Żbik, Thorgal, Tytus i inni - powrót do lat dzieciństwa i młodości
Zbieranie tych specyficznych dzieł sztuki może być i intelektualną przygodą, i nauką historii, a w dodatku przynieść satysfakcję finansową.
Zacznijmy od truizmu, i to takiego, który już wiele razy był przytaczany na tych łamach: polski rynek sztuki jest płytki. Nie da się z tym polemizować. Czasami trudno wręcz powiedzieć, co jest przyczyną takiego stanu rzeczy, a co jego skutkiem.
Faktem jest, że niewiele pojawia się w polskim obrocie rynkowym obiektów klasy muzealnej, a kiedy już się objawią, to słusznie osiągają bardzo wysokie ceny. Słabo też rozwiniętą mamy sieć galerii, a spośród istniejących, niewiele ma profil specjalistyczny. To powoduje, że główny ciężar w obrocie dziełami sztuki spoczywa na domach aukcyjnych, które sprzedają z powodzeniem i sztukę dawną, i tę najnowszą, a do tego organizują licytacje specjalistyczne: designu, fotografii, biżuterii, papieru czy urban artu. W ten sposób poszerzają swoją ofertę i zakres zainteresowań kolekcjonerów. Odpowiadają tym samym na zapotrzebowanie nowego, znacznie młodszego odbiorcy, który chce kolekcjonować sztukę, ale niekoniecznie w końsko-patriotycznym wydaniu.
Budowanie kolekcji to wyzwanie - trzeba znaleźć niszę, która będzie intrygować. Ważne, aby poszerzanie wiedzy sprawiało frajdę, a samo zbieranie nie zrujnowało, przystając do naszych możliwości finansowych. Najlepiej byłoby też, aby takie kolekcjonowanie jednocześnie było opłacalne inwestycyjnie, czyli sprzyjało niedrogim zakupom, z widokami na późniejsze znaczne pomnożone zyski.
Na łamach "Private Bankingu" zachęcałam już do kolekcjonowania fotografii i street artu. Podtrzymuję swoją opinię na temat opłacalności tego rodzaju inwestycji. W tym tekście chciałabym zwrócić uwagę na kolejną dziedzinę, której przynależność do świata sztuki ciągle jeszcze co prawda budzi kontrowersje i polemiki, to jednak jest niekwestionowana. Nie bez przyczyny wymieniłam wcześniej street art i fotografię - gatunki fascynująco przystające do otaczającej nas rzeczywistości. Do grupy tej zaliczam również komiks.
Większość z nas wychowała się na komiksach, zwłaszcza na sławnych "Tytusach" Henryka Jerzego Chmielewskiego, czyli popularnego Papcia Chmiela. Czytając je jako dzieci, a potem dorastająca młodzież, zwracaliśmy uwagę przede wszystkim na ich stronę fabularną, a mówiąc wprost - na opowiadane historie. Później plastycznie wrażliwsi, zaczęliśmy doceniać kreskę i indywidualny styl rysownika, a także kunszt dramaturgiczno-literacki scenarzysty. Niektóre komiksy cenimy też za doskonale spełnianą funkcje lustra, w którym adekwatnie odbijają się mało bohaterskie czyny naszego pokolenia, "heroicznie" spłacającego kredyty mieszkaniowe.
Czy komiks nadaje się do zbierania? Oczywiście. Jest popularnym tematem kolekcjonerskim na świecie. W Europie i USA nikt nie poddaje wątpliwość jego miejsca w obrębie sztuki, choć często poświęcone mu zbiory budowane są oddzielnie, i nie mieszane z innymi gatunkami plastycznej ekspresji.
Problem komiksu to jego obecność na pograniczu, przede wszystkim literatury i plastyki, ale też np. satyry czy filmu. Nie jest winą komiksu, że krytycy sztuki zwyczajnie nie radzą sobie z recenzowaniem albumów. Nie jest też do końca winą środowiska komisowego, że trzyma się na uboczu polskiego art worldu, sceptycznie widząc swoją obecność galeryjną. Zresztą do art worldu, mało kto komiks zaprasza. Zaczyna się to zmieniać dopiero teraz. Komiks zaprezentowany został na wystawie "Black&White" w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, coraz częściej też uwzględniany jest w ramach ekspozycji Muzeum Sztuki w Łodzi czy festiwali multimedialnych, takich jak tegoroczne szczecińskie Inspiracje (gdzie pokazano prace Przemysława Truścińskiego i Jakuba Rebelki). Dlatego też teraz zachęcam do kolekcjonowania komiksu, do rozpoczęcia pasjonującej przygody, która wzbogaci nas intelektualnie, opłaci się inwestycyjnie, a przy okazji z wdziękiem cofać nas będzie do lat młodości.
Zdaniem Krzysztofa Masiewicza środowisko zbieraczy komiksowych plansz jest bardzo małe. To zapewne kilkanaście osób. Mówiąc o kolekcjonerach Masiewicz ma na myśli ludzi, którzy świadomie budują pewien zbiór prac. Sam jest jednym z bardziej znanych polskich kolekcjonerów sztuki. Posiadane przez niego zbiory łączą sztukę najnowszą i m.in. komiks. Jak mówi, jego filozofia kolekcjonowania nie ogranicza się do jednego medium czy dziedziny. Interesują go różne tematy z obszaru kultury. Stara się je zebrać w ciekawą całość. Przykładowo - kolekcjonując dzieła sztuki okresu przemian w Polsce lat 80. i 90., gdzie obok prac artystów Gruppy, znalazło się miejsce dla zdjęć manifestacji Solidarności z tego okresu i ulotek drugiego obiegu z motywami antykomunistycznymi, a także plansz komiksowych Ryszarda Dąbrowskiego, gdzie pojawiają się Wałęsa czy Jaruzelski. W całości dało to pełniejszy wizualny obraz historii tego czasu.
To jeden z możliwych kluczy budowania zbioru. Można też zająć się wyłącznie komiksem. Nie jest to pasja prosta w realizacji. Jednym z plusów są, jak na razie, bardzo niskie ceny plansz komiksowych. Nie można stracić na ich zakupie, bo startujemy niemal z pułapu 0. W Polsce będą to wydatki rzędu od kilkudziesięciu do kilku tysięcy złotych, a na rynku amerykańskim te same kwoty wyrażone w dolarach. Od czego zależy cena? Podstawowa zasada jest, jak podpowiada Masiewicz, bardzo prosta i podobna do reguł rynku sztuki najnowszej. Po prostu ceny prac młodych, debiutujących artystów są niskie, a uznanych mistrzów wysokie. Ponadto najdroższe, gdyż najbardziej pożądane są okładki komiksów. Są uważane za kwintesencję całego albumu, jego "streszczenie" w jednej planszy. Kolejno istotne, a tym samym więcej warte, są te plansze, na których pojawia się główny bohater lub te, w których dzieją się kluczowe momenty fabuły. Większą także wartość mają sceny składające się z jednego kadru, nie zaś te rozrysowane na kilka. Absolutną rzadkością jest możliwość nabycia całego albumu. Taki zakup to oczywiście znacząca inwestycja, ale też niesamowita okazja, z której warto skorzystać.
Jak budować swoją kolekcję, mając świadomość tych rynkowych zasad? Krzysztof Masiewicz mówi, że chciałby, aby każdy z potencjalnych kolekcjonerów sam sobie odpowiedział na to pytanie. Kluczy konstrukcji kolekcji może być wiele. Od ulubionych artystów, bohaterów, postaci, scen po tematykę i treść w nich przestawianą. Można sobie wyobrazić kolekcję przedstawiającą superbohaterów czy czarne charaktery, sceny batalistyczne czy też erotyczne. Jak w każdym obszarze kolekcjonowania, nie ma tu jednej recepty.
Pozyskanie plansz komiksowych do swoich zbiorów to nieproste zadanie, a raczej wyzwanie dla prawdziwego tropiciela. Sprostają mu przede wszystkim osoby naprawdę zafascynowane tym medium. Komiksu nie ma w ofercie żadnego polskiego domu aukcyjnego, nawet na aukcjach tematycznych papieru. Nie ma też wyspecjalizowanych w tej tematyce galerii. Jedyny artysta komiksowy reprezentowany przez galerię w Polsce to Maciej Sieńczyk, którym opiekuje się Raster. Najlepszą i w zasadzie jedyną możliwością nabywania plansz jest osobisty kontakt z autorami. Ich adresy mailowe można znaleźć w internecie, można też nawiązać znajomość na imprezach komiksowych - podpowiada Masiewicz.
On sam kupił sporo plansz komiksowych na aukcjach internetowych na allegro oraz charytatywnych na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Nie stanowią one żadnego przyczynku do budowy rynku komisowego. Pokazują natomiast, jak czujny powinien być zbieracz. Kolekcjonowanie komiksu, zwłaszcza w Polsce, wymaga wiedzy i starań. Autorzy często podchodzą do kupujących nieufnie. Nie zawsze chcą pozbywać się swoich prac, a szczególnie całych albumów i okładek. Trudno się temu dziwić. Z drugiej strony zaangażowaniem można zasłużyć na przychylność środowiska. Wiedza, takt i prawdziwe zainteresowanie będą tu ważniejsze od pieniędzy, a wysiłek włożony w pozyskanie zboru przełoży się na wielką satysfakcję.
Gdyby podjąć ten trud nie w Polsce, a np. w USA, Francji czy Belgii byłoby nam oczywiście łatwiej. Tam istnieje rynek komiksu. Jest on odrębny od rynku sztuki współczesnej i wysoce wyspecjalizowany. Przede wszystkim funkcjonują tam poświęcone wyłącznie komiksowi galerie i muzea, bowiem w krajach tych komiks jest istotnym elementem kultury. Jako ciekawostkę, ale bardzo istotną, Krzysztof Masiewicz przytacza fakt, że pierwszą instytucją, która włączyła na stałe do swojej kolekcji plansze komiksowe jest Centrum Pompidou w Paryżu, a pierwszym komiksowym bohaterem w zbiorach był Tintin, autorstwa belgijskiego artysty Herge'a.
Niedawno pierwszą na dużą skalę aukcję komiksu przeprowadzono w paryskim oddziale Sotheby's. 4 lipca 2012 r. licytowano tam oryginalne plansze, rysunki oraz pierwsze edycje wydawnictw komiksowych. Łącznie ok. 90 pozycji. Katalog przygotowano przekrojowo, zatrącając i o historyczne, i o bardziej współczesne dokonania, ponadto wyraźnie skierowano ofertę do francuskiego odbiorcy. Nie była ona oszałamiająca, raczej umiarkowanie obfitująca w rarytasy. Znalazły się w niej prace Herge'a w cenach od 10 do 220 tys. euro. Jego okładki bądź strony tytułowe kosztowały ok. 100 tys. euro. Rysunki autora Asteriksa, Rene Gościnnego to do wydania kwota rzędu 30 - 50 tys. euro. Dwa rysunki na kliszy Walta Disneya z początku lat 50. Wyceniono na 20 tys. euro. W tym gronie znalazło się też dwóch Polaków: Grzegorz Rosiński i Zbigniew Kasprzak. Trzy pojedyncze ilustracje Rosińskiego oferowano w cenach od 6 do 35 tys. euro (najdroższa oczywiście ta, gdzie pojawia się Thorgal), a Kasprzaka z komiksu Halloween Blues za ok. 8 tys. euro. Ostatecznie sprzedano ok. 30 proc. oferty, choć zażartych licytacji nie było. Efekt więc umiarkowany, ale Sotheby's zapowiada, że będzie kontynuował licytacje z zakresu tej tematyki. Miejmy nadzieję, bo to bardzo pomoże usystematyzować rynek komiksowy, także Polsce.
Zastanawiałam się, czy któryś z polskich domów aukcyjnych mógłby zdecydować się na przygotowanie takiego przedsięwzięcia. Zdaniem Krzysztofa Masiewicza miałoby to sens, ale tylko na zasadzie działania długofalowego. Należałoby włożyć sporo wysiłku w zbudowanie rynku, edukację, pokazanie medium na tle innych, w relacji do naszej kultury itp. Niestety większość rynkowych graczy szuka sukcesu w krótkookresowych przedsięwzięciach - konkluduje kolekcjoner.
Na zakończenie polecam wszystkim zainteresowanym książkę, która niedawno ukazała się nakładem Wydawnictwa 40 000 malarzy. Sebastiana Frączkiewcza "Wyjście z getta" to bardzo ciekawy, choć siłą rzeczy subiektywny, wybór wywiadów z twórcami komiksów, animatorami komisowych festiwali i wydawcami. Wiele można się z niej też dowiedzieć o komiksowym rynku.
Agnieszka Gniotek