Kiedy Polska wejdzie do strefy euro?

Do strefy euro tak, ale kiedy i jak

Ludziom, oszukiwanym przez polityków i ekonomistów na usługach banków i korporacji, należy przedstawiać racjonalne argumenty dlaczego przyjęcie euro w możliwie najbliższym realnym terminie jest dla Polski i zdecydowanej większości Polaków korzystne.

Kiedy Donald Tusk, "precyzyjnie i odpowiedzialnie" na Forum Ekonomicznym w Krynicy we wrześniu 2008 zapowiedział przyjęcie przez Polskę waluty euro w roku 2011 nawet laicy zdawali sobie sprawę, że ten termin jest nierealny. Najgorsze jest to, że wypowiedź premiera była skrajnie nieodpowiedzialna i zaskoczyła nawet ministra finansów. Natomiast dla biznesmenów z kręgów zbliżonych do BCC, deklaracja była "tyle zaskakująca co doskonała". No i niezwykle owocna; wywołała gwałtowne zmiany kursów walut, co zwykle przynosi bankom i rekinom rynku finansowego krociowe zyski. Na te ekstra zyski składają się głównie przedsiębiorcy, ponosząc większe koszty transakcyjne w wymianie towarów i usług z zagranicą, kredytobiorcy obciążani większymi spreadami (opłatami z tytułu różnic kursowych) i zwykli konsumenci bo importerzy korzystając z zamieszania podnoszą ceny.

Reklama

Wypowiedzi premiera w sprawach gospodarczych nie trzymają się kupy, są sprzeczne i obnażają jego niekompetencję. Niedawno twierdził, że nie należy spieszyć się z wejściem do strefy euro. Ale w Polsce każdy polityk swój rozum ma. Zapewne Tusk wymyślił, że rola głównego architekta w projekcie przystąpienia Polski do traktatu z Maastricht da mu popularność na miarę Balcerowicza. Sądzi, że w czasie kampanii wyborczej na fotel prezydenta RP w roku 2010 większość ludzi będzie już przekonana o konieczności wprowadzenia w Polsce euro, doceni jego zasługi i uwierzy w obietnicę wejścia do strefy euro w 2011 roku jak w drugą Irlandię. Jeśli jednak sondaże pokażą, że większość nie chce euro, usłyszymy znowu, że nad wejściem do strefy euro trzeba się dobrze zastanowić a realny termin to rok 2016, czyli rok po następnej kampanii wyborczej. Takie nieodpowiedzialne zachowanie premiera może sprawić, że do Polski jeszcze przed tymi wyborami zawita głęboki kryzys walutowy a w konsekwencji recesja gospodarcza, która szansę przystąpienia do traktatu z Maastricht oddali na długie lata. Dla bardzo wielu ludzi oznaczać to będzie życiowe dramaty, zaś dla cynicznego polityka tylko złamaną karierę.

Gry polityków-dyletantów

Ponieważ możliwy termin dla euro w Polsce bardzo trudno prognozować w sytuacji gdy światowej gospodarce grozi kryzys, tym chętniej ekonomiczni wróżbici i ambitni politycy będą podawać swoje "precyzyjnie" kalkulowane terminy albo proponować referendum, organizować protesty itp. Podobnie jak Wałęsa będą za, a nawet przeciw. Jarosław Kaczyński już teraz co innego ma do powiedzenia emerytom, którzy są przeciw a co innego przedsiębiorcom, którzy są za. Gry polityków-dyletantów mogą spowodować większe rozchwianie na rynkach finansowych. Jednak słowa premiera mają wagę szczególną i mogą polskiej gospodarce wyrządzić najwięcej złego. Gdyby Donald Tusk słuchał swojego ministra finansów, to wiedziałby o co chodzi. Min. Rostowski w marcu 2008 na seminarium bankowym mówił: "Jeślibyśmy nie osiągnęli wiarygodności w momencie wejścia do ERM2, mogłoby dojść do ataków spekulacyjnych, co mogłoby zmusić nas do rewaluacji parytetu centralnego. To mogłoby się wiązać z dużymi kosztami dla gospodarki". Skoro na rok lub dwa przed naszym wnioskiem o wejście do ERM2 niefrasobliwa deklaracja premiera taki atak wywołała, to łatwo sobie wyobrazić co się może jeszcze zdarzyć.

Trwanie w rozkroku

Najważniejsze przyczyny naszego trwania w rozkroku w sprawie przyjęcia euro to wszechobecna hipokryzja obywateli nakręcanych żądzą pieniądza oraz irracjonalny lęk i przekora Polaków stale oszukiwanych przez polityków. Te obie populacje stanowią zbiory w znacznej części pokrywające się. Mamy zatem do czynienia z rozdwojeniem jaźni wielu rodaków. Od elit politycznych poczynając, poprzez sępy i ofiary rynku finansowego a na drobnych ciułaczach kończąc, ludzie chcą zarabiać na falowaniu kursu złotego, lokatach i akcjach. Nawet jeśli rozumieją, że państwa dobrobytu powstają z dobrze zorganizowanej pracy obywateli a nie z zysków kapitałowych, to swoich zysków ani trochę ograniczyć nie chcą. Ponieważ euro wyeliminuje możliwości spekulacji walutami i sprowadzi oprocentowanie lokat do poziomu Eurolandu, to armia przeciwników euro łatwo się nie podda, a zastępy hipokrytów w mediach i w polityce stać będą po ich stronie, powołując się na patriotyzm prawdziwych Polaków, sentyment do narodowej waluty, troskę o biednych itp. Analitycy zaś, biorąc dane z sufitu i kalkulując za i przeciw, wyliczą, że jednak więcej przemawia przeciw.

Dlaczego tak

Ludziom, oszukiwanym przez polityków i ekonomistów na usługach banków i korporacji, należy przedstawiać racjonalne argumenty dlaczego przyjęcie euro w możliwie najbliższym realnym terminie jest dla Polski i zdecydowanej większości Polaków korzystne. A najważniejsze z nich to:

Po pierwsze, przystępując do UE wzięliśmy dla naszej gospodarki tylko wędkę i drobne przynęty, głupotą byłoby nie chcieć najważniejszego haczyka, czyli wspólnej waluty, przy pomocy której można przyciągać do Polski przedsiębiorców zainteresowanych inwestycjami bezpośrednimi dającymi nowe miejsca pracy oraz rozwijać wymianę handlową i współpracę gospodarczą.

Po drugie, przedsiębiorcom łatwiej będzie zawierać kontrakty i prowadzić działalność w Eurolandzie zaś rodacy, którzy tam pracują a wydają w kraju, będą wiedzieli ile naprawdę zarabiają, gdzie opłaca się kupować i jak najlepiej gospodarować domowym budżetem.

Po trzecie, przyjęcie euro nie ma żadnego związku ze stopą inflacji, bo ta zależy od stopy wzrostu gospodarczego i podaży pieniądza na wolnym rynku, a o tym decyduje strategia makroekonomiczna rządu (ponieważ u nas takowej nie ma, to swoje strategie prowadzą niewidzialne łapy wielkich i małych korporacji) oraz polityka banku centralnego.

Po czwarte, już teraz za złotówki kupujemy drożej. Na wielu towarach obok cen w PLN mamy ceny w euro. Z przeliczenia wynika, że za jedno euro płacimy około 4 zł choć obecny kurs wynosi tylko 3,3 zł/euro. Podróżujący za granicę mogą się o tym przekonać częściej.

Mity i nieporozumienia

Najczęściej używanym argumentem w obronie złotówki jest fakt, że Wielka Brytania, Szwecja i Dania dotychczas euro nie przyjęły. Ale dlaczego nie przyjęły? Bo stopa życiowa w momencie wprowadzenia euro była w tych krajach zdecydowanie wyższa niż średnia w UE. W rezultacie przeważyły u nich obawy, że swoim dobrobytem będą musiały podzielić się z całą Unią. O tym, że wprowadzenie euro spowodowało pewne wyssanie dobrobytu z państw bogatych przez państwa biedniejsze świadczą wydarzenia gospodarcze po wejściu w życie traktatu z Maastricht. Bogate Niemcy i Francja przeżywały chude lata, podczas gdy w Hiszpanii i we Włoszech a nade wszystko w małych krajach Unii takich jak Irlandia miał miejsce imponujący wzrost gospodarczy. Warto też wiedzieć, że obecnie większość Duńczyków chce przystąpienia do strefy euro. Dowodzi to, że korzyści związane z rozliczaniem transakcji handlowych w jednej walucie, ułatwieniami w podróżach, rozwojem turystyki itp., tam również nabierają decydującego znaczenia.

Następne nieporozumienie to opinia, że przyjmując euro zniszczymy mocną złotówkę, która stanowi sukces Balcerowicza na miarę dokonań Władysława Grabskiego. Wszyscy, którzy tak sądzą, powinni wiedzieć, że prof. Balcerowicz od dawna jest gorącym zwolennikiem wejścia do strefy euro. Polityka tego ostatniego nie miała jednak nic wspólnego z działaniami uzdrowiciela finansów II RP, który siłę złotego wiązał z mocną gospodarką i solidnym kapitałem. Natomiast Balcerowicz, na skutek błędów w polityce pieniężnej, zafundował nam dobrobyt na kredyt. Istnieje na to bezsporny dowód: po wejściu do UE a więc w ciągu 4 lat nasza waluta zyskała do euro 45 proc., podczas gdy skumulowany wzrost gospodarczy w tym okresie wyniósł niespełna 20 proc.

W efekcie państwowy dług publiczny jest wielokrotnie większy niż ten z dekady Gierka i szybko rośnie (wedle prognoz rządowych wzrośnie z 500 mld zł w 2006 roku do kwoty 700 mld zł w roku 2010 a koszty obsługi długu odpowiednio z 28 mld do 34 mld złotych). W tej chwili 500 mld PLN długu to tylko 210 mld USD, ale gdyby spełniło się marzenie wielu rodaków i 1 PLN (jak onegdaj 1 peso w Argentynie) byłby równy 1 USD to w 2010 roku mielibyśmy 700 mld dolarów długu publicznego. Na szczęście dla przyszłych pokoleń to tylko fantazja; zanim ten kurs marzeń zrealizowałby się, mielibyśmy kryzys walutowy jak w Argentynie i katastrofę gospodarczą.

Ale jak?

Wejście do euro, w sytuacji, w której został powiększony dysparytet stóp procentowych złotówki wobec euro i dolara wymagać będzie pewnych ofiar i ograniczenia rozpasanej konsumpcji na kredyt. Balcerowicz i jego wyznawcy proponują, aby to nie beneficjenci, lecz ofiary zbyt wysokich stóp procentowych, czyli żyjąca z własnej pracy większość społeczeństwa, zacisnęła mocniej pasa, zaś przedsiębiorcy dający ludziom pracę powinni zacisnąć zęby i prowadzić działalność na stratach. Wprawdzie nasi ekonomiczni guru nie mówią tego explicite, ale pomysły z większym obniżeniem podatków bogatym i dalszym podnoszeniem stóp procentowych, gdy gospodarka słabnie, do tego się sprowadzają.

Nawet jeśli ofiary nie będą w stanie skutecznie protestować, to i tak tą drogą warunków wejścia do strefy euro nie spełnimy. Podnoszenie stóp procentowych pozwala redukować inflację, ale oddala nas od kryterium podstawowego tzn. utrzymywania przez NBP stóp nie wyższych niż 2 proc. od stóp procentowych w Eurolandzie.

Jedyny realny sposób na spełnienie warunków przystąpienia do strefy euro to zabranie wszystkim po równo, aby szybko zlikwidować deficyt budżetowy. Wówczas będzie możliwe spełnienie pozostałych warunków. Nie oznacza to jednak zabrania wszystkim powiedzmy po sto złotych, ale w równym procencie, czyli w skali liniowej od osiąganych dochodów. Jednak takie rozwiązania ciągle okazują się u nas nie do przyjęcia choć są powszechnie stosowane w państwach, na których rzekomo się wzorujemy.

Jan K. Kruk

Tygodnik Solidarność
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »