Walka z przymrozkami trwa. Niektórzy stracili wszystkie sadzonki, rolnicy ostrzegają
Ogniska, dym, a nawet helikoptery - każdy sposób jest dobry, aby ratować dotknięte mrozem winnice, sady, a także plantacje warzyw i owoców. Po prawie 30-stopniowych upałach wegetacja ruszyła w tym roku szybciej niż zwykle. W sadach i ogrodach kwitną już odmiany, które zwykle robią to w środku sezonu. Wiele rejonów Polski nawiedziły przymrozki i niskie temperatury wymroziły zalążki owoców.
Sposobów na pomoc roślinom jest kilka. Jednym z nich jest stosowanie zraszaczy, które tworzą na owocach cienką warstwę lodu i chronią je od zniszczenia. Kolejnym jest włóknina - tkanina, która dzięki dużej przepuszczalności chroni tak przed zimnem, co przed przegrzaniem. W zależności od potrzeb, plantatorzy używają jej podwójne warstwy. Przed wymarznięciem zarodków chronić ma też zadymianie sadów. Zwykle używa się do niego wilgotnej trawy albo słomy. Wytworzony dym ma podnieść temperaturę wokół roślin. Podobne zadanie mają do spełnienia ogniska. Umiejętnie palone mają nie uszkodzić roślin, ale je ogrzać.
Do tego sposobu uciekli się sadownicy i winiarze z Dolnego Śląska, gdzie temperatura spadła nawet do -9 stopni Celsjusza. Jednak przy tak silnym mrozie ratowanie upraw nie zawsze odniosło rezultaty. “W podwrocławskich gospodarstwach straty sięgają nawet 75 procent” - informuje "Gazeta Wrocławska". - U nas zostało wymrożonych 100 procent upraw. Przyroda okazała się silniejsza - skarży się wrocławskiej gazecie Dorian Zięba, właściciel winnicy 55-100 z Rzepotowic koło Trzebnicy. Informuje, że walka z zimnem trwała w jego winnicy przez dwa dni.