Ekonomiści mówią o dezinflacji. Scenariusz jest słodko-gorzki
Jest coraz więcej sygnałów, które zapowiadają spadek inflacji - uważają ekonomiści. Studzą jednak optymizm, podkreślając, że nawet jeśli inflacja spadnie o kilka punktów procentowych, to wciąż będzie ona znacznie powyżej celu inflacyjnego Narodowego Banku Polskiego.
- Ekonomiści prognozują spadek tempa wzrostu inflacji już w przyszłym roku.
- Nie oznacza to jednak, że ceny spadną - osiągnięcie celu inflacyjnego NBP to proces długotrwały.
- Jako argumenty za końcem rosnącej inflacji wskazują m.in. lukę popytową czy spadek cen surowców energetycznych na świecie.
Zdaniem głównego ekonomisty PKO BP Piotra Bujaka w gospodarce światowej i krajowej pojawia się coraz więcej sygnałów, które zapowiadają spadek inflacji.
- Na świecie jest to spadek cen surowców energetycznych, wielu metali, produktów rolnych, cen żywności. Spadają ceny frachtu, są już nawet poniżej poziomu sprzed wybuchu pandemii. W wielu gospodarkach inflacja się obniża, zarówno na poziomie producenckim, jak i konsumenckim - mówił Interii Biznes ekonomista. Uważa on, że spadek inflacji nastąpi niekoniecznie na początku roku, gdy gospodarka będzie się dostosowywać do nowych cen energii, co może przełożyć się na wzrost cen towarów i usług.
Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP jest zdania, że w Polsce jest możliwa "brutalna dezinflacja z powodu czynników cyklicznych, która jednak nie spowoduje, jak twierdzi NBP, samoczynnego powrotu inflacji do celu, bo wyczerpią się bodźce popytowe, ale trwać będą negatywne warunki podażowe".
- Polska może być jednym z ostatnich krajów w rozwiniętym świecie, w których dezinflacja skończy się tam, gdzie powinna. Osiągnięcie np. 7 proc. za dwa lata to już jest to? Czy to jest utrwalenie rosnących cen? - zastanawiał się ekspert.
Ekonomista PKO BP wskazywał, że Polska obecnie znajduje się w warunkach luki popytowej.
- Popyt w gospodarce jest mniejszy niż potencjalnie możliwości produkcyjne - tłumaczył Bujak.
Sobolewski zastanawiał się, czy sukcesem będzie obniżenie inflacji znacząco, ale nadal powyżej celu inflacyjnego NBP.
- Kiedy doprowadzimy do schłodzenia popytu, to pojawia się mniejsza nierównowaga między brakującą podażą na skutek szoków, które wystąpiły a istniejącym popytem, który się po prostu schłodził. Tendencje inflacyjne też się schładzają. To nie oznacza, że one wracają do punktu 2,5 proc. To tylko znaczy, że dynamika cen, która ma wynosić 2,5 proc. i obecnie wynosi 18 proc. obniża się do 10 proc. - czy to już jest sukces? - zastanawiał się ekonomista. Podkreślał, że w dobie rosnącej inflacji zmieniły się zachowania konsumentów i producentów.
- Jak widzimy drożejące masło, to wykupujemy resztę masła, które jest na półce i inne produkty, bo pewnie też zabraknie - puentował ekspert.
Bujak wyjaśniał, że "wydajność pracy w Polsce rośnie dość mocno, a płace spowalniają, ostatnio głębiej niż oczekiwano". Nie wskazywał, aby problemem były wysokie jednostkowe koszty pracy. Podkreślał, że w Polsce płace realne spadają od miesięcy, jednak "nie jesteśmy na szczęście pod tym względem liderem w Europie".
- Ale to jest dezinflacyjne, to ogranicza popyt na wiele towarów i usług. Dane sprzedaży detalicznej pokazują, że w ujęciu realnym sprzedaż wielu towarów spada właściwie poza dobrami podstawowego użytku, jak żywność, farmaceutyki sprzedaż pozostałych artykułów realnie spada. Jeśli rośnie produkcja, niski wzrost płac nie jest problemem, nie oznacza wzrostu jednostkowych kosztów pracy. Warto pamiętać, że w poprzednich latach wzrost jednostkowych kosztów pracy nie był w Polsce nadmierny. Na tle innych nie wypadamy źle i nie jest to bardzo istotne źródło presji inflacyjnej - mówił ekspert.
Główny ekonomista Pracodawców RP nie zgadza się do końca z Bujakiem. Wyjaśniał, że "od 2016 roku do początku tego roku nominalne płace wzrosły o 40 proc. w czasie, gdy inflacja wynosiła 20 proc."
- Mieliśmy bardzo długi okres, kiedy płace rosły zdecydowanie szybciej niż inflacja. Sytuacja, w której nominalne średnie tempo wzrostu płac spadło poniżej tempa inflacji to ostatnie 4-5 miesięcy. Na skutek decyzji rządu przyszłoroczny wzrost płacy minimalnej wyniesie 19,6 proc. W grupie najmniej zarabiających wzrost płac, przy założeniu, że ok. 20 proc. to będzie szczyt inflacji, to jest szansa, że płace realne utrzymają się na poziomie lekko dodatnim - mówił Sobolewski.
Ekonomista wyjaśniał również, że dynamika wynagrodzeń netto, która wpływa na konsumpcję jest zachwiana poprzez zmianę podatków i wprowadzenie Polskiego Ładu.
Sobolewski wyjaśniał, że inflacja składa się z czynników długoterminowych, cyklicznych i szokowych.
- Jeśli chodzi o komponent szokowy, to on istotnie przemija. To, co w nim nie przemija to blokada na surowce rosyjskie - mówił ekonomista, przytaczając przykład krajów azjatyckich, które zdecydowały się kupować surowce z Rosji, co zmniejszy presję inflacyjną.
Jako czynnik długoterminowy Sobolewski podał m.in. demografię, która nie działa korzystnie na spadek cen - Coraz mniej osób ma stworzyć produkty i usługi dla rosnącej rzeszy osób. Powoduje to zarówno inflację, jak i spadek podaży dóbr i usług, bo nie tylko ceny rosną, ale i dostępność spada - tłumaczył ekonomista.
Bujak zwrócił z kolei uwagę, że obecnie podaż pieniądza w Polsce mierzona najbardziej płynnym wskaźnikiem M1 - gotówka i depozyty bieżące - jest na dość niskim poziomie.
- Mamy spadek ponad 5 proc. nominalnie, ponad 20 proc. realnie. To jest najgłębszy spadek podaży pieniądza w Europie. To jest bardzo wyraźny sygnał i spowolnienia gospodarczego, i spadku inflacji - z pewnym opóźnieniem, nawet rocznym, od momentu, gdy podaż pieniądza zacznie się mocno obniżać. Ale to już trwa parę miesięcy, więc wydaje się, że i na świecie, i lokalnie jest tyle czynników, że w trakcie przyszłego roku można liczyć z dużym prawdopodobieństwem, mimo ciągle dużej niepewności dotyczącej rozwoju sytuacji, na to, że inflacja będzie się obniżać - prognozował ekspert.
Paulina Błaziak
Zobacz również: