Felieton Gwiazdowskiego: Państwo lubi komplikować życie sobie i podatnikom
Podatki dochodowe są złe. Ale państwo musi jakoś funkcjonować. Chyba że ktoś uważa, że w ogóle nie powinno funkcjonować. Kiedyś - w XIX wieku - tak uważali rosyjscy anarchiści, dziś tak uważają amerykańscy anarchokapitaliści - czyli libertarianie - pisze Robert Gwiazdowski.
Jak się człowiek napatrzy, jak funkcjonuje nasze państwo w sytuacjach kryzysowych (bo jak jest dobrze, to jeszcze jakoś idzie), to może mieć czasami ochotę zostać anarchistą.
Dopóki jednak państwo istnieje, dopóty potrzebuje pieniędzy. Musi więc pobierać podatki. Nie ma dobrych podatków - jak pisał Jean Baptista Say - wszystkie są złe. Ale niektóre są gorsze od innych. Jak próbuję tu wykazywać od kliku miesięcy najgorszy jest progresywny podatek dochodowy. Państwo więcej, skuteczniej, taniej i bez wywoływania emocji pobiera od obywateli, opodatkowując ich konsumpcję. Robi to przy pomocy podatków pośrednich jak VAT i akcyza.
Po pierwsze, te podatki łatwiej się płaci. Są one zawarte w cenie brutto, ale w sklepach nie widać - jak w USA - ceny netto. Więc konsumenci tych podatków w ogóle nie dostrzegają.
Co więcej - jak nawet wiedzą, ile zapłacili, to mają poczucie, że coś otrzymali w zamian. Wyjeżdżając z salonu samochodowego wymarzonym autem, bardziej się cieszą ze spełnienia tych swoich marzeń, niż martwią VAT-em i akcyzą. Więc ból podatnika jest mniejszy niż w przypadku podatku dochodowego, który sprawia, że trzeba oddać coś, co się ma za nic.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Co prawda za te podatki państwo utrzymuje wojsko i policję, płaci lekarzom, pielęgniarkom, czy nauczycielom, ale korzyści z utrzymywania wojska się nie dostrzega w czasie pokoju, policja działa fatalnie, więc trzeba wynajmować firmy ochroniarskie, do lekarza łatwiej się dostać prywatnie niż do przychodni, w szkołach poziom nauczania słaby, więc dzieci trzeba posyłać na korepetycje, za to państwo utrzymuje też urzędy i płaci urzędnikom, którzy wydają publiczne pieniądze z podatków na narodowe jachty albo na instruktorów nauki jazdy ministrów, płacąc za nieistniejące maseczki ochronne, a rozbijają się limuzynami. O których statystyczny podatnik to nawet nie marzy. Ciężko się wówczas oddaje państwu swoje pieniądze.
Po drugie, trudniej się podatków pośrednich nie płaci. Nie można wyjechać z salonu samochodem nie zapłaciwszy ceny brutto - czyli wraz z podatkami. Nawet przysłowiowej marchewki nie można wynieść ze sklepu bez ich zapłacenia. To znaczy można ukraść, ale to zupełnie co innego. Na podatku VAT mogą próbować oszukiwać przedsiębiorcy, którzy go pobierają od konsumentów i odprowadzają do urzędu skarbowego. Mogą próbować ukraść podatek VAT, jak klienci marchewkę ze sklepu. Ale przedsiębiorców odprowadzających VAT są raptem ponad 3 miliony, a podatników podatków dochodowych prawie 30 milionów.
Dlatego więc - po trzecie - łatwiej jest kontrolować płacenie VAT, bo jest dziesięć razy mniej do kontrolowania. Jak mniej jest do kontrolowania, to jest taniej. Byłoby jeszcze prościej, gdyby była jedna stawka VAT na wszystko, ale państwo lubi sobie i podatnikom życie komplikować.
Po czwarte, wpływy z VAT i akcyzy są o wiele wyższe niż z PIT i CIT. A jednak politycy koncentrują się na podatkach dochodowych. Zgodnie prawem Kopernika-Greshama z XVI wieku, gdy władcy "psuli" pieniądze, bijąc monety o mniejszej zawartości kruszcu, że pieniądz gorszy wypiera pieniądz lepszy, tak samo jest z podatkami. Koncentrujemy się na tych gorszych. Bo to one wywołują większe emocje, a przecież wiadomo, że rządzi się łatwiej odwołując się do nich, a nie do rozumu.
Są tacy, którzy twierdzą, że banki centralne mogą dziś wyemitować tyle pieniędzy, ile chcą - bo przecież nie ma już problemu zawartości kruszców. Nazywa się to Modern Monetary Theory - MMT. Ten skrót można jednak rozwinąć inaczej - More Money Today. Warto jednak zauważyć, że wcale jej zastosowanie nie będzie oznaczało likwidacji podatków. Co to, to nie!
Teoretycznie, skoro państwo może wydrukować tyle pieniędzy, ile chce, to nie powinno potrzebować moich pieniędzy. Skoro ma "swoje". Okazuje się jednak, że nasze pieniądze wcale nie są "nasze". Zarabiamy je w społeczeństwie, więc tylko jakiś ich procent jest nasz. I ktoś wie, jaki to jest procent, a jaki ma wrócić do społeczeństwa. Państwo ich nie potrzebuje do funkcjonowania, tylko do zwiększania równości i sprawiedliwości społecznej. I dlatego musi istnieć bezpośredni, progresywny podatek dochodowy, bo przecież pośrednie podatki od konsumpcji nie spełniają tej funkcji.
Żeby nie wiem ile argumentów nie przemawiało przeciwko podatkom dochodowym, to zawsze wrócimy do tej (nie)sprawiedliwej progresji. A dlaczego jest niesprawiedliwa - tłumaczyłem tu kilka tygodni temu, więc się nie będę powtarzał.
Oczywiście polscy politycy potrafili nawet konsumpcyjne podatki pośrednie skomplikować. Polski VAT - Value Added Tax - czyli, jak sama nazwa wskazuje, podatek od wartości dodanej, wcale nie jest podatkiem od "wartości dodanej". Dlatego nazwa oficjalna jest inna od potocznej - podatek od towarów i usług. Zupełnie inaczej niż piszą na paragonach. Nieprawdaż? Ale o tym napiszę już w kolejnym felietonie.
Robert Gwiazdowski, prawnik, przewodniczący Rady Programowej Centrum im. Adama Smitha