostrzegając rozkręcającą się inflację ruszyli do walki.

Cykl podwyżek stóp rozpoczęli już w marcu 2022 - po ostatniej podwyżce o "połówkę" główna doszła do 4,25-4,50 proc. Oznacza to, że kredyt w Ameryce jest najdroższy od piętnastu lat. Tymczasem w strefie długo zwlekano z podwyżkami jak długo się dało, starając się jedynie uspokajać rynki, bo droższy kredyt jest zabójczy dla najbardziej zadłużonych gospodarek Południa Europy np. Włoch czy Grecji. EBC po raz pierwszy podniósł stopy dopiero w lipcu, a po ostatniej decyzji główna jest 2,50 proc. Na ruchy "grubasów" z Fed i EBC nie mogą pozostawać bierne także inne banki centralne, których szczególnie waluty są wrażliwe na globalne przepływy kapitału. Stąd podwyżki zarówno w Szwajcarii (główna doszła do 1 proc., ale wcześniej była ujemna, więc to efekt w sumie podwyżek już o 1,75 pkt. proc.), jak i Wielkiej Brytanii (do 3,50 proc.). Szwajcarzy również byli spóźnieni wobec Fed, bo pierwszą podwyżkę wykonali dopiero w czerwcu. Z kolei w Londynie główna stopa procentowa znalazła się na najwyższym poziomie od kryzysu finansowego w 2008 roku.

Banki centralne nie powiedziały ostatniego słowa

Sęk w tym, że największe banki centralne raczej nie powiedziały wcale ostatniego słowa w walce z inflacją, szczególnie jeśli znacząco przekracza ona cel inflacyjny. A tak najczęściej jest. Szczególnie mocno widać to w USA oraz strefie euro. Co prawda amerykańska inflacja od letniego szczytu 9,1 proc. zmalała już o 2 pkt. proc., lecz nadal jest na nieakceptowalnym poziomie wobec celu inflacyjnego wynoszącego 2 proc. Zatem nic dziwnego, że główna stopa Fed może urosnąć w przyszłym roku nawet do 5.00-5.25 proc.

Z tego samego powodu niewesoło sytuacja wygląda także w strefie euro, gdzie pomimo chwilowego spowolnienia inflacji do 10,1 proc. (wskaźnik HICP) cel inflacyjny (2 proc.) nadal jest tak odległy, że liczyć można się z jeszcze kilkoma podwyżkami, pomimo że już ostatnia ostro została skrytykowana we Włoszech, które są zadłużeniowym "recydywistą" i każda podwyżka oznacza tam bolesny wzrost kosztów obsługi długu. Różnica między stopą inflacji i stopą procentową jest kolosalna również w Wielkiej Brytanii (10,5 proc. vs 3,50 proc.). Najmniejsze powody do podnoszenia stóp w kontekście wzrostu cen mają Szwajcarzy, bo tam inflacja wynosi zaledwie 3 proc. Jednak niewykluczone, że i do takiego ruchu zostaną zmuszeni, jeśli stopy będą rosły nadal w USA i strefie euro, które będą przyciągać kapitał.

Złe wieści dla zadłużonych w Polsce

To wszystko oznacza złe wieści dla zadłużonych w Polsce w walutach obcych, szczególnie frankach szwajcarskich (kredyty mieszkaniowe) oraz euro (firmy na cele obrotowe oraz inwestycyjne), ponieważ rosną im koszty obsługi pożyczek. Ulgę za to może przynieść kurs walutowy, bo w oczekiwaniu na kompromis z Unią Europejską w sprawie odblokowania Krajowego Planu Odbudowy (KPO) złoty ostatnio umacnia się do wszystkich głównych walut. Niemniej ryzyko walutowe oraz stopy procentowej związane z kredytami we frankach czy euro pozostaje bardzo wysokie i pod tym względem niewiele się zmieni w przyszłym roku.

 W tej sytuacji "oczywistą oczywistością" byłoby zadłużanie się w złotym. Sęk w tym, że stopy procentowe są u nas jeszcze wyższe niż we wszystkich wymienionych krajach, bo główna wynosi aż 6,75 proc. I chociaż cykl podwyżek został przerwany kilka miesięcy temu, to z tak drogim kredytem nie mieliśmy do czynienia od dwóch dekad, co bije zarówno w liczbę udzielanych kredytów hipotecznych, jak i apetyt firm na rozwój w oparciu o kredyt bankowy. Co więcej, inflacja wynosi aż 17,5 proc., a ostatni spadek ma przede wszystkim wymiar symboliczny, zaś w Nowym Roku możemy się zmierzyć z pułapem 20 proc. z powodu m.in. wyższych cen energii oraz paliw. To wszystko  powoduje, że choć nie brakuje zaklęć o definitywnym zakończeniu podwyżek stóp i jednocyfrowej inflacji na horyzoncie, podszytych oczywiście wielką polityką (wszak zbliżają się wybory parlamentarne w 2023 r.), to do życia z drogim kredytem najlepiej się przyzwyczaić nie tylko w przyszłym roku, ale i kolejnych latach. Bo do naszego celu inflacyjnego (2,50 proc. plus/minus 1 pkt proc.) mamy jeszcze bardzo daleką drogę. A jeśli dołożymy do tego nadal luźnią politykę fiskalną rządu, czyli trwający festiwal transferów socjalnych, to szybki spadek inflacji w warunkach nadal podsycanego popytu konsumpcyjnego wydaje się mało prawdopodobny.

Spowolnienie gospodarek w 2023 r.

 Za to pewne jest, że wszystkie banki centralne będą w przyszłym roku bacznie patrzeć, aby zbyt restrykcyjną polityką monetarną nie dobić gospodarek i tak już cierpiących z powodu kryzysu energetycznego i skutków wojny w Ukrainie. A prognozy PKB na 2023 rok są bardzo niepokojące. Ich wspólną cechą jest silne spowolnienie gospodarek, przykładowo w strefie euro do zaledwie 0,5 proc. U nas rząd założył w budżecie optymistyczne 1,7 proc., ale w opinii wielu analityków i ekonomistów to raczej pobożne życzenie i dobrze będzie, jeśli PKB w ogóle przekroczy próg 1 proc. Drogi kredyt to także problem dla państw, których obligacje skarbowe mają wysokie rentowności (np. Polski, gdzie rentowność papierów dziesięcioletnich wynosi 6,7 proc., a niedawno podskoczyła do 9 proc.), bo coraz więcej kosztuje bieżąca obsługa zadłużania.

Zatem zapowiada się nam 2023 jako rok najdroższego od wielu lat kredytu nie tylko w Polsce, ale i USA, strefie euro czy Wielkiej Brytanii. Bardzo boleśnie odczują to w swoich portfelach kredytobiorcy prywatni i przedsiębiorcy. Dlatego w interesie wszystkich jest, aby inflacja powróciła do celów inflacyjnych, bo w tak przygniecionych ceną kredytu gospodarkach coraz trudniej się żyje oraz prowadzi biznesy. I to powinien być priorytet w polityce gospodarczej nie tylko w Polsce, nawet kosztem trudnych decyzji politycznych.


Tomasz Prusek, publicysta ekonomiczny, prezes Fundacji Przyjazny Kraj

Autor felietonu prezentuje własne poglądy i opinie

(śródtytuły pochodzą od redakcji)

Felietony Interia.pl Biznes
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »