Rafał Woś: Jak dobrze być Kasandrą!

W poniedziałek można wieszczyć bankructwo Polski. W środę upadek złotego. A w sobotę hiperinflację. A że nic z tego się nie sprawdzi? A kogo to obchodzi? Zero odpowiedzialności. Same splendory.

Odkryłem nowy rodzaj zbiorowego schorzenia. Nazwałbym go "nowym (albo odwrotnym) kompleksem Kasandry". 

Stary kompleks kojarzony z imieniem greckiej mitologicznej wieszczki jest dobrze opisany w literaturze. Kasandra - córka króla Priama - została przez Apolla pokarana darem widzenia przyszłości. Wredny grecki bożek tak bardzo chciał jej jednak dopiec (odrzuciła jego umizgi), że jego klątwa miała też część drugą. Biedna Kasandra nie dość, że widziała, to jeszcze nikt nie chciał jej wierzyć. Uchodziła więc za samotną oszalałą wariatkę, która ciągle ględzi o rychłym zniszczeniu Troi. W końcu Troja faktycznie padła. Ale było już za późno. 

Reklama

Tyle mitologia. Mam jednak wrażenie, że we współczesnym świecie cierpimy raczej na odwrotność tamtych trojańskich okoliczności. My dziś nie mamy bowiem wcale deficytu Kasandr. Przeciwnie. Nastąpiła radosna nadpodaż złowróżbnych prorokiń i proroków. Wieszczenie kataklizmu, upadku i rychłego końca stało się nie tylko modne. Ale również nieznośnie łatwe. Problem jest tak intensywny, że w zasadzie aktem nie lada odwagi jest powiedzieć "ludzie, opanujcie się, żadnej katastrofy nie będzie!". Nigdzie chyba nie widać tego zjawiska tak dobrze, jak w polskiej debacie ekonomicznej.

Scenariusz grecki, wenezuelski i turecki

Nie chcę już nawet czepiać się biednego Leszka Balcerowicza i jego ludzi z Forum Odpowiedzialnego Rozwoju, bo pisałem o tym szerzej w innym miejscu. Dość powiedzieć, że FOR-owcy wieszczyli nam w ostatnich latach np. scenariusz grecki (bankructwo z powodu wydatków socjalnych), wenezuelski (hiperinflację), turecki (inflację 50-procentową) i parę jeszcze innych. Żaden się oczywiście nie sprawdził. Nie przeszkadza to byłemu wicepremierowi oraz jego akolitom brylować w mediach liberalnych i cieszyć się tam opinią ekspertów. Takie życie.

Ale przecież nie tylko o nich chodzi. Ten "nowy kompleks Kasandry" zdaje się szerzyć wśród części polskich elit opiniotwórczych niczym covid-19 sprzed szczepionki i lockdownów. Jeszcze jesienią modne było na przykład przewidywanie rychłego zawalenia się polskiej gospodarki pod ciężarem rosnących kosztów zadłużenia. 

Nasi adepci tego pokręconego kasandryzmu uwielbiali pokazywać, że koszty kolejnych emisji polskich obligacji zaczynają rosnąć - dośpiewywali sobie, że to jest oczywiście początek końca. A inwestorzy się połapali, że wiarygodność PiSowskiego rządu jest funta kłaków nie warta. I wobec tego już zaraz za chwileczkę nikt - ale to na prawdę nikt - nie będzie chciał tej "bezwartościowej makulatury" kupować. No chyba, że z obietnicą 20- albo 30-procentowej rentowności. W takich warunkach parę lat i... jesteśmy ugotowani.

Woś: Bankrutujemy? Czy może jednak nie?

I co? I gdzie są panie Kasandry i panowie Kasandrowie dziś? Dziś - w styczniu 2023 - gdy różnica w oprocentowaniu polskich obligacji i niemieckich Bundów (uważanych za najpewniejszy z możliwych punktów odniesienia) jest najniższa (powtarzam NAJNIŻSZA) od początku wojny na Ukrainie. No to jak? Bankrutujemy? Czy może jednak nie?

Albo poprzedni kasandryczny konik, czyli kurs złotego. Po tym, jak wybuchła wojna na Wschodzie złoty poleciał (w marcu) do 4,98 (wobec euro). A potem (jesienią) do 5 (wobec dolara). Kasandrom w to graj. Już widzieli złotego na śmietniku. Napisali o tym teksty i steki twitów. A tu niestety. Złoty się obronił. Wobec euro trzyma się w okolicach 4,70 już trzeci miesiąc. Do dolara odrabia stale od połowy października. I jasne, że polska waluta jest dziś słabsza niż była rok temu (odpowiednio o 3 proc. wobec euro i 9 proc. wobec dolara). Ale mówieniu tu o katastrofalnym załamaniu to jednak byłoby ostre przegięcie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę wojenne okoliczności.

A przecież przykłady katastrof, których nie było można mnożyć. Można wspomnieć o poziomie długu publicznego. Który miał być "niebotyczny". Dokąd się nie okazało, że w relacji do PKB mamy dziś niższy niż w 2015. A inflacja? Miała już być w rejestrach tureckich (30, 40, 50 proc.) bo przecież "spirala płacowo-cenowa". A tu spada drugi miesiąc z rzędu. I tak dalej i tak dalej.

Pytanie brzmi raczej, co z tymi Kasandrami? Bo dziś jest chyba tak, że każdy może nią być. Pardon. Każdy chce nią być. Bo to lekkie, łatwe i przyjemne. Zapraszają cię od TV Kasandra. Brylujesz sobie w Kasandra FM. Cytują cię w "Gazecie Kasandrycznej" i na kasandra.pl. Inni zaś się boją przy Kasandrze ust otworzyć. Bo niech coś walnie. I potem wyciągną, że przecież powiedział, że kataklizmu nie będzie. Kompromitacja.

Ale w drugą stronę to jakoś nie działa. Można wygadywać dowolną bzdurę. Przewidywać najbardziej wymyślną apokalipsę. Na tym polu się przecież nie można skompromitować! 

Rafał Woś

Autor felietonu wyraża własne opinie.

(śródtytuły pochodzą od redakcji)


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Rafał Woś | felieton
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »