Za czasów Warskiego byłoby to niemożliwe

Czytelnikom mającym krótką pamięć przypomnijmy, że w czasach gospodarki planowej tytułowy Adolf Warski był marketingowym nośnikiem całej produkcji Stoczni Szczecińskiej - nie jako posiadacz kontrolnego pakietu akcji, lecz jej patron (był polskim komunistą, zlikwidowanym w roku 1937 z woli Stalina razem z całą KPP).

Czytelnikom mającym krótką pamięć przypomnijmy, że w czasach gospodarki planowej tytułowy Adolf Warski był marketingowym nośnikiem całej produkcji Stoczni Szczecińskiej - nie jako posiadacz kontrolnego pakietu akcji, lecz jej patron (był polskim komunistą, zlikwidowanym w roku 1937 z woli Stalina razem z całą KPP).

Notabene dwie pozostałe wielkie polskie stocznie nosiły imiona z tego samego ideowego pnia - gdańska Włodzimierza Lenina, a gdyńska Komuny Paryskiej.

To archiwalne wspomnienie z innej epoki jest nie od rzeczy, ponieważ w dzisiejszych kłopotach finansowych Stoczni Szczecińskiej Porta Holding odbijają się echa długiej historii tej firmy. Ustroje i ekipy się zmieniały, a Szczecin zawsze postrzegany był jako kontrapunkt wobec Gdańska. Nawet w pamiętnym sierpniu 1980 r. propaganda PZPR usiłowała wygrywać różnice między strajkiem szczecińskim - gdzie dominował "zdrowy nurt robotniczego protestu" - i gdańskim, gdzie jak wiadomo do stoczniowych szeregów "przeniknęły elementy antysocjalistyczne". Polska transformacja ustrojowa wyszła jednak z Gdańska.

Reklama

Coś z tego myślenia powróciło w latach dziewięćdziesiątych, kiedy Stocznia Gdańska zupełnie nie mogła odnaleźć się w przemianach rynkowych, natomiast Szczecińska - jak najbardziej. Wreszcie odreagowywała kompleks, tworząc swój image firmy doskonale zarządzanej, mającej wieloletni portfel zamówień i pewną przyszłość. Stocznia i jej management stawiane były za wzór przez poważnych analityków zachodnioeuropejskich.

Teraz okazuje się, że zbiorowym wysiłkiem - przy bardzo dużym wkładzie mediów - wykreowano jednak papierowego tygrysa. Prezes Krzysztof Piotrowski, często goszczący na łamach fachowej prasy międzynarodowej, okazał się zbyt cienkim bolkiem jak na czasy schłodzenia koniunktury i trudniejszych warunków na światowych rynkach. Faktem bezdyskusyjnym pozostaje, iż podstawową przyczyną kłopotów SSPH jest złe zarządzanie firmą oraz brak umiejętności kierownictwa myślenia do przodu.

Przypadek stoczni ma poważne skutki nie tylko ekonomiczne, lecz polityczne. Premier Leszek Miller triumfująco wykazuje wyższość rządów lewicowych nad prawicowymi, zwłaszcza ortodoksyjnie liberalnymi, podkreślając, że dla tamtych liczą się tylko suche wskaźniki makroekonomiczne, natomiast dla ekipy SLD ważny jest także człowiek. Nie da się ukryć, iż na drugim ideowym biegunie - czyli właśnie wśród ekonomicznych liberałów - klęska sprywatyzowanej Stoczni Szczecińskiej wywołuje głęboki stres i jest raczej przemilczana, jako że deprecjonuje teoretyczny dorobek tego środowiska.

Wszystkie strony zgodne są co do jednego - przykład Stoczni Szczecińskiej może uruchomić w polskiej gospodarce domino. Co prawda rząd z góry asekuruje się, że każdy następny przypadek będzie rozpatrywany odrębnie - ale zarazem stwierdza, iż skarb państwa powinien angażować się z pomocą sprywatyzowanym firmom wszędzie tam, gdzie tylko pomoc ta będzie efektywna i pomoże wyjść na prostą. Wkrótce może okazać się, że jedynym prawdziwym i odpowiedzialnym gospodarzem polskich przedsiębiorstw jest państwo.

Dzisiaj Rada Ministrów podejmie decyzję o dokapitalizowaniu Agencji Rozwoju Przemysłu dodatkowym pakietem akcji, co pozwoli jej na poręczenie kredytu bankowego dla SSPH w wysokości 40 mln USD. Dla menedżerów wielu sprywatyzowanych przedsiębiorstw przeżywających kłopoty z płynnością finansową będzie to bardzo interesująca wiadomość - i bardzo kusząca kwota. Lawina tylko czeka, aż ktoś ją podetnie.

A przecież naprawdę wszystko zależy, jak zwykle, od ludzi. Przy okazji sprawy Stoczni Szczecińskiej aż się prosi zadanie identycznego pytania, jakie padało niedawno w odniesieniu do wymienionych w raporcie MSP i napiętnowanych za roztrwanianie publicznych pieniędzy zarządów spółek skarbu państwa - co robili członkowie rady nadzorczej, oczywiście poza pobieraniem apanaży za bycie w jej składzie?! Jedno wydaje się pewne - kiedy powiedzmy w roku 2010 ktoś będzie przypominał historię stoczni w Szczecinie (wszystko jedno, jak się wówczas nazywającej i do kogo należącej), to nazwisko Warski zawsze znajdzie tam swoje miejsce. Szans na ciepłe wspomnienie na pewno nie będzie natomiast miało nazwisko Piotrowski.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: stoczni | Niemożliwe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »