Kryzys niestraszny właścicielom mieszkań na wynajem
Sektor wynajmu mieszkań miał się relatywnie dobrze w trakcie ostatniego kryzysu. Powód był prosty. Gdy banki zakręciły kurki z kredytami, przybyło lokatorów chętnych na najem mieszkań – wynika z danych zebranych przez HRE Investments. To dobra wiadomość dla wszystkich, którzy w mieszkania inwestują w sposób długoterminowy, a nie spekulacyjny.
Ostatni kryzys, którego symbolicznym początkiem był upadek banku inwestycyjnego Lehman Brothers (wrzesień 2008 roku), niesie za sobą ważną lekcję dla inwestorów. Choć doszło do wyraźnego spadku cen nieruchomości w bardzo wielu krajach, to osoby, które podchodziły do inwestowania w sposób zachowawczy, mogły przejść ten kryzys suchą stopą. To potwierdza, że nieruchomości potrafią być defensywnymi aktywami szczególnie docenianymi w niepewnych czasach.
Okazuje się bowiem, że na przykład w wyniku załamania na rynku kredytów w Stanach doszło do wyraźnego spadku cen domów, ale czynsze najmu wrosły. W latach 2007-2011 ceny domów w największych miastach spadły bowiem o prawie 23%, a czynsze wynajmu, nie zważając na zawirowania rynkowe, statecznie rosły - łącznie o ponad 8 proc. Powód? Gdy banki zakręcają kurki z kredytami, a na rynku pracy sytuacja się pogarsza, to dla coraz większego grona osób właśnie najem staje się rozwiązaniem pierwszego wyboru. I tak we wspomnianym okresie liczba wynajmowanych nieruchomości wzrosła w USA z 36 milionów do prawie 43 milionów.
W Polsce aż tak obszerne dane nie są niestety dostępne. Nie zmienia to jednak faktu, że na przykład Eurostat w interesujących nas latach pokazywał bardzo duży wzrost liczby najemców. Jeszcze w 2009 roku z najmu na zasadach rynkowych korzystało tylko 2,2% Polaków, ale już w trzy lata później było to prawie dwa razy więcej (4 proc. społeczeństwa).
Warto przy tym podkreślić też relatywną stabilność poziomu czynszów zarówno w okresie wzrostów - przed kryzysem, jak i spadków w jego trakcie. I tak na przykład w Warszawie ostatnie spowolnienia na rynku mieszkaniowym możemy łączyć z chwilowym 10-15-proc. spadkiem czynszów wynajmu mieszkań, który zaczął się po tej korekcie mieliśmy do czynienia z sezonowymi podwyżkami czynszów, a mniej więcej pod koniec 2012 roku wrócił wyraźny trend wzrostowy - wynika z danych banku centralnego.
Dla porównania w wyniku ostatniego spowolnienia średnia wartość stołecznego mieszkania spadła ze szczytowego poziomu pod koniec 2007 roku o około 20 proc., a spadki trwały prawie sześć lat (do połowy 2013 roku) - wynika z indeksu hedonicznego, w którym bank centralny uwzględnia nie tylko ceny transakcyjne, ale też jakość sprzedawanych lokali. Czynsze w okresie kryzysowym spadały w mniejszym zakresie i znacznie szybciej zaczęły rosnąć niż ceny mieszkań. Tak przynajmniej wynika z krótkiej kilkunastoletniej historii danych zbieranych przez rodzimy bank centralny.
Oczywiście wspomniane mechanizmy mogą cieszyć inwestorów długoterminowych. Gorzej jest z osobami, które kupują mieszkania z nadmiernym wykorzystaniem kredytu hipotecznego w sposób spekulacyjny - krótkoterminowy. Nawet w czasie kryzysu dobra kondycja rynku najmu nie chroni przed spadkami cen mieszkań. Jeśli więc ktoś w niespokojnych czasach będzie zmuszony zrezygnować ze stabilnych dochodów z wynajmu i zdecyduje się na sprzedaż nieruchomości, to może otrzymać za mieszkanie mniej niż na nie wydał. Między innymi dlatego inwestowanie w lokale na wynajem jest w miarę bezpieczne jedynie bez nadmiernego korzystania z kredytów hipotecznych i przy założeniu inwestycji co najmniej na pięć lat.
Dla porządku należy też dodać, że dostępne dane pokazują, że w historii USA jeden kryzys był na tyle druzgocący w skutkach, że źle wspominają go nawet właściciele mieszkań na wynajem. Był to wielki kryzys lat 30. Wtedy w latach 1929-1933 ceny mieszkań spadły o ponad 30 proc., a fatalna sytuacja finansowa gospodarstw domowych (ponad 30-proc. bezrobocia, podobny spadek dochodów rozporządzalnych i spadek produkcji przemysłowej o połowę) doprowadził również do spadku poziomu czynszów w badanym okresie o 35 proc. - wynika z danych rezerwy federalnej i indeksu Case Shiller. W obu przypadkach mówimy o danych w ujęciu nominalnym, a więc bez korekty o indeksy zmian cen (w tamtym czasie mieliśmy w USA do czynienia z deflacją).
Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments