Koronakryzys a szkolnictwo wyższe. "Historyczna okazja do zmiany nauczania"
Pandemia koronawirusa spowodowała, że nauka na wszystkich szczeblach edukacji, w tym na uczelniach wyższych, odbywa się zdalnie. Kryzys okazał się zarazem szansą na rewolucyjne zmiany w sposobie uczenia studentów. Skonstruowanie efektywnej mieszkanki nauczania stacjonarnego i tego przez Internet, mogłoby przynieść korzyści dla systemu kształcenia.
- Patrząc na cały system edukacji, to nauczanie na poziomie wyższym ucierpiało na pandemii relatywnie najmniej. Zarówno studenci, jak i wykładowcy, są grupą stosunkowo gotową na przejście na edukację zdalną, a w przypadku niektórych zajęć wręcz z korzyścią dla tych zajęć. Wcześniej na wielu uczelniach wyższych zajęcia w formie tradycyjnej były niczym wieża z kości słoniowej - ze strukturą, metodami kształcenia odpornymi na zmiany. Kryzys przyspieszył digitalizację działań i cyfrową rewolucję na uczelniach, która bez pandemii nie byłaby możliwa w takim tempie - mówi Interii dr Tomasz Gajderowicz z Evidence Institute i Uniwersytetu Warszawskiego, który bada metody zarządzania edukacją.
Kryzys wymusił na studentach i nauczycielach szybkie przejście na zajęcia zdalne. To zjawisko, które ma pozytywne konsekwencje, ale nie dla wszystkich i nie we wszystkich obszarach. - Zdalne przekazywanie wiedzy na wykładach i ćwiczeniach w przypadku nauk społeczno-politycznych, może się odbywać (o ile odbywa się zgodnie z zasadami skutecznej edukacji zdalnej) bez większej szkody dla meritum, ale są zajęcia i kierunki na uczelniach technicznych, które wymagają laboratoriów z wykorzystaniem maszyn i przy udziale własnych rąk oraz doświadczenia - wskazuje nasz rozmówca. Jak jednak wyjaśnia, nawet w takich przypadkach są pewne dostępne rozwiązania. Na światowych uczelniach praktykuje się prowadzenie streamingów doświadczeń, wysokiej jakości filmów instruktażowych z animacjami 3D oraz wysyłanie studentom boksów z próbkami do pracy laboratoryjnej w domu.
- Totalną porażką w przypadku nauczania zdalnego jest sprawdzanie wiedzy studentów i sesja egzaminacyjna - ocenia Gajderowicz. I tłumaczy, że podczas kryzysu z jednej strony można uczyć zdalnie całkiem skutecznie, ale ocenianie w ten sposób wiedzy studentów jest pomyłką. - System zdalnych egzaminów w wykorzystywanym kształcie ma wady w poprawności motywacyjnej. Zachęca wręcz do nieuczciwości. Wykładowcy tworzą wielkie banki pytań, które mają uniemożliwić współpracę podczas egzaminu, ale studenci łatwo potrafią ich przechytrzyć - wskazuje naukowiec, który sam jest nauczycielem akademickim.
- Przy okazji jednego z egzaminów dostaliśmy anonimowy link do grupy na portalu społecznościowym, gdzie studenci w grupie kilkuset osób opracowywali w bardzo sprawnym systemie pytania egzaminacyjne. Byliśmy zmuszeni unieważnić egzamin i przeprowadzić go w formie ustnej. Nawet wówczas nie mamy żadnej pewności, czy ktoś nie stoi za komputerem studenta i czy przypadkiem nie dyktuje studentowi rozwiązań, albo czy rozwiązania nie są wyświetlone na drugim monitorze. - opowiada Gajderowicz.
- To, że obecne roczniki studentów przez dwa lata nie będą miały sesji z prawdziwego zdarzenia, sprawia, że ci nieuczciwi, otrzymując najwyższe oceny, praktycznie nie musieli się niczego nauczyć. To stanowi problem dla całego systemu edukacji. Nikt nie chciałby przecież pójść na wizytę do lekarza, czy pracować z ekonomistą, który ma dwuletnią lukę w wykształceniu - dodaje.
Naukowiec wyjaśnia, że na świecie znane są rozwiązania (np. proctoring), które umożliwiają do pewnego stopnia kontrolowanie otoczenia studenta, na przykład za pomocą kamer, śledzenia ruchu gałek ocznych czy ruchu rąk. Takie metody wykorzystuje się już podczas zdalnej rekrutacji na wysokie stanowiska. W przypadku edukacji powstaje jednak bariera technologiczna, bo nie można oczekiwać, że studenci wyposażą się w niezbędny sprzęt, a tutaj potrzeba dobrego narzędzia kontrolnego.
Największy problem związany z edukacją zdalną na każdym właściwie poziomie, wiąże się jednak z tym, że uderza ona w tych najsłabszych. - Jeżeli jednym z zadań edukacji jest wyrównywanie szans, to przeniesienie jej do Internetu, oddziałuje najbardziej negatywnie na tych, którzy mają trudniejszy dostęp do technologii i brak wsparcia. Te osoby w edukacji niestety w pewnym sensie tracimy. To stanowi obecnie największy problem edukacji niższych szczebli, ale występuje też w edukacji wyższej - mówi Gajderowicz. Ekspert wskazuje też na wątek społeczny. - Życie studenckie w czasach edukacji zdalnej zaprzecza obiegowej definicji życia studenckiego. To też mniejszy problem niż wśród uczniów niższych szczebli, ale nadal problem - czas studiów to czas nawiązania sieci społecznych i zawodowych - ocenia.
Tomasz Gajderowicz w swoich badaniach zajmuje się tym, w jaki sposób powinno się zarządzać edukacją, tam gdzie pojawiają się największe problemy. - Szacuje się, że na niższych poziomach nauczania strata edukacyjna spowodowana zamknięciem szkół, będzie ogromna - sięgająca kilkudziesięciu procent rocznego przyrostu. To będą luki niezwykle ciężkie do odrobienia, natomiast w Polsce bagatelizuje się problem dotyczący tego, jak zasypać tę lukę. Działania rządu zmierzające do obniżenia wymagań, można raczej przyrównać do strategii udawania, że nic się nie stało, niż do odpowiedniej odpowiedzi na kryzys. Powstaje pytanie, gdzie będziemy, gdy kryzys minie. W przypadku zdalnej edukacji wyższej, mam nadzieję, że uczelnie nie cofną się do czasów sprzed covidu, ale ubogacą system nauczania przez połączenie elementów edukacji stacjonarnej i zdalnej - mówi rozmówca Interii.
Jak wyjaśnia, pod wieloma względami za pomocą narzędzi edukacji zdalnej można lepiej dotrzeć do studentów z wiedzą i lepiej ją gruntować, przy jednoczesnej oszczędności czasu nauczyciela.- Z psychologii kognitywnej wiemy, że człowiek uczy się wtedy, kiedy się na czymś skupi i przywołuje to następnie z pamięci. Dla trwałej nauki konieczne są wielokrotne próby odtworzenia tej wiedzy i połączenia jej z posiadanymi zasobami. Tym elementom idealnie odpowiada na przykład wielokrotne wypełnianie testów i quizów z wiedzy i umiejętności przy wykorzystaniu narzędzi zdalnych - mówi Gajderowicz i podkreśla, że to testy nie "na ocenę".
- Chodzi o to, żeby studenci umieli zadać pytania i nauczyli się na nie odpowiadać. Badania pokazują, że to jedna z najskuteczniejszych metod uczenia - tłumaczy. Na jego zajęciach studenci mają za zadanie samodzielnie ułożyć kilka pytań do danego zagadnienia. Potem kilka razy w tygodniu wypełniają testy złożone z własnych propozycji. - Zadania nie mogą być zbyt trudne, bo kiedy następuje przeładowanie materiałem, studenci przestają się uczyć. Efekty tej metody są piorunująco dobre. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że znacząco oszczędza to czas pracy nauczyciela, który można przeznaczyć na lepsze nauczanie - ocenia wykładowca.
Według niego w rzeczywistości po pandemii, część zajęć można by prowadzić online, a cześć na żywo. - Tak, by z obu trybów wziąć to, co najlepsze. Podtrzymywanie relacji, wspólne zastanawianie się, interakcje z edukacji stacjonarnej, oraz używanie efektywnych narzędzi do przekazywania wiedzy, wizualizacji oraz testowania (nie w celu oceniania) i przywoływania wiedzy w trybie zdalnym - wyjaśnia Gajderowicz. Jak dodaje, w przypadku wielu dziedzin nauki, edukacja hybrydowa to najlepsze możliwe rozwiązanie, bo po prostu ubogaca kształcenie. Jednak tutaj dochodzimy do innego problemu, czyli do metod jakimi studentów uczymy.
- Wbrew potocznej opinii, najbardziej popularne wśród studentów uczenie się ze slajdów, zaznaczanie fragmentów w książkach markerami to metody nieskuteczne. Badania psychologii kognitywnej pokazują, że jest to swojego rodzaju oszukiwanie mózgu - wskazuje Gajderowicz. Jak wyjaśnia, tworzymy w ten sposób głównie pamięć materiałów edukacyjnych, ale to wiedza niepewna i ulotna. Co więcej, cały system nauczania na poziomie wyższym jest blokowy. Zdefiniowana przez Ebbinhausa krzywa zapominania jasno pokazuje, że tempo zapominania wiedzy przyswojonej raz, przed egzaminem jest bardzo wysokie. To dlatego niewiele dziś pamiętamy ze szkoły, mimo że kiedyś tyle umieliśmy - podkreśla.
Naukowiec zauważa również, że system kształcenia na poziomie wyższym w bardzo niewielkim stopniu promuje dobrej jakości edukację. Wykładowców nie szkoli się obowiązkowo i powszechnie w zakresie tego, jak uczyć studentów efektywnie. - Wśród nauczycieli akademickich, wiedza o skutecznych technikach edukacji jest naprawdę niewielka. Funkcjonuje za to masa mitów, które na gruncie psychologii kognitywnej, nie są poparte badania. Wierzymy w różne bajki i nie wiemy, czym tak naprawdę jest to krytyczne myślenie, którego tak bardzo chcielibyśmy studentów nauczyć - wskazuje Gajderowicz.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Nasz rozmówca podkreśla, że kryzys pandemiczny można potraktować jako okazję do zmian w systemie kształcenia studentów. - Należy zacząć od poprawności motywacyjnej, od zachęt do uczenia lepiej. W obecnym systemie edukacji wyższej głównym elementem premiowania pracowników naukowo-dydaktycznych są punkty za publikacje, natomiast uczyć musimy właściwie jakkolwiek, byle wyrobić pensum. Dobrzy nauczyciele akademiccy poprawiają swój warsztat głównie z wewnętrznego powołania i sami muszą z wewnętrznej pasji chcieć dotrzeć do wiedzy w zakresie psychologii kognitywnej. To chora sytuacja - ocenia Gajderowicz.
- Obecny moment trzęsienia ziemi w edukacji warto wykorzystać na poprawę efektywności w tym zakresie. Jestem przekonany, że wpłynęłoby to na zmniejszenie późniejszej frustracji, którą wykładowcy odczuwają, kiedy na egzaminie dyplomowym okazuje się, że student nie pamięta podstawowych pojęć z danej dziedziny. To nie studenci są słabi albo zdemotywowani, to my ich źle nauczamy - mówi wykładowca. Jak dodaje, mamy historyczną okazję do zmiany nauczania z blokowego o przeciętnej jakości (wymuszonej przez racjonalne decyzje wykładowców, którzy za jakość zajęć premiowani są w niewielkim stopniu) na ułożenie efektywnej mieszkanki obu trybów nauczania, która przyniosłoby korzyści dla całego systemu kształcenia. - Pytanie czy ten moment rewolucji wykorzystamy - podsumowuje Gajderowicz.
Dominika Pietrzyk