Zmiany w OFE - troska o emerytów czy o budżet?
Minister Rostowski znowu poruszył temat zmian w systemie emerytalnym. Tym razem miałyby dotyczyć one osób będących w wieku na 10 lat przed emeryturą. Czy proponowane rozwiązanie byłoby dla nich korzystne?
Pomysł, by oszczędności osób w wieku przedemerytalnym trafiały do ZUS nie jest nowy. Rok temu wysuwała go była minister Jolanta Fedak, ale rząd wtedy go nie zaakceptował. Zasadniczo występuje w dwóch wariantach. W pierwszym, do ZUS w trakcie 10 ostatnich lat pracy miałyby trafiać wszystkie nasze składki emerytalne do tej pory odprowadzane do OFE. Drugi, bardziej radykalny, przewiduje nie tylko przekierowanie składek osób w wieku przedemerytalnym do ZUS, ale i przeniesienie tam oszczędności dotąd zgromadzonych w OFE.
Rząd, przekonując do pomysłu, używa znanego sprzed roku argumentu budżetowego. Wpływ składek do ZUS zmniejszy deficyt w tej instytucji, co przełoży się na poprawę salda finansów publicznych (przynajmniej w ciągu kilku najbliższych lat, kiedy jeszcze nie trzeba będzie wypłacać emerytur). Jednak obok tego mówi się, że taka zmiana przyniesie większą ochronę przyszłych emerytów, zwłaszcza tych najstarszych, przed panującą na rynkach zmiennością.
Powtarza się twierdzenie następujące: w interesie przyszłych emerytów leży stopniowe przenoszenie oszczędności z ryzykownych do bezpiecznych instrumentów finansowych. Abstrahujmy na chwilę od tego, czy ZUS może aspirować do miana bezpiecznego instrumentu i zastanówmy się, czy powyższe twierdzenie jest w ogóle prawdziwe, a zatem czy wskazany jest drugi (radykalny) wariant reformy OFE.
Na jego rzecz przedstawia się argument, że gdyby tuż przed emeryturą powtórzył się krach giełdowy podobny do tego z 2008 roku, przyszli emeryci nie byliby już w stanie odrobić strat i zmuszeni byliby przejść na emeryturę z wyraźnie zmniejszonym kapitałem. Dlatego lepiej tuż przed emeryturą nie ryzykować i inwestować bezpiecznie. Taki wniosek wydaje się w tym przypadku trafny.
Co jednak, gdy krach spotka nas tuż przed przeniesieniem środków do ZUS? Wtedy nasz pomniejszony kapitał nie ma szansy na odrobienie strat - kolejne dziesięć lat spędzi bowiem w bezpiecznych instrumentach i w efekcie skończymy z niższą emeryturą. Widać, że ścierają się tu dwie tendencje i trzeba sprawdzić statystycznie, która przeważa.
Można to zrobić, przeprowadzając proste badanie symulacyjne. Jeśli zostanie odpowiednio zaprojektowane, powinno potwierdzić którąś z wersji. Zbadajmy więc, jaki kapitał będzie w stanie zgromadzić w ciągu 45 lat pracy osoba (niech będzie to Jan), która na koniec każdego roku jedną pensję odkłada na emeryturę.
Jan zacznie pracować w momencie ukończenia 22 lat, skończy, gdy będzie miał lat 67. Pensja w pierwszym roku pracy wyniesie 1500 zł i będzie rosnąć realnie w tempie 1,5 proc. rocznie. Ostatnia wpłata wyniesie więc w cenach bieżących 2888 zł. Inflacja - zakładana w badaniu na poziomie 3 proc. rocznie - spowoduje, że nominalnie zarobki Jana będą znacznie wyższe - w dniu 67. urodzin będzie to 10 400 zł.
Ponieważ interesuje nas zachowanie się tej części oszczędności, która trafi do ryzykownego portfela, założymy, że cała ostatnia pensja trafia co roku na rynek akcji. Niewykluczone, że Jan oprócz tego jeszcze coś oszczędza, jednak nie będziemy się tym zajmować.
Ile Jan jest w stanie zarobić na giełdzie? Amerykański rynek akcji w swojej ponad stuletniej historii pozwalał średnio na stopę zwrotu wysokości ok. 11,5 proc. rocznie. WIG20 licząc z dywidendami przynosił w latach 1995-2011 rocznie około 13 proc. My przyjmiemy nieco bardziej pesymistyczne założenia. Rok inwestycji na rynku akcji przyniesie średnio 9 proc. przy odchyleniu standardowym 20 proc. Ile pozwala zgromadzić przy przejściu na emeryturę taki portfel?
Średni kapitał Jana w momencie ukończenia 67 lat to 310 tys. zł. Pozwala to na emeryturę wysokości 1650 zł miesięcznie, zakładając że Jan dożyje 85 lat, a w trakcie wypłacania emerytury środki dalej będą inwestowane na bezpieczne 1,5 proc. rocznie. Jan może więc w naszej symulacji oczekiwać, że jego emerytura wyniesie 57 proc. ostatniej pensji. To nie najgorszy wynik, który warto porównać z tym, co można by uzyskać, gdyby Jan stronił od giełdy i wszystko inwestował na bezpieczne realne 2 proc. (czyli nominalne 5 proc.). W ten sposób mógłby zgromadzić kapitał wysokości 138 tys. zł. Starczyłoby to na emeryturę wysokości 733 zł, czyli zaledwie 25 proc. ostatniej pensji.
Jak między powyższymi dwoma wariantami (ryzykownym i 100-proc. bezpiecznym) plasuje się wariant proponowany przez rząd? Przeniesienie wszystkich zgromadzonych środków w bezpieczne instrumenty na 10 lat przed emeryturą obniża średni zgromadzony kapitał do 240 tys., co daje miesięczną emeryturę wysokości 1275 zł. Spadek jest więc znaczący, bo o 23 proc. Czy dzięki temu jednak kupujemy niższe ryzyko? By odpowiedzieć na to pytanie trzeba przyjrzeć się, na ile pewne jest te 1650 zł emerytury uzyskane z inwestycji na rynku akcji.
Sprawdźmy prawdopodobieństwo tego, że inwestując co roku w ryzykowny instrument uzyskamy po 45 latach mniej niż gdybyśmy lokowali wyłącznie bezpiecznie? Symulacja wskazuje, że wynosi ono około 18,3 proc. Ten wynik sam w sobie jest dość wysoki i wskazuje, że Jan nie powinien uzależniać swojej emerytury wyłącznie od tak skonstruowanego portfela. Interesujące natomiast, z perspektywy pomysłu rządowego jest to, czy w wyniku przeniesienia się do bezpiecznych aktywów na 10 lat przed emeryturą prawdopodobieństwo uzyskania kapitału mniejszego niż bezpieczne 138 tys. zł maleje czy rośnie.
Symulacja daje jednoznaczny wynik - rośnie do 22 proc. Ucieczka w bezpieczne aktywa na 10 lat przed emeryturą powoduje więc nie tylko spadek oczekiwanej emerytury, ale także wzrost szans na to, że będzie ona bardzo niska. Po raz kolejny widzimy więc, że rząd, majstrując przy systemie emerytalnym, kieruje się wyłącznie swoim fiskalnym interesem, a troska o bezpieczeństwo emerytów stanowi jedynie zasłonę dymną dla łatania dziury budżetowej.
Maciej Bitner
Główny Ekonomista Wealth Solutions