Podatki, czyli budowanie na piasku

Po debacie nad finansami publicznymi, wczoraj Sejm wziął na warsztat ustawy o podatkach dochodowych. Do komisji trafiły trzy projekty rządowe (PIT, CIT i ryczałt) oraz oba identyczne.

Po debacie nad finansami publicznymi, wczoraj Sejm wziął na warsztat ustawy o podatkach dochodowych. Do komisji trafiły trzy projekty rządowe (PIT, CIT i ryczałt) oraz oba identyczne.

Jednozdaniowe projekty poselskie (SKL i międzyklubowy) o przedłużeniu na lata 2004-06 zwolnienia podatkowego dla inwestorów giełdowych. Taka decyzja Sejmu ma prorynkową wymowę polityczną, chociaż... nie jest całkiem zgodna z logiką konstruowania budżetu. Jak wiadomo, Konstytucja RP inicjatywę ustawodawczą w zakresie budżetu państwa przyznaje wyłącznie Radzie Ministrów, za to na dowolną inicjatywę podatkową zezwala nawet grupce posłów.

Pierwsze czytanie ustaw podatkowych zostało - jak zwykle w ostatnich 10 latach - spóźnione. Ambitnie planowane było jeszcze przed wakacyjną przerwą Sejmu, ale rząd się nie wyrobił. A przecież teoretycznie już w momencie wnoszenia przez RM projektu budżetu, czyli najpóźniej 30 września, komplet obowiązujących w następnym roku przepisów podatkowych powinien już dawno znajdować się w Dzienniku Ustaw!

Reklama

Tymczasem u nas za granicę przyzwoitości, wystarczająco zabezpieczającą interes podatników, przyjęto dopiero 30 listopada. A zatem budżetowe dochody z konieczności budowane są na podatkowych piaskach, nawet jeśli rząd czuje się tak pewnie, iż dopiero co wniesione projekty uznaje za gotowe ustawy.

Taka niespójność terminowa uchwalania podatków i budżetu potwierdza, iż podatki są kategorią przede wszystkim polityczną, a dopiero w drugiej kolejności ekonomiczną. Kapitalnym przykładem są losy podatku dochodowego od osób prawnych. Rok temu koalicja SLD-UP-PSL podjęła najgłupszą ze wszystkich swoich decyzji - o podwyższeniu stawki CIT z 24 na 27 proc. W ustach rządowej propagandy było to oczywiście przedstawiane jako... obniżenie stawki z 28 do 27 proc. Ta manipulacja obrażała inteligencję całego środowiska przedsiębiorców w Polsce. Na spotkaniach z nimi premier powtarzał jak automat za wicepremierem Grzegorzem Kołodką, iż budżet 2003 nie wytrzymałby ubytku CIT-owskich dochodów. I nagle, po odwołaniu Kołodki, ni z gruszki, ni z pietruszki władza oznajmiła - a macie ten CIT nie 24-proc., lecz... 19 proc.! I co, ponad 4 mld zł ubytku dochodów staje się nagle nieważne?

Identyczne rozumowanie można przeprowadzić w kwestii 2,2 mld zł, których budżetowi 2004 rzekomo zabraknie po ujednoliceniu stawki 19 proc. dla wszystkich PIT-owców, prowadzących działalność gospodarczą. No więc jak to w końcu jest - jedne miliardy z godziny na godzinę przestały być problemem, a drugie uniemożliwiają rządowi wypełnienie złożonych publicznie obietnic?

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: podatki | PIT | stawki | CIT | Sejm RP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »