Wiśniewski, IEO: Polska zapóźniona pod względem OZE
Gdyby przyjąć, że rozwój odnawialnych źródeł energii (OZE) jest - obok śmiertelności noworodków czy dostępu do internetu - jednym ze wskaźników postępu cywilizacyjnego, to Polska jest na szarym końcu, z ok. 20-letnim opóźnieniem wobec wielu krajów UE - mówi prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej Grzegorz Wiśniewski.
W latach 2008-2013 kapitalizacja rynkowa pięciu największych producentów energii elektrycznej w UE, takich potentatów jak E.ON, RWE, Engie, EDF, Enel, spadła o 37 proc., tj. o ok. 100 mld euro - wynika z opublikowanego kilka dni temu raportu Carbon Tracker Initiative (CTI), międzynarodowego think tanku finansowego.
To wynik głębokich zmian na rynku energii elektrycznej zainicjowanych przez UE. Po pierwsze, w latach 2008-2013 popyt na energię elektryczną w UE spadł o 3,3 proc. (przy jednoczesnym wzroście PKB sięgającym 4,1 proc.), udział węgla w miksie energetycznym paliw dla elektroenergetyki spadł o 4,2 proc., po drugie, udział energetyki z OZE wzrósł w 2014 r. do 16 proc. - zauważyli autorzy raportu.
Wnioski wyciągają wielcy inwestorzy finansowi. Niedawno norweski parlament zadecydował, że od 2016 największy na świecie fundusz emerytalny rozpocznie wycofywanie się z inwestycji w firmy, którym minimum 30 proc. dochodów przynosi węgiel. Podobnie postąpił francuski gigant ubezpieczeniowy AXA, który podjął decyzję o wycofaniu swoich kapitałów z inwestycji w wydobycie i eksploatację węgla.
Grupa Santander poinformowała, że wraz z kanadyjskimi funduszami emerytalnymi utworzy fundusz, który będzie inwestować w OZE. Na początek jego aktywa mają wynieść 2 mld dol. W ostatnich dniach IKEA przekazała, że zainwestuje 1 mld euro w odnawialne źródła energii oraz w pomoc biednym krajom w walce ze zmianami klimatu. Google zapowiedział, że w ciągu najbliższych 5 lat chce w całości przełączyć się na prąd ze słońca.
Prezes Instytutu Energii Odnawialnej zwraca też uwagę na ustalenia ubiegłotygodniowego szczytu G7, z których wynika, że do końca tego stulecia konieczna jest całkowita dekarbonizacja. Niemieckie media przewidują jednak, że proces ten to raczej nie perspektywa ośmiu dekad, lecz kilkunastu lat. - To się układa w pewną sekwencję. Świat nie zwariował na punkcie ekologii i klimatu, OZE to już nie jest fanaberia, tylko twardy interes. OZE są absolutnie przyszłością energetyki i wielki biznes już to wie - mówi w rozmowie z PAP Wiśniewski.
Pytany o pozycję Polski w nowej rzeczywistości Wiśniewski nie ma wątpliwości. - W przypadku dużych źródeł nowoczesnych OZE (farmy wiatrowe zarówno lądowe i morskie, fotowoltaiczne, biogazownie) w stosunku do UE mamy opóźnienia ok. 20-letnie. W przypadku mikrogeneracji dzieli nas dekada, ale w tym przypadku świat szybciej ucieka i nie będzie czekał na maruderów - mówi.
Jako przykład zapóźnień podaje udział energii z fotowoltaiki w przeliczeniu na głowę mieszkańca. W Niemczech to już niemalże 1000 Wat, w Polsce - jeden, najmniej w UE. Czyli - jak zauważa - poziom niższy niż w niektórych krajach afrykańskich. - Podobieństwo z Afryką wynika tu także z faktu, że niemalże połowa mocy fotowoltaicznych w Polsce także nie jest przyłączona do sieci - zjawisko niespotykane w UE - dodaje.
- Przespaliśmy nasz czas. Od 2008 r. realizowaliśmy politykę przeciągania, opóźniania i wreszcie nierealizowania ustaleń z 2007 r i karmienia państwowych monopoli rentą zaniechania. Używa się argumentów finansowych, że OZE jest bardzo drogie (...). Początkowo - nie tylko w Polsce - pokutowało wygodne, ale złudne myślenie, że to UE jest niemądra i naiwna, bo nakłada na siebie ograniczenia, potem, że w tej Unii szczególnie dziwni są Niemcy, potem że Brytyjczycy. Ale gdy do władzy doszedł Barack Obama i OZE ruszyły w Stanach, a następnie w Chinach i Indiach, tego typu myślenia w kategoriach racjonalnych nie dało się utrzymać. Świat wygrywa rentą innowacyjności, a my zostaliśmy po niewłaściwej stronie osi historii - dodaje.
Prezes IEO zwraca uwagę, że w Europie rocznie inwestuje się w ok. 30 GW nowych mocy. W 2008 r. źródła niekonwencjonalne po raz pierwszy zyskały na tym polu przewagę. Obecnie - jak podkreśla - w źródła konwencjonalne nie ma już żadnych nowych inwestycji. Potwierdziły to w br. największe europejskie firmy energetyczne, zapowiadając, że całkowicie wycofują się z takich inwestycji.
Nie dotyczy to polskich koncernów energetycznych. Obecnie, za ok. 30 mld zł, powstają nowe bloki konwencjonalne w Kozienicach (buduje go Enea) we Włocławku (PKN Orlen) w Opolu i Turowie (PGE) Jaworznie i Stalowej Woli (Tauron). To konieczne, bo niebawem swój żywot zakończą stare czterdziesto- i trzydziestoletnie bloki, co oznacza, że w polskim systemie zabraknie energii. Nadal też aktualny jest plan budowy pierwszej polskiej elektrowni atomowej o mocy 3 GW, co - jak zauważa prezes IEO - jest też ewenementem w UE.
Jak dodaje, Instytut opracował porównanie kosztów 3 GW elektrowni atomowej i równoważnej ilości energii wyprodukowanej przez morską farmę wiatrową. - Porównywaliśmy najdroższą energię odnawialną z energią jądrową. Wychodziło 110 euro za MWh z atomu i tylko 100 euro z równoważnej pod względom produkcji energii farmy morskiej (5,4 GW), gdyby były budowane w tym samym czasie. W to były wliczone koszty bilansowania - mówi.
Jego zdaniem wątpliwy jest argument o konieczności budowy nowych konwencjonalnych bloków, bo za chwilę padną stare.
- Znaczna część tych bloków jest niepotrzebna. Kiedyś planowało się nowe bloki, by pokryć szczytowe zapotrzebowanie zimą (...) Ale powoli efekty przyniosła termodernizacja, efektywność energetyczna, nowe standardy budowlane i szczyt zimowy spada (...). W szczycie nasze zapotrzebowanie jest rzędu 26 GW i nic nie wskazuje że istotnie wrośnie, przesunie się tylko na okres letni. Teraz mamy zamontowane 38 GW i to znaczy, że jeśli zbudujemy nowe bloki ze względu na zapotrzebowanie w szczycie zimowym, to my tych bloków nie wykorzystamy. Za to poniesiemy koszty tych przedsięwzięć. Te inwestycje nigdy się nie skapitalizują - mówi.
Jego zdaniem, jeśli mamy czymś zastępować stare bloki, to powinno to być coś zupełnie nowego, a nie nowocześniejsze bloki węglowe. - Mamy wszystkie potrzebne zasoby. Polska leży w strefie klimatu umiarkowanego, mamy biomasę, którą możemy znacznie lepiej wykorzystać niż obecnie, mamy wystarczającą ilość wiatru, słońca, geotermii, ale te zasoby wykorzystujemy tylko w ułamku procenta - zaznaczył.
Biznes INTERIA.PL na Facebooku. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Jak dodaje, na europejskim rynku hurtowym energia z OZE zaczęła wypychać droższą energię konwencjonalną. - Cena energii hurtowej z Niemiec w kontraktach na lata 2016-2018 jest tańsza o 50-60 zł na megawatogodzinę w stosunku do polskiej - mówi. Nic nie wskazuje na to, aby ten trend dało się odwrócić - dodaje. Tymczasem UE domaga się rozbudowy połączeń międzysystemowych, których minimalny poziom do 2020 roku określono na 10 proc. zainstalowanej zdolności produkcji energii elektrycznej w państwach członkowskich, a w 2030 roku - 15 proc.
Jego zdaniem, przy naszym stanie sieci energetycznych i przy potencjale krajowego przemysłu zielonych technologii, jeśli w jakimś obszarze energetyki możemy próbować nadrobić dystans do krajów UE, to jest rozproszenie produkcji energii przez małych wytwórców o mocach do 1 MW i mikrowytwórców - prosumentów.
Jego zdaniem, zwiększa to bezpieczeństwo energetycznego, którego "niewłaściwe zinterpretowanie odpowiada za część naszych obecnych kłopotów". - To bezpieczeństwo należy rozumieć przede wszystkim jako bezpieczeństwo na poziomie lokalnym i regionalnym. To zaś oznacza, że budujemy je poprzez lokalne wytwarzanie energii. W Polsce nie ma bezpieczeństwa dla odbiorców końcowych, bo mamy niską jakość energii w sieciach wiejskich i największe w Europie przerwy w dostawach energii - powiedział.
Wskazał, że np. Duńczycy mają najniższe na świecie przerwy - poniżej 10 minut rocznie, Niemcy niewiele powyżej 10 min, w Polsce jest to średnio 500 min. - Prosumeryzm i mikroźródła na końcówkach słabych sieci, tam gdzie generowane są koszty w systemie i gdzie za chwilę musi nastąpić skok cen za energię, to w tej chwili jedyne realne rozwiązanie dla całej krajowej energetyki. Potwierdził to Sejm, uchwalając ustawę o OZE z tzw. poprawką prosumencką i doprawdy trudno wytłumaczyć ciągły sceptycyzm wobec tak oczywistych rozwiązań dla Polski - podsumował.
Małgorzata Dragan