Te ceny nas zniszczą!

Doganianie europejskich cen energii miało w Polsce trwać według specjalistów trzy, cztery lata od uwolnienia cen. Trwało dwa miesiące.

Dostawa 1 MWh energii elektrycznej w godzinach pozaszczytowych we wtorek na Towarowej Giełdzie Energii (TGE) w Warszawie kosztowała 56,24 euro, na będącej punktem odniesienia dla naszej części Europy giełdzie EEX w Lipsku 57,13 euro, a na obsługującej kraje skandynawskie giełdzie Nord Pool w Oslo ledwie 32,30 euro. W godzinach szczytowego poboru mocy ceny za granicą są nadal wyższe niż w Polsce, ale i to może się szybko zmienić.

Rynek producenta

Teraz cena 1 MWh energii konwencjonalnej oscyluje wokół 200 zł i rzeczywiście poziom cen energii w Polsce jest już bardzo bliski cenom zachodnim - mówi dyrektor Karol Pawlak z Polenergii, kontrolowanej przez Kulczyk Holding i dodaje, że ceny w Polsce raczej będą iść w górę niż spadać.

Krzysztof Rozen, specjalista ds. rynku energii z KPMG, zastrzega jednak, że Towarowa Giełda Energii w Warszawie to rynek o bardzo małej płynności, więc do porównywania cen trzeba podchodzić ostrożnie. Dodaje jednak, że rzeczywiście ceny energii w Polsce bywają wyższe niż w Niemczech, Czechach czy w Skandynawii.

- Mamy po prostu rynek producenta, tzn. popyt znacznie przewyższa podaż, bo zaczyna brakować mocy - zaznacza.

Wśród producentów energii najmocniejszą pozycję ma Polska Grupa Energetyczna (PGE) - ok. 40 proc. udziału w rynku, a udział drugiej - Tauron Polska Energia - wynosi ok. 16 proc., czyli już ponad dwa razy mniej. Wśród grup energetycznych tylko PGE ma nadwyżkę mocy produkcyjnych w stosunku do możliwości sprzedaży energii wewnątrz grupy. Reszta firm to satelity PGE. W praktyce konkurencji na rynku więc nie ma.

- Jeszcze kilka miesięcy temu sytuacja była zupełnie odwrotna i to wytwórcy nie mogli zakontraktować sprzedaży swojej energii nawet po bardzo niskich cenach. Teraz sytuacja się odwróciła i sprzedawcy energii dostają lekcję wolnego rynku od wytwórców - mówi Krzysztof Rozen.

Nieopłacalny import

W najbliższych latach pozycja producentów pozostanie niezagrożona, nawet jeśli ceny w Polsce wzrosłyby na tyle, że import energii byłby opłacalny.

- W przypadku Polski import stanowi około 5 proc. zużycia energii, a żeby miał wpływ na ceny, jego udział musiałby wynosić 15-20 proc. Obecnie nie ma możliwości technicznych, żeby taką ilość energii importować. Jeżeli operator systemu zdecyduje się na intensywne inwestowanie w ten obszar, w najlepszym razie będzie to możliwe za trzy, pięć lat - mówi Krzysztof Rozen.

75 proc. wzrosła od początku stycznia cena energii na Towarowej Giełdzie Energii w Warszawie.

Reklama

Ireneusz Chojnacki

Gazeta Prawna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »