Za kilka lat możemy być o wiele biedniejsi. Negatywne trendy w gospodarce przybierają na sile
Polska gospodarka osiągnęła w 2022 roku wzrost w wysokości 4,9 proc. – podał GUS we wstępnym szacunku. To wynik bardzo przyzwoity i lepszy od prognoz. Jeśli jednak popatrzeć na dane w perspektywie kilku lat do przodu, nie wyglądają one już tak dobrze. Powiedzmy od razu – nikt tu nie ma zamiaru zaglądać do szklanej kuli ani bawić się we wróżkę. Trendy, o których piszemy, widoczne są już od lat. To trendy destrukcyjne dla gospodarki i dla jej rozwoju. Twarde dane przedstawione przez GUS pokazują tylko, jak bardzo przybierają one na sile.
Nie sposób też pisać o trendach w gospodarce w oderwaniu od kreującej je polityki gospodarczej, zwłaszcza kiedy formacja trzymająca władzę tak chętnie podkreśla swoją "sprawczość". Prowadzona przez siedem ostatnich lat polityka gospodarcza nie zrobiła nic, żeby nasilaniu się destrukcyjnych trendów zapobiec. A przeciwnie - wieloma decyzjami je wzmacniała. Zobaczmy, w jaki sposób.
Najpierw jednak przyjrzyjmy się temu, co się stało w gospodarce w 2022 roku. Wzrost o 4,9 proc. był bardzo przyzwoity, bo oczywiste jest, że dynamiczny skok gospodarki o 6,8 proc. w poprzednim roku był skutkiem popandemicznego odbicia. To odbicie, w doskonałych warunkach finansowych utrzymujących się do jesieni 2021 roku, stwarzało wyjątkową szansę na silny wzrost inwestycji. Tak stało się zresztą w całej Europie. Polska poszła własną drogą.
W 2022 roku z kwartału na kwartał polska gospodarka słabła. Dane GUS za cały rok sugerują, że w czwartym kwartale PKB liczony rok do roku urósł o 2-2,4 proc. (jak szacują analitycy) po wzroście o 3,6 proc. jeszcze w kwartale poprzednim. Dodajmy do tego jeszcze jeden ważny fakt - do wzrostu o 4,9 proc. w 2022 roku potężny wkład bo 2,9 punktu procentowego - miał przyrost zapasów. Przedsiębiorstwa bały się dalszych zaburzeń w łańcuchach dostaw, wiec kupowały zapasy, finansując je w znacznej części kredytem obrotowym. Teraz - po zaostrzeniu warunków finansowych - mogą mieć kłopoty ze spłatą.
Analitycy są zgodni w jednym - polska gospodarka w 2023 roku będzie dalej słabła. W prognozach najmniej istotne jest jednak to, czy ten rok gospodarka zakończy spadkiem PKB o 0,5 proc., czy wzrostem o 1 proc. lub odrobinę więcej. Dużo większe znacznie ma to, czy tegoroczne osłabienie będzie wynikiem tych samych zjawisk, które powodują spowolnienie w całej globalnej gospodarce (wojna, szok energetyczny, niepewność w łańcuchach dostaw, inflacja, zaostrzenie polityki pieniężnej), czy też będzie skutkiem początku dominacji negatywnych trendów. Już teraz mogą zacząć one przeważać szalę i kształtować ekonomiczną rzeczywistość.
Jakie to trendy? Pierwszy to inwestycje, a raczej ich brak. Jak właśnie podał GUS stopa inwestycji w polskim PKB wyniosła w 2022 roku 16,8 proc. To jeden z najniższych wskaźników w Unii Europejskiej, gdzie przeciętnie w długim terminie wynosi on ok. 20 proc. Choć w 2022 roku inwestycje wzrosły o 4,6 proc., ich udział w PKB spadł z 17 proc. rok wcześniej, co i tak było bardzo słabym wynikiem jak na okres popandemicznego odbicia i inauguracji globalnych przetasowań w łańcuchach dostaw.
- (...) zapaść inwestycji w polskiej gospodarce trwa nadal, zaś ich udział w PKB będzie nadal spadał, a Polska pozostanie krajem o najniższym udziale inwestycji w PKB wśród krajów UE - napisał profesor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie i były członek Rady Polityki Pieniężnej Jan Czekaj w raporcie poświęconym sytuacji banków, opublikowanym przez Warszawski Instytut Bankowości.
Co jest powodem zapaści w inwestycjach? Utrata zaufania przedsiębiorców do państwa. Trwająca od siedmiu ostatnich lat galopada zmian prawnych i podatkowych, a przy tym wprowadzanie przepisów niezrozumiałych, a nawet sprzecznych, czego ukoronowaniem był tzw. Polski Ład. Trudno też sobie wyobrazić prywatną firmę, która zdecyduje się na spór prawny z państwem lub z chronioną przez państwo spółką państwową. Erozja państwa prawa zaczęła się kilka lat temu, ale dziś może doświadczyć jej już każdy.
Jakie są tego skutki? Powolutku zaczyna się odpływ z kraju i tak mizernych krajowych oszczędności w warunkach coraz droższego pożyczania z zagranicy. Zamiast inwestować w rozwój biznesu w Polsce, co bogatsi workami wywożą pieniądze z Polski i inwestują je w nieruchomości w Hiszpanii lub Portugalii. Rządowe plany penalizujące posiadanie większej liczby mieszkań proces ten mogą jeszcze przyspieszyć.
- Przy wyczerpujących się zasobach siły roboczej, możliwości rozwojowe polskiej gospodarki będą w całości uzależnione od wzrostu wydajności pracy, który będzie możliwy tylko w warunkach dynamicznie rosnących nakładów inwestycyjnych, umożliwiających restrukturyzację naszej gospodarki prowadzącej do wzrostu wydajności pracy - napisał Jan Czekaj.
Skutki braku inwestycji przez siedem ostatnich lat nie skumulują się w jednym kwartale ani pewnie w jednym roku, nie przesądzą o nagłym spadku PKB czy też o recesji. Będą natomiast stopniowo ograniczać dynamikę wzrostu, obniżać jego potencjał, aż do momentu, kiedy okaże się, iż zamiast nadrabiać dystans do bogatszych krajów, Polska go traci. Nie wiemy - rzecz jasna - czy stanie się to już w tym roku, czy za trzy, czy może za pięć lat. Wiemy tylko, że taki jest trend i takie będą jego skutki.
Jeśli popatrzymy na dane statystyczne za ostatnią dekadę, widać w nich wyraźną zależność pomiędzy silniejszym wzrostem inwestycji a wyższym wzrostem PKB.
- Nakłady na środki trwałe ciągną w górę wzrost PKB - powiedziała na konferencji prasowej Anita Perzyna dyrektor Departament Rachunków Narodowych GUS.
Przez lata politycy mówili, że energetyka odnawialna to za drogo, że się nie opłaca, skoro węgla mamy na 200 lat. Po wybuchu wojny, embargu na paliwa kopalne z Rosji, wobec ryzyka (choć jeszcze niezmaterializowanego), jakie stwarza import paliw z krajów arabskich, widać, że źródła odnawialne energii są najtańszymi z możliwych.
Choć być może ceny ropy i gazu się ustabilizują, energia już nie będzie tania, przynajmniej w przewidywalnej przyszłości. Tymczasem polska gospodarka zasilana jest energią o jednym z najniższych w Europie udziale źródeł odnawialnych. Co więcej, należy do najbardziej energochłonnych w Europie, biorąc pod uwagę ilość dżuli zużywanych do wytworzenia jednostki PKB.
Siedmioletnie opóźnienia inwestycji w energetykę odnawialną spowodują trwały, strukturalny wzrost kosztów produkcji, a tym samym obniżą konkurencyjność polskich przedsiębiorstw. Erozja konkurencyjności nie będzie czymś nagłym, zauważalnym, a będzie postępować krok po kroku, firma po firmie, kontrakt po kontrakcie. Już teraz świadectwem pogorszenia się konkurencyjności polskiej gospodarki jest pogłębiający się deficyt handlowy.
A równocześnie rząd PiS nie potrafi zliberalizować ustawy "antywiatrakowej", co zresztą jest jednym z "kamieni milowych" mogących uwolnić napływ funduszy europejskich. Za to ma plany inwestycji w farmy na morzu poprzez państwowe spółki. Eksperci mówią jednak, że dobrze będzie, jeśli choć jeden megawat przypłynie do nas z morza przed 2030 rokiem, choć do niedawna była mowa o latach 2026-2027. Dlaczego?
Państwowe spółki nie potrafiły zbudować kompetencji potrzebnych do przedsięwzięć offshore’owych i zaplątały się w logistyce. Specjalistyczne statki dowożące ogromne konstrukcje na morze trzeba wynajmować na wiele lat do przodu. Jest ich za mało, budowa takiego okrętu trwa mniej więcej tyle, co samej farmy, a w dodatku żadna polska stocznia nie potrafiłaby się jej podjąć.
Za trzecią plagę nie można obwiniać rządu PiS. Zgodnie z tym, co mówił prezes GUS Dominik Rozkrut, procesy demograficzne zauważalne są w długich okresach. A GUS właśnie policzył, że zgodnie z Narodowym Spisem Powszechnym w 2021 roku mieszkało w Polsce 10.159,3 tys. rodzin. Było to mniej o 813,2 tys. niż w 2011 roku. W czasach, gdy slogan "polityka prorodzinna" nie schodzi z ust polityków rządzącej formacji, dane te ukazują zupełnie odwrotne skutki.
O ile jeszcze na dwa-trzy lata przed pandemią przedsiębiorstwa w każdym kolejnym cokwartalnym badaniu NBP coraz częściej wskazywały, że barierą rozwoju jest brak "zasobów siły roboczej", po pandemii, w okresie silnego odbicia gospodarki, dramatyzm tej sytuacji ujawnił się w pełni. Teraz wszyscy analitycy są przekonani, że nawet jeśli w tym roku nadejdzie recesja, to bezrobocie wyraźnie nie wzrośnie, bo firmy będą "chomikować" pracę, by nie zostać bez pracowników, kiedy wróci koniunktura.
Z rynku pracy co roku odchodzi niemal o połowę więcej osób, niż na ten rynek wchodzi. A w następnych latach będzie jeszcze gorzej. Im spojrzymy dalej w przód - tym gorzej, bo GUS właśnie podał, że w 2022 roku urodziło się w Polsce rekordowo mało dzieci - zaledwie 305 tys. wobec 448 tys. zgonów. Dzieje się tak przy wciąż niskich wskaźnikach aktywizacji zawodowej, spowodowanej m.in. obniżeniem wieku emerytalnego. Niskie bezrobocie to tylko jedna strona tego medalu.
- Są to olbrzymie problemy (...) nie będzie nas, nie będzie zatrudnionych (...) nie będzie PKB - mówił Dominik Rozkrut.
Nieumiejętność w zarządzaniu kryzysem zdrowotnym spowodowała dziesiątki tysięcy nadmiarowych zgonów w latach 2020-2021.
- Zwiększenie umieralności spowodowane pandemią spotęgowało negatywne tendencje demograficzne - powiedział Dominik Rozkrut.
Choć rządząca formacja wypisała "politykę prorodzinną" na swoich sztandarach, realizowana faktycznie polityka okazała się zupełnie nieskuteczna i nie potrafiła przeciwdziałać demograficznym trendom. 500+ nie zwiększyło rozrodczości młodych Polek, a obniżenie wieku emerytalnego nie wyzwoliło "potencjału opiekuńczego" w młodych emerytkach. Nie mówiąc już o reklamowanym z wielką pompą, a dawno pogrzebanym programie Mieszkanie Plus, przewidującym bardzo potrzebną budowę lokali na długoterminowy najem.
Przeciwnie, wiele z tzw. programów w skumulowanym wymiarze okazało się mieć nie prorodzinny, lecz proinflacyjny charakter, a przez to najbardziej mszczą się dziś na najbiedniejszych Polakach. Transfery zasilały konsumpcję, a kiedy nadeszły szoki podażowe rząd - zamiast je łagodzić (to jedyne, co rząd powinien i może robić w sytuacji takich szoków) - zabrał się za wzmacnianie popytu. I to właśnie skończyło się inflacją.
- (...) dzisiejsza inflacja w Polsce jest w przeważającej części spowodowana polityką gospodarczą realizowaną od 2016 roku, charakteryzującą się oparciem wzrostu gospodarki na konsumpcji, wzroście wynagrodzeń oraz innych dochodów ludności - napisał Jan Czekaj.
I wyliczył, że średnio w latach 2015-2021 dochody do dyspozycji gospodarstw domowych rosły o 6,4 proc., gdy PKB - o 3,5 proc. A ta różnica to przyczyna presji inflacyjnej odzwierciedlanej we wzroście inflacji bazowej.
Projekcje NBP mówią - za kilka lat (w 2025 roku) inflacja już sobie pójdzie. Ale może być też inaczej. Być może polska gospodarka została wepchnięta na długie lata na ścieżkę gospodarki inflacyjnej. To taka gospodarka, gdzie pomiędzy cenami i płacami trwa nieustanny wyścig, oczekiwania inflacyjne trwale rosną, a przedsiębiorstwa nie myślą o tym jak produkować lepiej, bardziej innowacyjnie, lecz jak podnosić ceny.
- Bez określonych kosztów społecznych inflacji w tych warunkach ograniczyć nie można - napisał Jan Czekaj.
Te koszty także już widać w danych GUS. Pomimo silnego wzrostu wynagrodzeń w 2022 roku nastąpił po raz pierwszy od 10 lat spadek siły nabywczej płac - o 1 proc. Siła nabywcza emerytur i rent stopniała natomiast o 4,7 proc. To jednak tylko statystyka, bo najbiedniejsze grupy poniosą największe koszty rozpętanej inflacji.
Jacek Ramotowski