Ciekawa historia z tym kobaltem
Dwa lata temu samochody elektryczne stanowiły 1/50 całkowitej sprzedaży pojazdów osobowych. Według Międzynarodowej Agencji Energii (IEA), teraz udział ten wynosi 1/10 i ma już stale rosnąć, chyba że pochód ten przerwie np. wodór jako paliwo do silników spalinowych.
W związku z szybką ekspansją elektrycznych samochodów świat zużywa coraz więcej dość rzadkich surowców niezbędnych w bateriach o dużej pojemności. Pojawiają się w związku z tym napięcia. Tak jak do niedawna ropa, a dziś gaz ziemny z Rosji, terenem i narzędziem brutalnej polityki międzynarodowej stają się metale, w tym np. kobalt.
Za dane odpowiedzialność bierze IEA, która twierdzi, że statystyczny samochód z napędem spalinowym zawiera 22,3 kg miedzi i 11,2 kg manganu. Auta elektryczne są bardziej "kolorowe". Do wyprodukowania jednego trzeba przeciętnie 53,2 kg miedzi, 39,9 kg niklu, 24,5 kg manganu, 13,3 kg kobaltu, 8,9 kg litu oraz 66,3 kg grafitu.
W porównaniu z pojazdami tradycyjnymi różnica w zużyciu metali nieżelaznych i ziem rzadkich przez auta elektryczne jest więc ponad czterokrotna. Grafitu też trzeba dla tych drugich bardzo dużo, głównie jako materiału na katody baterii, tymczasem w postaci kopalnej jest go już za mało, zaś produkcja lepiej sprawdzającego się w akumulatorach grafitu syntetycznego jest energochłonna.
W dającej się przewidzieć przyszłości nie powinno brakować ani stali, ani żeliwa i aluminium, choć wydatek klimatyczno-środowiskowy na ich pozyskiwanie jest wielki. To istotna wada, bowiem stal lub znacznie rzadziej stosowane, lecz równie energochłonne aluminium, to w przemyśle samochodowym materiały kluczowe. Współczesne auto to średnio 900 kg stali, która stanowi ok. 65 proc. jego całkowitej wagi. W modelach "dizajnerskich" nadwozie wytwarzane jest często z włókien węglowych ciągnących jednak za sobą niebagatelny ślad klimatyczny. Z użyciem włókien węglowych wiąże się też duży nakład drogich prac ręcznych.
Niezwykle ważnym metalem stał się kobalt. Stosowany jest przede wszystkim jako podstawowy składnik katod baterii do samochodów elektrycznych. Wykorzystywany jest na dużą skalę w chemii przemysłowej, służy do wytwarzania tzw. nadstopów (superalloys), czyli materiałów wytrzymujących bardzo wysokie temperatury, rośnie również jego zastosowanie w urządzeniach medycznych.
Wraz ze wzrostem popytu narasta rywalizacja o dostęp do zasobów kobaltu tocząca się przede wszystkim w Kongu (obecna oficjalna nazwa: Demokratyczna Republika Konga), gdzie skoncentrowane są główne zasoby tego minerału. Miejscem rozgrywki jest prowincja Katanga, która 60 lat temu była na czołówkach gazet całego świata w związku z krwawą próbą secesji podjętą przez Moise Czombe (Tshombe).
Potwierdzone światowe zasoby kobaltu to ledwo 7 mln ton, z czego dobrze ponad połowa jest właśnie w tej części Afryki. W 2020 r. pozyskano w świecie ok. 140 tys. ton kobaltu z czego 95 tys. ton wydobyto w Kongu, podczas gdy druga w kolejności Rosja dostarczyła go jedynie ok. 6 tys. ton. Kobalt towarzyszy najczęściej rudom miedzi i niklu, stanowiąc rodzaj wartościowego dodatku do nich, podobnie jak jeszcze droższe, współwystępujące z miedzią srebro i złoto. Przynajmniej do tej pory, podaż kobaltu rosła zatem wraz ze wzrostem światowego popytu i cen na miedź i nikiel.
Wielka koncentracja jakichś cennych zasobów w jednym kraju to niemal zawsze wielki kłopot. Kobalt budzi ogromne kontrowersje również z powodu półniewolniczego, pozaprzemysłowego systemu wydobycia. Rudę wykopuje się w Kongu również z dziur w ziemi znanych u nas jako bieda-szyby, w których najlepiej radzą sobie dzieci. W kategoriach geopolitycznych szczególnie bolesna dla reszty świata jest natomiast chińska ofensywa surowcowa w Kongu.
Moise Czombe przywołany został nieprzypadkowo. Krwawe przedsięwzięcie secesyjne pod jego przywództwem było istotnym epizodem w staraniach Zachodu o odcięcie tego rejonu Afryki od wpływów Związku Sowieckiego. Kluczowym wydarzeniem był mord na Patrice Lumumbie, pierwszym premierze niepodległego Konga, który walczył z secesjonistami, wezwał na pomoc ONZ, a gdy uznał, że niebieskie hełmy nie radzą sobie, zwrócił się o pomoc do ZSRR, co w końcu przypłacił życiem rozstrzelany właśnie w Katandze.
Ofiarą konfrontacji biznesowej oraz strategicznych zmagań Zachodu ze Wschodem w potencjalnie przebogatym Kongo został także Dag Hammarskjöld, pierwszy sekretarz generalny ONZ, który zginął w domniemanej katastrofie lotniczej nad dzisiejszą Zambią, lecąc z misją pokojową do Katangi. Wcześniej mówił w ONZ: "powstrzymaliśmy wysiłki wielu stron, chcących uczynić z Konga teren polowań na zasoby tego kraju. Bycie przeszkodą dla tych wysiłków oznacza narażenie się na ataki ze strony wszystkich, których plany zostały pokrzyżowane".
Przeciw niemu byli zaś zarówno Belgowie i Brytyjczycy ze spółki górniczej Union Minière działającej w Katandze, jak i Moskwa. Po dekadach rzekoma katastrofa okazała się być zbrodniczą akcją służb specjalnych RPA, które zestrzeliły jego samolot.
Dag Hammarskjöld zapisał się także w polskiej historii. Jako szef ONZ był gościem odwiedzającym w czerwcu 1956 r. Międzynarodowe Targi Poznańskie, widział na własne oczy krwawe starcia uliczne w mieście, wystosował protest przeciw użyciu siły przez władze w reakcji na protest robotników i ludności. Protest nie został oczywiście wzięty pod uwagę, ale jego świadectwo uchroniło być może mieszkańców Poznania przed okrutniejszymi represjami.
W jakiś czas po stłumieniu buntu Czombego spore zasoby kongijskiego kobaltu przeszły pod kontrolę Amerykanów. Ważną firmą wydobywającą kobalt w Kongo był przez dekady gigant górnictwa rud metali ze Stanów - Freeport-McMoRan z przychodami w 2020 r. w wysokości ponad 14 mld dolarów. Korporacja specjalizuje się w miedzi, której jest w Kongo w bród, ale nie pogardziła tamtejszym kobaltem w zagłębiu Tenke Fungurume, inwestując tam miliardy dolarów. Pieniędzy nie żałowano, przede wszystkim z powodu niespotykanego bogactwa rud - pozostałości po przeróbce składowane jako odpady na hałdach zawierają tam więcej miedzi i kobaltu niż gdzie indziej "pełnowartościowe" rudy. Również Waszyngton trzymał rękę na pulsie, udzielając kolejnym rządom Konga istotnej pomocy wojskowej.
Jednak w 2016 r., pod koniec prezydentury Obamy, Freeport-McMoRan postanowiła pozbyć się zagłębia miedziowo-kobaltowego Tenke Fungurume. Za 2,65 mld dolarów pakiet kontrolny tego przedsięwzięcia kupiła korporacja China Molybdenum. Trzy lata później dokupiła za 1,14 mld dol. kolejne udziały i posiada obecnie 80 proc. akcji (reszta należy do państwowego koncernu kongijskiego Gecamines). W 2020 r. z rud z Tenke Fungurume wyprodukowano 182,6 tys. ton miedzi i 15,4 tys. ton kobaltu, tego drugiego metalu prawie 5 razy więcej niż wyniosła jego podaż pochodząca z Kanady.
W wyniku chińskich planów uruchomienia trzech nowych kopalni, w 2023 r. produkcja miedzi może być w tym zagłębiu wyższa o 200 tys. ton, a kobaltu większa o 17 tys. ton. Sam tylko planowany przyrost pozyskania kobaltu z Tenke Fungurume to tyle, ile wynosi obecna łączna produkcja Rosji, Australii, Kanady i RPA.
Rok temu spółka Freeport-McMoRan zawarła kolejną umowę z China Molybdenum. Tym razem za 550 mln dolarów Chińczycy kupili 95 proc. udziałów w niezagospodarowanych jeszcze kongijskich polach Kisanfu, z których będzie można uzyskać ponad 6 mln ton czystej miedzi i 3,1 mln ton kobaltu.
Amerykańska firma sprzedała wszystkie swoje kongijskie aktywa w konsekwencji ogromnego błędu, jakim były jej wielkie inwestycje w sektorze naftowo-gazowym (20 mld dol.) poczynione w 2012 r., a więc niedługo przedtem, zanim świat zaczął godzić się ze zmierzchem paliw kopalnych. Spółka musiała pozbyć się ciężaru narosłych wskutek tego długów, a Chińczycy już stali w kolejce po dostęp do kongijskich surowców.
Na pierwszą transakcję nie zareagował prezydent Obama, za drugim razem pasywny był Donald Trump, który w obronie najżywotniejszych interesów państwa wygnał przecież ze Stanów kilkudziesięciu chińskich potentatów, w tym Huawei. Barack Obama był u władzy w czasie, kiedy znaczenie kobaltu nie było tak wyraźne, ale też omijał obszary ewentualnej konfrontacji z Chinami, zaś przede wszystkim miał na głowie Afganistan i szalony terror ISIS. Z kolei u Donalda Trumpa samouwielbienie i arogancja dominują nad intelektem i z tej przykrej przyczyny mnóstwa zależności nie pojmuje lub nie chce przyjąć do wiadomości.
Amerykańscy przemysłowcy nie przybyli do Konga jako dobroczyńcy, ale odnotować trzeba, że przez lata obecności Freeport-McMoRan wydał tam sporo pieniędzy na poprawę warunków życia mieszkańców. Wybudowana przez nich nowa droga była konieczna dla wywozu produkcji, podobne powody stały za wydatkowaniem 215 mln dolarów na odnowienie starej hydroelektrowni, z kolei tysiące miejsc pracy dla miejscowych to oczywistość wynikająca z potrzeby biznesowej. Ale szkoły dla ponad 12 tys. okolicznych uczniów, studnie w 64 wioskach, wzniesienie cegielni zatrudniającej 370 osób, projekty antymalaryczne, czy zakładanie ogrodów dla zachowania rzadkich roślin niszczonych w wyniku wydobycia, to już przedsięwzięcia do prowadzenia biznesu niekonieczne. Otwarte pytanie brzmi, czy Chińczycy pójdą śladem poprzednich właścicieli, czy kopać będą bez oglądania się za siebie.
Oddanie wielkich zasobów kongijskiego kobaltu Chińczykom odbiło się w Stanach słyszalnym echem. "The New York Times" (NYT) poświęcił sprawie cały cykl artykułów, w których pisze jednoznacznie o błędzie. Gazeta podkreśla, że można było udzielić Freeport-McMoRan subwencji rządowej lub przyznać ulgi podatkowe jakiejś amerykańskiej korporacji, która zechciałaby przejąć kongijskie aktywa miedziowo-kobaltowe. Przywoływana jest w tym kontekście niedawna wypowiedź prezydenta Bidena, który podczas wizyty w Detroit poświęconej elektryfikacji amerykańskiej motoryzacji podkreślił, że "coś nie tak poszło nam po tej drodze".
Krytyka ze strony najważniejszej gazety USA jest bezpardonowa i bezkompromisowa politycznie, o czym świadczy także wydobycie na wierzch udziału syna prezydenta Bidena po chińskiej stronie w transakcji sprzedaży Tenke Fungurume. NYT jest gazetą popierającą Demokratów, Bidena i lewicę. Wprawdzie można oceniać ten wątek w kategoriach dziennikarskiej bezstronności, ale udział Bidena juniora nie był ani kluczowy, ani polityczny, a tym bardziej spiskowy.
Z drugiej strony przypominają się wszakże niejasne działania młodego Bidena na Ukrainie. Dziennikarze NYT ujawnili, że Hunter Biden i dwaj inni Amerykanie dołączyli do chińskich udziałowców, tworząc wraz z nimi w 2013 r. firmę private equity BHR. Trójka jankesów ma w niej razem 30 proc. udziałów, reszta należy m.in. do Bank of China. Wśród przedsięwzięć przeprowadzonych przez BHR było właśnie dokupienie w 2016 r. przez China Molybdenum mniejszościowych udziałów w Tenke Fungurume należących dla kanadyjskiej firmy Lundin. Jeden z szefów BHR powiedział NYT, że amerykańscy partnerzy funduszu (w tym Hunter Biden) nie brali bezpośredniego udziału w tej operacji, a wynagrodzenie za nią zasiliło wyłącznie fundusze operacyjne firmy, więc wątek korzyści osobistych nie powinien wchodzić w rachubę.
Rejterada firm USA z Konga zupełnie nie klei się z coraz bardziej konfrontacyjnym charakterem rywalizacji amerykańsko-chińskiej w polityce, gospodarce, technologiach, oddziaływaniu na resztę świata i w ogóle.
W Kongo czynnych jest teraz 19 kopalń kobaltu, 15 z nich należy do chińskich spółek. Jednak zgiełk z powodu chińskiej kontroli nad kobaltem może być zasłoną dymną postawioną przez NYT raczej nieświadomie. USA rywalizują z Chinami bez pardonu, mają ponad 100 lat doświadczeń w zabezpieczaniu dla siebie prawie nieskrępowanego dostępu do źródeł podstawowych surowców, w tym zwłaszcza ropy naftowej. Dlaczego miałyby zlekceważyć kobalt i chińskie zabiegi wokół niego? Albo tamtejsi stratedzy mają coś innego w zanadrzu (wodór jako paliwo do silników spalinowych?), albo mają nadzieję na eksploatację 120 mln ton zasobów kobaltu zalegających jako osady lub bryły na dnie oceanów, albo liczą na upowszechnienie jego substytutów. Panika może okazać się przesadzona np. dlatego, że możliwe i efektywne staje się zastępowanie kobaltu w bateriach np. niklem.
Urodziliśmy się na Zachodzie, więc najczęściej nie uwzględniamy w myśleniu interesów państw z innych stron świata, w tym przypadku Chin. Z chińskiej perspektywy sprawa jest prosta - jesteśmy głównym producentem baterii, chcemy zostać liderem w tej dziedzinie "na zawsze", musimy zadbać o niezbędne surowce, nie ma powrotu do status quo ante, kiedy zaopatrzeniem surowcowym rządziła Europa i Stany, więc ich zmartwienia nie są naszą troską.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Kwestię kobaltu, litu i innych rzadkich i relatywnie rzadkich surowców można też rozpatrywać w świetle poszukiwania nowych rozwiązań i całych technologii. Jeszcze w II połowie XIX wieku prymitywne lampy domowe i uliczne były na olej z wielorybów. Do całkowitego wytłuczenia tych zwierząt brakowało już bardzo mało. Tłuszcz wielorybi udało się jednak zastąpić naftą, potem żarówką elektryczną, dziś mamy oszczędne ledy. Nie trzeba więc jojczyć i krzywić się na Chińczyków, którzy robią to, co i my robilibyśmy na ich miejscu, a brać się bez zbędnej zwłoki za "badania i rozwój" w czym to my jesteśmy (jeszcze) lepsi. Również w Polsce, gdzie miliardy do wydania na Izerę, można byłoby wydać rozsądniej w laboratoriach naukowców.
Silniki elektryczne zamiast spalinowych to bardzo pożądana zamiana, ale nie panaceum. Nie warto szukać rozwiązań doskonałych ponieważ takie nie istnieją i stawiać na jedno jedyne, bo można stracić czas i pieniądze. Przykładem porażki poniesionej w wyniku nieoczekiwanego wyparcia dominującego produktu jest firma BlackBerry i jej słynne kiedyś komunikatory komórkowe. I jeszcze jedno - środowisko i klimat przestaną niszczeć, gdy zaczniemy dbać o nie na każdym polu, w każdej dziedzinie, na każdym kroku, w reżimie 24/7, bez przerw na niedziele i święta.
Jan Cipiur, dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii