Emerytura to bzdura...?
"Grosz do grosza, a będzie kokosza". "Cent do centa, aż zbierze się renta". Chyba, że się nie zbierze i na kokoszę po prostu nie starczy. Ostatnimi czasy to drugie wydaje się bardziej realne.
Systemy emerytalne przecież lubią spokój, a wszelkie zawirowania na rynkach bardziej im szkodzą niż pomagają. I, w przeciwieństwie do banków inwestycyjnych, które po dokapitalizowaniu mogą z kryzysu wyjść silniejsze, przyszli emeryci niekoniecznie wychodzą z problemów obronną ręką. Czy biorąc pod uwagę ostatnie załamania na rynkach, warto upierać się przy kapitałowych systemach emerytalnych?
Jak wiadomo, rynki często lubią zaskakiwać swoją zmiennością. Kryzysy finansowe są tego najlepszym przykładem i trudno nie zauważyć, że tylko nieliczni zarabiają w czasie załamania na rynku i bynajmniej nie są to emeryci. Załóżmy zatem, że w pewnym kapitałowym systemie emerytalnym, podobnie jak w Polsce, składki od osób pracujących są pobierane przez profesjonalnie zarządzanie fundusze emerytalne. Fundusz może podzielić składkę na dwie części: pierwszą zainwestuje w obligacje skarbu państwa, a drugą w akcje spółek notowanych na giełdach. Sprawdźmy, jakie możliwe przeciętne stopy zwrotu mogli uzyskać dla swoich klientów zarządzający funduszami emerytalnymi. W tym celu przeanalizujemy zachowanie bardziej rozwiniętego niż polski rynku finansowego w Stanach Zjednoczonych. Taka analiza da odpowiedź na pytanie, czy warto oszczędzać w kapitałowym systemie emerytalnym i jeśli tak, to w jaki sposób.
Na początku przyjrzyjmy się zachowaniu rynku kapitałowego. W końcu od tego rynku w dużej mierze zależy dobrobyt emerytów w długim okresie. W tym przypadku skupić się należy na największym indeksie giełdowym szerokiego rynku w USA. Uśredniona roczna stopa zwrotu z indeksu S&P500 od 1871 roku do marca 2011 wynosiła 2,01% w ujęciu realnym, czyli po uwzględnieniu inflacji. Jeśli dodamy do tego dywidendy wypłacane przez firmy z tego indeksu, to średnioroczna stopa zwrotu wyniesie 6,68%. To dosyć dużo, bo jeśli założymy, że zyski są co roku reinwestowane i dodamy do tego magię procentu składanego, to rzeczywiście oszczędzanie wydaje się być opłacalne. Oczywiście trudno będzie znaleźć kogoś, kto uzyskał stopę zwrotu z tego okresu, ponieważ przekracza on maksymalną długość ludzkiego życia. Co więcej, trzeba wziąć pod uwagę moment wejścia na rynek, czyli zakupu papierów wartościowych. Nieodpowiedni moment w dużej mierze ograniczyłby zyski potencjalnego emeryta. W przypadku S&P500 bessy trwały przez 40% podanego przedziału czasu i przyniosły średnią łączną stratę w wysokości 65%. Na korzyść emerytów przemawia jednak fakt, że 60% czasu to rynek byka, który dał łączną realną stopę zwrotu 2075%. Zatem opłaca się oszczędzać, inwestując na giełdach, ale raczej w długim terminie i pod warunkiem otrzymywania dywidend od spółek, w które inwestujemy.
Druga część składki emeryta będzie w rozpatrywanym przypadku inwestowana na rynkach dłużnych. Założymy, że interesuje nas zysk z minimalnym możliwym ryzykiem, więc kupujemy obligacje skarbu państwa. Średnia roczna stopa zwrotu od 1900 roku z obligacji rządowych w USA wynosiła zaledwie 0,2% po uwzględnieniu inflacji. Zatem w przypadku inwestycji w obligacje udaje się jedynie zachować realną wartość kapitału, a nie zwiększyć jego ilość. Trochę wyższa jest stopa zwrotu z obligacji przedsiębiorstw, ale też nie pozwoliłaby znacznie zwiększyć ilości posiadanego kapitału. Wniosek jest prosty. Przyszłym emerytom nie opłaca się inwestować w instrumenty dłużne, ponieważ w długim terminie jednie ochronią one zgromadzony kapitał przed utratą wartości, a nie zapewnią żadnej poważnej stopy zwrotu.
Zatem jeśli rynki obligacji nie dają odpowiednio wysokiej stopy zwrotu, a rynek kapitałowy podlega na tyle dużym wahaniom, że przeciętnemu człowiekowi trudno wyczuć odpowiedni moment zakupu akcji, to czy ma sens dalsze utrzymywanie systemu emerytur kapitałowych? Ma, gdyż kapitał odłożony i zainwestowany przez przyszłych emerytów potrzebny jest przedsiębiorstwom, które mogą dzięki niemu rozszerzać swoją działalność, zatrudniając w związku z tym więcej pracowników. To z kolei generuje wzrost gospodarczy, który oscyluje w USA od siedemdziesięciu lat wokół 2,2% rocznie w ujęciu realnym. Wynik zaskakująco podobny do stopy zwrotu z rynku akcji... Wniosek stąd taki, że oszczędności stymulują wzrost gospodarczy i nawet jeśli emeryci mieliby nie uzyskać wysokiej stopy zwrotu ze swojego kapitału, to i tak z ich oszczędności korzysta całe społeczeństwo, a więc oni również.
Podsumowując, system emerytalny jest przymusowym planem oszczędnościowym na długie lata. Oznacza to, że krótkoterminowe zawirowania na rynkach finansowych, takie jak na przykład bessa w 2008 roku, nie mają znaczącego wpływu na długoterminowe wyniki inwestycyjne przyszłych emerytów. Zarówno tempo wzrostu gospodarczego, jak i stopa zwrotu z aktywów lubią wracać do długoterminowej średniej i są od siebie do pewnego stopnia zależne. Najlepsze wyniki dawałoby kontrolowane zarządzanie kapitałem zgodnie z prostą logiką kupowania akcji wtedy, gdy wszyscy sprzedają i wstrzymywania się od kupna, gdy wszyscy kupują.
Michał Bieńkowski