Nierozstrzygnięty los OFE ciąży PPK
Niższa od oczekiwań partycypacja w Pracowniczych Planach Kapitałowych (PPK) to nie tylko wynik pandemii i niepewności jutra wśród zatrudnionych. Cieniem na ich decyzjach kładzie się także niskie zaufanie do państwa, bo nadal nierozstrzygnięta pozostaje sprawa likwidacji OFE, które znowu są przedmiotem targów politycznych wśród rządzących. Coraz bardziej widać, że los OFE powinien zostać uregulowany zanim jeszcze rozpoczęto PPK, a nie być realizowane obydwa projekty równocześnie. Rujnujący wpływ na budowanie świadomości emerytalnej, tak potrzebnej w podjęciu decyzji o zaangażowaniu w PPK, mają także 13. i 14. emerytura, które podważają samą ideę programu.
BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami
W piątek 23 kwietnia minął termin zawierania umów o zarządzanie z instytucjami finansowymi przez najmniejszych pracodawców i wkrótce poznamy wyniki całego Programu PPK, uwzględniające także jednostki sektora finansów publicznych. To sztandarowy rządowy pomysł na zwiększenie oszczędności długoterminowych i zabezpieczenia emerytalnego w Polsce. Dane po wcześniejszych trzech etapach wdrażania PPK (w dużych, średnich i małych firm) niestety nie nastrajają optymistycznie: łącznie przystąpiło jedynie 30,4 proc. uprawnionych pracowników. A początkowe założenia rządowe mówiły o partycypacji nawet rzędu 75 proc. Wynika z tego, że z programem PPK, pomimo ogromnego wysiłku organizacyjnego i edukacyjnego, zarówno państwa jak i sektora prywatnego, coś jednak poszło nie tak. Warto się pochylić na tym problemem, ponieważ w tle są zarówno zawiedzione nadzieje związane z Otwartymi Funduszami Emerytalnymi (OFE) i nadal ich niejasna przyszłość, jak i generalnie niski poziom zaufania do państwa, które w przekonaniu powszechnym może zmienić zasady gry w sprawach emerytalnych w zależności od swojego widzimisię.
Dlatego warto przypomnieć kilka fundamentalnych zasad dotyczących PPK: udział w programie jest dobrowolny (każdy pracownik ma opcję wypisania się), a środki zgromadzone w PPK mają ustawowo status prywatny i podlegają dziedziczeniu. Status prywatności to zasadnicza różnica z OFE, które są środkami publicznymi, a gdyby ktoś miał wątpliwości w tej sprawie, zostało to potwierdzone przez orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego zanim jeszcze nastała "dobra zmiana". W takim razie rodzi się pytanie: co skłoniło aż 7 na 10 zatrudnionych (przed ostatnim etapem) do wypisania się z PPK, skoro miały to być ich prywatne środki, w części dofinansowe przez pracodawców, a do tego z dopłatami z kasy państwa? Tym bardziej, że od strony koncepcyjnej to program dopracowany technicznie, wzorowany na wypróbowanych podobnych rozwiązaniach w rozwiniętych gospodarkach, np. Wielkiej Brytanii.
Najprostszym wyjaśnieniem byłoby zwalenie wszystkiego na skutki ponad rocznej pandemii koronawirusa, która akurat wypadła w środku realizacji PPK. To "czarny łabędź", którego nikt z twórców programu nie mógł przewidzieć. Szczególnie pandemia odczuwalna była w części sektora publicznego (np. ochronie zdrowia), który był na pierwszym froncie walki o nasze zdrowie i życie, i zajmowanie się PPK z oczywistych względów nie było tam priorytetem (wyników jeszcze tam nie znamy). Tyle, że to byłoby pójście na łatwiznę. I to z kilku powodów. Po pierwsze, niezadowalające wyniki partycypacji były już po pierwszym etapie, jeszcze przedpandemicznym, gdy do zapisów od 1 lipca 2019 r. weszły największe firmy zatrudniające ponad 250 osób (pozostało tam niespełna 40 proc. zatrudnionych). Po drugim i trzecim etapie (w 2020 roku) wskaźnik zjechał do 30 proc. i początkowy wynik się jeszcze pogorszył. Po drugie, na giełdzie jest zasada, że niepewność jest gorsza od złych wiadomości, więc skoro nie pandemia, to na pierwszy plan wśród czynników "hamulcowych" wysuwa się całe negatywne doświadczenie społeczne związane z OFE, wieloletnie nieuregulowanie ich przyszłości, oraz - w konsekwencji - spuścizna niskiego zaufania do państwa. Problem z zaufaniem do państwa jest bezsporny, skoro nawet premier Mateusz Morawiecki proponował w expose, aby zmienić konstytucję i zagwarantować prywatność środków i ich ochronę w PPK i IKE (Indywidualne Konta Emerytalne - kolejna forma prywatnego oszczędzania na jesień życia), pomimo że jest to już prawnie zapisane. I ten temat może powrócić, szczególnie w kontekście słabej partycypacji w PPK.
Niskie zaufanie do państwa to niestety spuścizna, z którą twórcy PPK musieli się zmierzyć. Nie dość, że koalicja PO-PSL wyciągnęła w 2013 roku rękę po część obligacyjną OFE, to jeszcze przeprowadzono wówczas kampanię zobrzydzającą OFE, oraz samą giełdę, w powszechnym odbiorze społecznym. Od tego politycznego zamachu nie tylko na pieniądze, ale i na reputację OFE, minęło już sporo czasu, ale nadal miliony oszczędzających, nie tylko wyborców PO i PSL, nie potrafią się otrząsnąć z tego, ponieważ uczyniono wiele szkody w szerokim zakresie zaufania do państwa. Reforma OFE była na początku lansowana jako nowoczesny sposób na zapewnienie sobie dostatniego życie na emeryturze, a zgromadzone tam środki były przestawiane propagandowo jako "własne" przyszłych emerytów. Tymczasem okazało się, że gdy tylko budżet znalazł się w potrzebie, to - teoretycznie liberalny rząd - nie zawahał się zerwać "nisko wiszące owoce" i zagarnąć część obligacyjną, która przestała funkcjonować dla przyszłych emerytów jako realnie istniejące pieniądze, a zastąpiły ją zapisy księgowe w ZUS. Od tego czasu OFE były zawieszone w swoistej próżni i w powszechnym odczuciu nie było przekonania ani jaki mają status, ani czy znowu polityczną decyzją reszta aktywów - zainwestowana głównie w krajowe akcje na giełdzie - nie zostanie znacjonalizowana. Plan likwidacji OFE, a faktycznie ich prywatyzacji (środki mają być domyślnie przekazane na prywatne i dziedziczone IKE, ale niechętni takiemu rozwiązaniu mogą wybrać ZUS), ma być za obecnych rządów sposobem na załatwienie sprawy OFE raz na zawsze. Jednak w obozie rządzącym nie było - i jak się okazało w ostatnim tygodniu - nadal nie ma zgody co do przyszłości OFE. Kolejna data ich likwidacji znowu stanęła pod znakiem zapytania, bo projekt ustawy spadł z sejmowej agendy. W takich oto skomplikowanych okolicznościach zatrudnionym u najmniejszych pracodawców przyszło podejmować decyzje "to be or not to be" w PPK. Dlatego można jedynie żałować, że likwidacja OFE nie nastąpiła wcześniej, zanim jeszcze w ogóle ruszył program PPK. Tłumaczono wówczas, że równoległa realizacja obydwu takich projektów jest zbyt dużym wyzwaniem. Niestety, na koniec dnia okazało się, że finał wdrażania PPK i likwidacja OFE nałożyły się na siebie w kalendarzu, co nie było korzystne (częściowo też za sprawą opóźnienia związanego z pandemią - w pierwotnym planie OFE miały zostać zlikwidowane już 27 listopada zeszłego roku).
Z drugiej strony, ktoś może powiedzieć, że nawet partycypacja rzędu 30 proc. (o ile się ostatecznie utrzymałby taki wskaźnik po ostatnim etapie) to jednak sukces jak na wspomniane okoliczności pandemiczne oraz polityczne. Czy zatem jest nad czym rozdzierać szaty? Partycypacja nie jest przesądzona raz na zawsze, bo PPK to ulica dwukierunkowa: można w każdej chwili się wypisać, ale także się zapisać (co cztery lata, kto zrezygnował ponownie będzie z automatu zapisywany i będzie mógł się ponownie wypisać lub pozostać). Wiele w spopularyzowaniu zależeć będzie od wyników inwestycyjnych samych funduszy PPK i to właśnie może być - w wypadku sukcesów - kolosalną zachętą dla niezdecydowanych. Zjawisko zapisywania się nowych chętnych można zresztą było zaobserwować już w 2020 roku w największych firmach, które zakończyły swój etap pod koniec 2019 roku. Warto zwrócić również uwagę, że uczestnictwo początkowo było niskie także w innych państwach, które wdrożyły podobne programy: Nowa Zelandia startowała z poziomu 20 proc., a doszła do ponad 75 proc., z kolei w Wielkiej Brytanii z poniżej 60 proc. zrobiło się ponad 80 proc. Z tego wynika, że PPK mają duży potencjał rozwoju, tylko politycy powinni zostawić cały projekt w spokoju, aby nie kombinowali i nie zmieniali jego reguł, tak jak niestety stało się to w wypadku OFE.
Podsumowując, pierwsza bitwa o PPK została jednak przegrana, ale jest czas, aby wygrać drugą. Wiele zależeć będzie od wspomnianych wyników PPK, którymi będą mogli się pochwalić ich uczestnicy, a także wzrostu pewności pracowników na rynku pracy po pandemii. W końcu to oni dobrowolnie podejmują decyzję o przekazywaniu do PPK minimum 2 proc. swojej pensji, zatem muszą dojść do przekonania, że w tym wypadku wróbel w garści nie jest lepszy niż gołąb na dachu. Pewne jest jedno: z każdym rokiem zbliżamy się do coraz powszechniejszych niższych wymiarów emerytur (mówi o tym tzw. stopa zastąpienia, czyli relacja ostatniej pensji do świadczenia emerytalnego), a po zmianie zasad emerytalnych ze zdefiniowanego świadczenia na zdefiniowaną składkę pod koniec poprzedniego wieku - w uproszczeniu - tyle będzie pieniędzy na starość, ile zostanie odłożone za składek. I nie zmienią tego żadne ekstra 13. ani 14. emerytury, które w razie kryzysu finansów państwa z tytułu np. nadmiernego zadłużenia, mogą zostać tak samo łatwo skasowane, jak zostały wprowadzone, bo były to tylko i wyłącznie decyzje motywowane politycznie, a nie wynikające ze zgromadzonych środków. Zresztą wprowadzenie 13. i 14. emerytury to kolejny kamyczek wrzucony do ogródka słabej partycypacji w PPK. Mają one rujnujący wpływ na świadomość emerytalną obywateli, ponieważ podważają całą wcześniejszą narrację, że emerytury będą niskie i trzeba także samodzielnie oszczędzać na jesień życia. Wielu pracowników mogło zatem dojść do wniosku, że skoro państwo tak hojnie rozdaje pieniądze na dodatkowe świadczenia emerytalne, to po co zawracać sobie głowę PPK...
Tomasz Prusek, publicysta ekonomiczny, prezes Fundacji Przyjazny Kraj
Autor felietonu wyraża własne opinie