Dwa lata po objęciu władzy przez rząd Donalda Tuska wyborcy nie wystawiają mu najlepszej opinii. Z sondażu IBRiS dla Polsat News wynika, że 65,1 proc., a więc niemal dwóch na trzech respondentów negatywnie ocenia realizację rządowych obietnic. Czasu na realizację postulatów, zarówno z umowy koalicyjnej, jak i tych partyjnych jest coraz mniej. Pierwszy od czterech lat rok 2026, w którym nie będzie w Polsce żadnych wyborów, może okazać się najtrudniejszym dla koalicji. Nie sztuką bowiem będzie dotrzymanie obietnic, ale utrzymanie obecnej kondycji gospodarki, a w konsekwencji - poziomu życia Polaków.
Inflacja w dół, pieniędzy w budżecie mniej
Kiedy spojrzymy na liczby, można wysnuć dwa wnioski. Z jednej strony wzrost gospodarczy przyspiesza - najnowsze dane za III kwartał br. mówią o wzroście PKB rzędu 3,8 proc. Dwa lata wcześniej było to 0,5 proc., choć co prawda należałoby tu wziąć pod uwagę skutki wysokiej inflacji i spowolnienia związanego z wojną w Ukrainie. Dziś sytuacja jest zgoła inna. Inflacja nie jest dwucyfrowa, co więcej, jest w zakresie celu inflacyjnego NBP. Makroekonomia rządowi dziś sprzyja, podobnie zresztą jak bank centralny i coraz niższe stopy procentowe (o czym rozmawiali w podcaście "Polityczny WF" Piotr Witwicki i Marcin Fijołek).
Drugą stroną medalu jest sytuacja budżetu państwa, która coraz mocniej ciąży rządowi. Minister finansów przekonuje, że w przyszłym roku w kasie zabraknie maksymalnie 271,7 mld zł, a więc nominalnie mniej niż w tym roku. W relacji do PKB dług publiczny ma wynieść 53,8 proc., tuż pod granicą progu ostrożnościowego (55 proc.).
Słaba kondycja finansów państwa może mieć kluczowe znaczenie dla realizacji tych obietnic, które wymagają położenia pieniędzy na stół. Choćby na sztandarową propozycję KO podwyższenia kwoty wolnej od podatku rząd nie może sobie obecnie pozwolić, podobnie jak na zniesienie limitów NFZ w lecznictwie szpitalnym. Czy jednak "dowiezienie" postulatów, o których słyszeliśmy w 2023 roku będzie zasadnicze dla wyniku kolejnych wyborów parlamentarnych? Niekoniecznie - przekonują eksperci, z którymi rozmawialiśmy.
Polakom potrzebna jest stabilność
Jak zauważa politolog dr hab. Rafał Chwedoruk, prof. UW, rzadko kiedy polityczna reforma (lub jej brak) determinuje przejęcie czy oddanie przez daną stronę władzy.
- W zasadzie tylko podniesienie wieku emerytalnego było czymś, co rzeczywiście wywróciło polityczny stolik. To poziom życia poszczególnych obywateli czy stabilność ekonomiczna będą głównymi czynnikami dającymi rządzącym możliwość walki o władzę. Dopóki będzie płynęła ciepła woda w kranie i nie będzie zbyt droga, to Platforma i Lewica będą miały szansę tę władzę utrzymać. Natomiast gdyby obecny stan świadomości wielu wyborców, przede wszystkim tych, którzy nie mają zdeklarowanych preferencji, utrzymywał się, to o utrzymanie władzy będzie bardzo trudno - podkreśla w rozmowie z Interią Biznes.
Zauważa, że wśród elektoratu obecnej ekipy rządzącej jest sporo różnic. Znajdziemy tam bowiem osoby, dla których istotna będzie stabilność budżetu państwa, ale i tych, dla których to budżet domowy będzie priorytetem.
- Trudno znaleźć wspólny mianownik i od początku było jasne, że koalicja raczej będzie mogła wygrać ponownie stabilnością ekonomiczną i kontrą wobec PiS-u i reszty prawicy. Kwestia wyższej kwoty wolnej od podatku jest bardzo atrakcyjna, natomiast różnie rozłoży się w różnych grupach społecznych, a więc nie można tego w prosty sposób kwalifikować jako czynnika, który byłby game changerem polskiej polityki - ocenia.
Żyje się lepiej, ale nie do końca
Podobne wnioski snuje prezes IBRiS Marcin Duma. Powołując się na przeprowadzane badania wskazuje, że generalnie Polacy są zadowoleni z sytuacji w kraju. Jest pewne "ale".
- Gdy w badaniach pytamy zwolenników dzisiejszej opozycji o jakość życia, odpowiadają, że w Polsce dobrze im się mieszka. Ale jeżeli pytamy ich o to, jak obecny rząd rządzi, to nagle cała narracja o tym, że jest dobrze, wręcz lepiej niż na Zachodzie odwraca się - słyszymy.
Narracja powtarza się, gdy Polacy słyszą pytanie o porównanie sytuacji bytowej obecnie i przed pandemią - wówczas ponad połowa z nich odpowiada, że obecnie są w tym samym lub lepszym punkcie.
- Ale jak zapytamy, czy poprawiła im się sytuacja w ciągu ostatnich dwóch lat - teoretycznie bardzo podobne pytanie - to 62 proc. ludzi mówi, że nie. To jest silnie upolitycznione - podkreśla Duma.
NFZ pogrąży rząd Donalda Tuska?
Jeśli to nie realizacja obietnic ma być głównym punktem skupienia uwagi rządu, skoncentrujmy się więc na palących problemach w Polsce. Na pierwszy plan wysuwa się jeden główny, na który zwracają uwagę wyborcy wszystkich stron politycznych - kondycja finansowa NFZ. Resort zdrowia szacuje, że w przyszłym roku w kasie zabraknie 23 mld zł. I choć rząd uruchomił już kroplówkę z budżetu państwa, "z pustego to i Salomon nie naleje"- problem będzie się powiększał. Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego i Federacja Przedsiębiorców Polskich szacują, że za 15 lat dziura budżetowa NFZ zwiększy się do 171 mld zł.
- Od lat wyborcy wskazują sytuację w ochronie zdrowia jako priorytetową w kolejnych wyborach. Ale tak jak kiedyś Lewica była potęgą emerytów, częściej odwiedzających lekarzy, tak dzisiaj PO jest po PiS numerem dwa. Uleganie lobbystycznym podszeptom dotyczącym obniżania składki zdrowotnej byłoby dla tego rządu samobójcze, ponieważ większość opinii publicznej, w tym emeryci głosujący na PO, odebrałaby to jako formę manipulowania przy finansowaniu publicznej służby zdrowia - podkreśla prof. Chwedoruk.
Może się jednak okazać, że NFZ nie będzie gwoździem do wyborczej trumny koalicji. Respondenci badania IBRiS z ubiegłego tygodnia w 60 proc. wskazali - spośród wymienionych opcji - że ochrona zdrowia jest najważniejszym problemem do rozwiązania w Polsce. To jednak nie przekłada się na wyniki badań fokusowych, gdzie ten temat nie pojawia się spontanicznie.
- Co więcej, wśród tych, które częściej korzystają z systemu ochrony zdrowia, w tym opieki specjalistów ocena służby zdrowia jest lepsza niż tych, którzy nie mieli do czynienia z systemem w ostatnim czasie. Problemów z finansowaniem ochrony zdrowia będzie więcej, także w obliczu zmian demograficznych. Ale nie jestem przekonany, że nierozwiązanie akurat tego problemu będzie kogoś kosztować władzę - ocenia Marcin Duma.
Prezydent buduje prawicowy elektorat
Kłody pod rządowe nogi rzuca także Pałac Prezydencki. Po przegranej Rafała Trzaskowskiego szybko okazało się, że wizja uchwalania wszystkich ustaw, w tym także związanych z aborcją czy związkami partnerskimi, będąca przez chwilę na wyciągnięcie ręki, to mrzonka. Co więcej, Karol Nawrocki okazał się innym przeciwnikiem politycznym niż Andrzej Duda i chętnie sięga po prawo weta. To jednak ma swoje skutki uboczne - korzystne dla rządu Tuska.
- Wyborcy zauważyli, że rząd i parlament wysyłają do prezydenta tych ustaw sporo. Za czasów rządów PiS każda ustawa była szeroko anonsowana i można było odnieść wrażenie, że co chwila coś się dzieje. W 2024 roku w ogóle tego nie było - podkreśla prezes IBRiS.
Dziś trudno przewidzieć, jak będzie wyglądać prawica przed wyborami w 2027 roku, jednak zmiana prezydenta, ostatnie wydarzenia wewnątrz PiS (jak choćby bunt Mateusza Morawieckiego przeciw Jarosławowi Kaczyńskiemu) czy rosnące poparcie dla Konfederacji wskazują na możliwą zmianę.
- PiS z jednej strony musi utrzymać przy sobie swoich tradycyjnych wyborców, a z drugiej strony widać, że utraciło możliwość porozumiewania się z wyborcami w wieku średnim. Jest to pokolenie w pełni ukształtowane w III RP. Po drugie, Konfederacja niejako uprzedziła tutaj PiS. Po trzecie, PiS zetknęło się z obiektywnymi uwarunkowaniami w końcowej fazie swoich rządów: Covid-19, wojna w Ukrainie i musiało być partią trochę bardziej konserwatywną, państwową. Miało mniej przestrzeni do wychodzenia ku młodszemu wyborcy, dla którego kwestie bezpieczeństwa są mniej istotne. Manewr z Karolem Nawrockim jest próbą kompensacji i docierania do młodych ludzi i przekonywania aby byli przeciwko obozowi liberalno-lewicowemu. Karol Nawrocki ma być tym, który zbuduje pomosty pomiędzy PiS a Konfederacją - ocenia prof. Chwedoruk.
Rząd ma jeden główny cel
Minione dwa lata rządów KO, Polski 2050, PSL i Lewicy oznacza jednocześnie coraz mniej czasu do rozpoczęcia kolejnej kampanii wyborczej. W zasadzie to ostatni moment na włączenie "piątego biegu". Może się to jednak okazać niepotrzebne. Marcin Duma mówi wprost - pierwsza połowa rządów była fatalna, jednak od kilku miesięcy widać zmianę.
- Warunki materialne Polaków się poprawiły. Strachy, które budowała też opozycja nie do końca się materializują, jak np. ceny prądu. Wróciliśmy do tego miejsca, które właściwie nam obiecano - ocenia.
I dodaje, że elementem, który mógłby wpłynąć na utratę władzy przez rząd Donalda Tuska jest odczuwalne w portfelach Polaków zahamowanie rozwoju gospodarczego.
- Celem rządu powinno być doprowadzenie do sytuacji, w której nawet wyborcy opozycji, będą musieli cedzić przez zęby i sami przed sobą bronić się przed tym, żeby przyznać, że właściwie to żyje im się lepiej - podsumowuje szef IBRiS.
Paulina Błaziak














