Felieton Gwiazdowskiego: Progresja Zandberga

Adrian Zandberg ogłszając swój start w wyborach prezydenckich wezwał Sławomira Mentzena na debatę o progresji podatkowej. Ja to jestem - w odróżnieniu od Mentzena - za likwidacją podatku dochodowego w ogóle, więc nie miałbym o czym dyskutować. Mentzen jest za jego utrzymaniem tylko w formie "liniowej", więc niech się tłumaczy.

Pozwolę sobie tylko, z racji wieku i doświadczenia życiowego, przypomnieć, jak to z tą progresją w Polsce było i dlaczego podatnicy jej unikali. I robili słusznie.  

Zanim jednak o samej progresji kilka słów o tym, dlaczego ludzie unikają płacenia podatków.

"Większość ludzi traktuje podatki jako obniżenie własnych dochodów"

Z czasów minionych (zaborów i komunizmu) pozostał nam nawyk traktowania państwa jako “obcego ciała". Nie jest to jednak wystarczające wytłumaczenie, bo tak samo postępują Amerykanie, Włosi, czy nawet Niemcy. Dzieje się tak dlatego, że - jak słusznie spostrzegł Daniel Bell - “większość ludzi traktuje podatki nie jako niezbędne koszta dóbr, których nie możemy uzyskać indywidualnie, lecz jako obniżenie własnych dochodów". Konsumpcja prywatna zależy bowiem od indywidualnego wyboru, a konsumpcja publiczna, a zwłaszcza zakres i kierunek redystrybucji - od decyzji politycznych. 

Reklama

Podatnicy mają więc prawo korzystać z wszelkich, dozwolonych prawnie sposobów obrony przed fiskusem. Jak stwierdził niegdyś amerykański sędzia Learned Hand w jednym z orzeczeń w sprawach podatkowych “ciągle i ciągle na nowo sądy powtarzają, że nie ma niczego groźnego w takim organizowaniu swoich spraw, żeby utrzymać podatki na jak najniższym poziomie. Wszyscy to robią, bogaci i biedni; i wszyscy robią dobrze, ponieważ nikt nie jest zobowiązany, aby płacić więcej powszechnych podatków niż tego wymaga prawo: podatki są narzuconym wymuszeniem, nie dobrowolnymi datkami. Żądanie więcej w imię moralności jest czystą hipokryzją. Każdy może tak ułożyć swoje sprawy, że jego podatki będą tak niskie jak to tylko możliwe; nie jest on zobowiązany wybierać tego wzorca w którym Departament Stanu dostanie najwięcej; zwiększanie swoich podatków nie jest nawet patriotycznym obowiązkiem". Dlatego właśnie nie można się dziwić, że podatnicy, gdy tylko mogą skorzystać z jakiejś ulgi podatkowej, to z niej korzystają.

Oczywiście w każdym społeczeństwie są osoby, które nie chcą łożyć na rzecz dobra wspólnego, jakim powinno być państwo, i unikają płacenia podatków w sposób nielegalny bez względu na to, jak niskie byłyby podatki. Tak samo w każdym państwie są gwałciciele. Prawdziwy problem powstaje jednak dopiero wówczas, gdy negatywny stosunek do podatków zaczyna przejawiać zdecydowana większość podatników.

Ich stosunek do podatków jest wypadkową tego ile muszą płacić, od czego, w jaki sposób, ile im zostaje, co otrzymują w zamian, jak są traktowani przez aparat skarbowy i jak oceniają władze państwa, na rzecz którego łożą.

"Jeżeli podatki postrzegane są jako niesprawiedliwe, wzrasta tendencja do ich unikania"

Jeżeli system podatkowy ma charakter wywłaszczeniowy, to trudno spodziewać się jego akceptacji ze strony podatników. Jeżeli zaś muszą oni oddawać państwu około połowy swoich przychodów, a niektórzy prawie trzy czwarte, bez należytych świadczeń wzajemnych, bardziej przypomina to właśnie wywłaszczenie niż system podatkowy. Argument, że w innych krajach podatki są równie wysokie nie wytrzymuje krytyki z kilku przyczyn. Po pierwsze, w innych krajach też jest źle i nie ma powodów, abyśmy podążali za złym przykładem. Jak pisał Adam Smith “podobnie, jak tylko najsilniejsze organizmy mogą żyć i cieszyć się zdrowiem przy niehigienicznym trybie życia, tak też tylko te narody, które we wszystkich gałęziach gospodarstwa posiadają największe naturalne i nabyte bogactwa, mogą istnieć i prosperować przy nadmiernym obciążeniu podatkami". My niestety do takich narodów jeszcze nie należymy. Zbyt wysokie podatki wpływają zaś - zdaniem Smitha - "na warunki życia mieszkańców kraju tak samo, jak uboga gleba i zły klimat. (...) Kiedy wzrosną do pewnej wysokości, stają się przekleństwem równie wielkim jak jałowość ziemi lub surowość klimatu". Choć Smith pisał te słowa ponad dwieście lat temu, do dziś pozostały one w stu procentach aktualne.

Po drugie, samo porównanie procentowej wysokości stawek podatkowych nic nie daje. Obywatelom w państwach takich jak Niemcy, Szwecja czy Włochy po zapłaceniu podatków w wysokości 50% pozostawała jeszcze kwota wystarczająca na dostatnie życie, a od swojego państwa otrzymywali oni konkretne świadczenia na niespotykanym u nas poziomie w zakresie szkolnictwa publicznego, bezpieczeństwa zewnętrznego i wewnętrznego, czy ilości i jakości dróg publicznych. W Polsce pozostałe najuboższym podatnikom po opodatkowaniu kwoty pozwalały z trudem przeżyć do następnego miesiąca, a klasie średniej uniemożliwiały akumulację kapitału i inwestycje.

A jeżeli podatki postrzegane są jako niesprawiedliwe, wzrasta tendencja do ich unikania. Za niesprawiedliwe uważa się zaś nie tylko podatki zbyt wysokie, ale również takie, które nie są związane z celem, na jaki są ściągane. Jeżeli podatek drogowy zamiast na naprawy dróg przekazywany był przez lata do centralnego budżetu, a następnie rozdzielany według uznania przez urzędników pod naciskiem różnych lobby, to w efekcie prawie połowa kierowców go nie płaciła. Traktowali go jako swoisty haracz za posiadanie samochodu, zwłaszcza, że jego wysokość była zależna od klasy tegoż samochodu, a nie częstotliwości korzystania z dróg publicznych. Dlatego dodano go w końcu do ceny paliw.

Progresja podatku dochodowego. "Ma poważny wpływ na tendencję do unikania jego płacenia"

I teraz dochodzimy do progresji podatku dochodowego. Ma ona poważny wpływ na tendencję do unikania jego płacenia. Zwłaszcza gdy jest źle ustawiona, jak to się stało w Polsce w 1992 roku. Choć różnica między progami podatkowymi była proporcjonalnie dość wysoka (100%), kwotowo była stosunkowo niska. Progi zostały bowiem skalkulowane na podstawie kryteriów "społecznych", a nie gospodarczych. Przy równoczesnym znacznym zróżnicowaniu stawek podatkowych w poszczególnych progach (20% 30% 40%) powodowało to dyskomfort pewnej grupy podatników, która aspirowała do miana klasy średniej. Uniemożliwiono jej praktycznie oficjalną akumulację kapitału, spychając w objęcia "szarej strefy". W trakcie roku podatkowego, mimo zwiększania aktywności zawodowej, jej przedstawiciele musieliby, za sprawą przekroczenia kolejnego progu podatkowego zanotować znaczne pogorszenie własnej sytuacji majątkowej. 

Niektórzy podatnicy, czterdziestoprocentowy podatek zaczynali płacić już w lutym. Inni przez cały rok nie zbliżali się nawet do granicy pierwszego progu podatkowego. Jeszcze inni, zatrudnieni przez jednego pracodawcę, nie mieli możliwości unikania zobowiązań podatkowych, gdyż za nich co miesiąc płacił pracodawca. Ale dla poważnej grupy podatników, zwłaszcza tych, którzy samodzielnie prowadzili działalność gospodarczą, wykonywali wolny zawód lub świadczyli usługi dla różnych zleceniodawców, uniknięcie przekroczenia kolejnego progu podatkowego przez lata, do czasu wprowadzenie podatku liniowego, było poważnym wyzwaniem. Dla nich 40% podatek od honorarium przewyższającego równowartość 12 500 USD rocznie (a taki był) to była kwota psychicznie nie do zaakceptowania. 

Dla porównania w USA już pierwszy próg podatkowy był w tamtym czasie prawie dwukrotnie wyższy (23.000), przy stawce podatkowej o 29 punktów niższej (15%). A z faktu, że Stany Zjednoczone są znacznie bogatsze od Polski wcale nie wynikało, że są tam znacznie wyższe koszty utrzymania, zwłaszcza dla klasy średniej i właściwej dla niej struktury wydatków. W USA tańsze są niż w Warszawie nieruchomości, samochody, benzyna, bilety lotnicze, telefony, sprzęt komputerowy, a więc rzeczy stanowiące najważniejsze punkty wydatków klasy średniej. 

We Włoszech, gdzie zgodnie z powszechnymi opiniami panującymi w krajach Unii, poziom fiskalizmu należy do najwyższych, w roku 1995 dochód do 7 200 000 lirów (a więc ponad 10 000 starych złotych) objęty był podatkiem 10%. Natomiast stawka 46% (prawie taka sama, jak najwyższa obowiązująca wówczas w Polsce - 44%) obejmowała dochody powyżej 150 000 000 lirów (czyli znacznie ponad 200 000 złotych). We Włoszech istniała także stawka 51%, ale dla dochodów powyżej 300 000 000 lirów (450 000 złotych). Koszty utrzymania we Włoszech są wyższe niż w Polsce, ale nie dziesięciokrotnie. Dlatego wysokość istniejących we Włoszech przedziałów skali podatkowej stwarza możliwość akumulacji kapitału przez klasę średnią. W Polsce niestety nie było takiej możliwości. 

"Cały system traktowany jest przez podatników z pewnym przymrużeniem oka"

Dlatego wielu podatników zaczynało ukrywać część swoich dochodów lub rozbudowywać koszty uzyskania przychodów już od początku roku podatkowego, aby jak najpóźniej, a najlepiej w ogóle, nie przekroczyć kolejnego progu podatkowego. Co więcej, progresja podatkowa tak źle odbierana przez średniozamożnych Polaków, nie przynosi żadnych efektów najuboższym. W roku 1994 efektywna stawka podatkowa dla wszystkich dochodów osób fizycznych wynosiła w Polsce 19.15%, a w roku 1995 jeszcze mniej - 17.97%, podczas gdy najniższa stawka podatku dochodowego wynosiła w tych latach 21%. Tym samym, przy rezygnacji z ulg deformujących system podatkowy, tę samą kwotę dochodów budżetowych, co opodatkowanie progresywne przy najniższej stawce 21%, przyniosłoby opodatkowanie proporcjonalne w wysokości 18%. Z niewiadomych powodów utrzymywano system, w którym obciążenie podatników o niskich dochodach było w praktyce wyższe niż przy opodatkowaniu proporcjonalnym. W roku 1994 średnia arytmetyczna wysokości obciążeń podatkowych w grupie gospodarstw domowych emerytów i rencistów wynosiła 18,12% dochodu, zaś w grupie pracowników 16,32%, co dobitnie świadczy o tym, że najwięcej płacą najbiedniejsi. W tej sytuacji progresja ma charakter bardziej propagandowy niż ekonomiczny, a cały system traktowany jest przez podatników z pewnym przymrużeniem oka.

Na to wszystko nakładała się dodatkowo kompletna niejasność wielu przepisów podatkowych, sprawiająca że istniało zawsze kilka sposobów ich interpretacji. Jedni składali to na nieudolność i niechlujstwo prawodawcy, inni zaś żywili przekonanie, że były to działanie świadome, gdyż niejasność przepisów czyni z kontrolerów skarbowych panów losu podatników.

Nawet gdy podatnik chciał zapłacić wszystkie podatki bez uciekania się do żadnych oszustw podatkowych, ani nawet do legalnych metod redukcji zobowiązań podatkowych, to i tak nigdy nie wiedział, jaka była aktualnie obowiązująca linia partii (excusez moi ... Ministerstwa Finansów). Cały system podatkowy zbudowano według najlepszych wzorów prokuratora Andrieja Wyszynskiego, który powiadał: “dajcie mi człowieka, a znajdę mu parafkę". Dla kontrolerów skarbowych było to dość istotne, gdyż pokaźna część ich wynagrodzenia pochodziła z funduszu specjalnego, którego wysokość zależy od wysokości kar nałożonych przez nich na kontrolowanych podatników. Wobec tego podatnicy byli naturalnymi przeciwnikami kontrolerów. Tym ostatnim osobiście zależało, aby podatnicy podatków nie płacili i byli na tym przyłapywani.

Na to wszystko nakładało się jeszcze postępowanie władzy i arogancja niektórych jej przedstawicieli, wywołująca tak zdecydowaną niechęć podatników. O wysokości nieopodatkowanych diet poselskich w zestawieniu z najniższymi emeryturami nie ma nawet sensu wspominać. Co więcej, emeryt mający możliwość dorobienia do głodowej emerytury, na którą przecież płacił składki przez cały okres aktywności zawodowej, musiał przez lata ograniczać te dochody, gdyż groziło mu odebranie emerytury, choć przecież nazywała się ona “ubezpieczeniem". To mniej więcej tak, jakby jakiś zakład ubezpieczeń mógł odmówić wypłacenia polisy na życie z uwagi na dobrą sytuację materialną rodziny zmarłego. Czy w tej sytuacji można się dziwić emerytowi, że gdy tylko mógł, to pracował na “czarno"?

"Dopóki nie zmieni się postępowanie władzy, dopóty nie zmienią swego postępowania podatnicy"

Wszyscy podatnicy pamiętają z lekcji fizyki, że każdej akcji towarzyszy reakcja. Ich ucieczka przed zobowiązaniami podatkowymi jest po prostu reakcją na działania władzy politycznej. I dopóki nie zmieni się postępowanie władzy, dopóty nie zmienią swego postępowania podatnicy. Żadne kontrole skarbowe, prawo wglądu do kont bankowych, ani nawet posługiwanie się środkami operacyjnymi przeciwko podatnikom nic w tej dziedzinie nie zmieniło i nie zmieni. Ci, którzy oszukują na największą skalę mają rachunki bankowe na Bermudach, a nie w PKO, a tam karząca ręka sprawiedliwości ludowej nie sięga.

Więc Adrian Zandberg, jak wygra wybory prezydenckie, a potem lewica wygra wybory parlamentarne, będzie miał okazję opodatkować tylko najmniej zapobiegliwych podatników, którzy mają kiepskich doradców podatkowych.

Robert Gwiazdowski

Autor prezentuje własne poglądy i opinie.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: Adrian Zandberg | wybory prezydenckie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »