Ludwik Sobolewski: Omańska siła spokoju [FELIETON]

W recepcji hoteliku pojawił się poprzedniego dnia wieczorem. Zaraz po moim przyjeździe. Chłopak miał może dwadzieścia parę lat. Z wyglądu Marokańczyk. Prawie na pewno przyjechał do Omanu z któregoś z krajów Maghrebu. Nie zapytałem. Pracuje w recepcji tego skromnego hoteliku. Klimatyzacja jest w pokojach, ale tam gdzie ta recepcja, już nie. To się czuje nadal, mimo że od zachodu słońca minęło kilka godzin. Hotelik jest na końcu drogi, dalej w nocy dawały poświatę tylko jedne światła. Byłem już w takim miejscu, kilkaset metrów przed granicą marokańsko-mauretańską. Tutaj granicą jest Morze Arabskie. Też kilkaset metrów odległości, może kilometr.

Rano wstaję wcześnie i schodzę na dół z laptopem, by poszukać kawy i posiedzieć przy niej chwilę, ale duchota powoduje, że zaraz wycofuję się do pokoju. A chłopak, który był wieczorem, siedzi tam również rano. Pewnie spał kilka godzin w jakimś pokoiku, choć nie wygląda na wyspanego. Nawet uśmiecha się z pewnym ociąganiem.

"Nie wydaje mi się, by w tym kraju istniały jakiekolwiek konflikty"

Po spacerze na plaży, wśród skał potężnie zderzających się z falami (to Ocean Indyjski, nie zwykłe morze), wracam do hoteliku. Tym razem po raz ostatni, aby tylko załadować torby do bagażnika auta i odjechać. Chłopak niezmiennie siedzi w recepcji. Zajęty jest swoim telefonem. Uśmiecha się na pożegnanie mówiąc "welcome again!". To musi być jego własne powiedzonko, gdy gość opuszcza hotelik.

Reklama

Dopowiadam do tej osadzonej w monotonnie upływającym czasie historii (Turnau śpiewał: "A w Krakowie na Brackiej pada deszcz"), moje wyobrażenia. O tym, że ten chłopak nie musi się donikąd śpieszyć. Że ma w sobie ocean spokoju (kto widział ocean, wie że to sprzeczność sama w sobie, ale tak się mówi). Że nie gonią go terminy ani maile. Od czasu do czasu przyjmuje gości. 

Rzadko, bo trzysta metrów od hoteliku jest lepszy hotel, organizujący wycieczki na plażę, na której żółwie składają jaja, i wszyscy zamożni turyści rezerwują pokoje w nim, a nie w guesthousie. Jeśli już ktoś się zjawi, chłopak zrobi ksero paszportu, pobierze płatność i zaniesie bagaż do pokoju. Śniadanie, kolacja? Wystarczy powiedzieć gościom, że lepszy hotel ma restaurację i można tam nawet podjechać samochodem. I spokojnie wrócić do swego telefonu, to znaczy do kolegów, rodziny, może dziewczyny, którzy są w tym telefonie.

Dobrze byłoby wyrwać się z kręgu powinności i moc przeżywać dzień za dniem, jak ten chłopak z Maghrebu. W jego świecie nawet pory roku nie będą się od siebie zbytnio różnić. Będzie tylko bardzo upalnie lub upalnie nie do wytrzymania. Ale on to wytrzyma. To tylko moja europejska naleciałość, ten stosunek do temperatury powietrza.

Równowaga. To nie jest stan sprzyjający wielkiemu rozwojowi. Ten rodzi się w stresie. W konflikcie.

Jestem w Omanie od kilku dni. Jest to druga wizyta w tym kraju. Nie wydaje mi się, by w tym kraju istniały jakiekolwiek konflikty.

"Można zostawić samochód na parę dni na ulicy, z bagażem w środku, i nic mu się nie stanie"

Istnieją za to ropa i gaz. To pozwala urządzić kraj nowocześnie. Na każdego z nieco ponad pięciu milionów Omańczyków (pięć milionów na terytorium tylko o trzy tysiące kilometrów kwadratowych mniejszym niż Polska) przypada ponad dwadzieścia tysięcy dolarów produktu krajowego brutto. Według wartości nominalnej PKB na głowę. To jest mniej więcej tyle, co w Polsce. 

Z innych podobieństw i różnic: Polska uchodzi za jeden z najbezpieczniejszych krajów w UE. Ale nie jest aż tak jak w Omanie, gdzie można zostawić samochód na parę dni na ulicy, z bagażem w środku, i nic mu się nie stanie. Nikt go nawet nie zadrapie. 

A jeśli ktoś w ciebie wjedzie od tyłu, na przykład pick-up Toyota Tundra, jak przydarzyło mi się to kilka dni temu, to poprosi cię, byś jechał za nim najpierw na policję, a potem do firmy ubezpieczeniowej, gdzie bez wahania podpisze kwit, że do kolizji doszło z jego winy. I jeszcze przeprosi. A Hamed z firmy ubezpieczeniowej przyśle mi ten kwit na WhatsApp dwa dni później, abym nie miał przejść z wypożyczalnią samochodów przy oddawaniu samochodu.

I co z tego, że procedura trwała dwa dni. Bo po pierwsze najpierw była sobota (drugi dzień weekendu), a po drugie po co się śpieszyć, skoro zasadniczo nic nie jest problemem niedającym się rozwiązać. Inszallah.

Taki Oman nie może się nie podobać.

Ludwik Sobolewski, adwokat, w latach 2006-2017 prezes giełd w Warszawie i w Bukareszcie, obecnie CEO funduszu Better Europe EuSEF ASI

Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: Oman
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »