Euro - mroczny przedmiot pożądania
Za wcześnie jeszcze na analizę konsekwencji jakie dla przyszłości waluty europejskiej będzie miało szwedzkie "nie" dla zastąpienia korony przez euro.
Tym bardziej, że sami Szwedzi nie są zgodni co do przyczyn takiej decyzji. Faktem jest jednak, że "nie pomogła" nawet bezsensowna śmierć Anny Lindh, gorącej zwolenniczki zastąpienia korony przez walutę europejską.
Nie od dzisiaj wiadomo, że wynik każdego procesu decyzyjnego zdterminowany jest okolicznościami w jakich decyzja ta jest podejmowana. W tym kontekście wynik szwedzkiego referendum nie może dziwić. Po okresie zachłyśnięcia się wspólną walutą europejską, i wyliczaniu rozlicznych korzyści jakie ona ze sobą niesie, przyszło normalne w takich warunkach rozczarowanie. Jeżeli dodamy do tego, że - skądinąd bezpodstawnie - niektórzy właśnie w euro upatrują przyczyn gorszej koniunktury w największych krajach Unii Europejskiej, i - zupełnie słusznie - kilku (np. we Francji), czy kilkunasto (np. w Grecji) procentowego wzrostu cen, wszystko staje się jasne: pragmatyczni Szwedzi postanowili nie eksperymentować.
Szwedzkie "nie" zatrzymuje na kilka lat rozprzestrzenianie się euro na naszym kontynencie. Trudno bowiem oczekiwać, by przywiązani do funta Anglicy, czy związani ze Szwedami Duńczycy przeszli na drugą stronę. Z kolei nowe państwa, które w przyszłym roku staną się członkami Unii, nie będą gotowe do przeprowadzenia tej operacji. W tej sytuacji znacznie bardziej istotne staje się nie to, czy w konkretnym kraju płaci się za chleb w euro, czy w walucie narodowej, a to, czy kraj ten spełnia warunki traktatu z Maastricht. Bo to, czy nosimy w portfelu euro, czy inną walutę, jest istotne, ale ma znaczenie przede wszystkim techniczne. Spełnienie kryteriów traktatu wprowadzającego wspólną walutę europejską natomiast, oznacza - ni mniej ni więcej - tylko to, że kraj ma zdrową gospodarkę.
Tak więc jeszcze raz okazuje się, że nie chodzi o to by koniecznie złapać króliczka, ale by gonić go.