Nagła zmiana przepisów. Rząd chce walczyć z "nadmiernym wsparciem" dla energetyki odnawialnej

Rząd przekonuje, że wsparcie dla odnawialnych źródeł energii jest w Polsce "zbyt duże" i zaskakuje zmianą przepisów. W efekcie cena tzw. zielonych certyfikatów błyskawicznie spadła na łeb na szyję. "To koniec zielonej transformacji" - branża OZE bije na alarm.

  • Rząd chce by firmy obracające energią mogły kupować mniej energii ze źródeł odnawialnych
  • W 2024 r. obowiązkowe zakupy energii z OZE spaść mają do 5 proc.
  • Zielone certyfikaty są najtańsze w historii czyli od 18 lat
  • Polsce grożą pozwy od pokrzywdzonych inwestorów zagranicznych
  • Oszczędności dla konsumentów wyniosą... 2 zł brutto miesięcznie

Coraz mniej zielonych certyfikatów

Zielone certyfikaty to potwierdzenia, że dana energia pochodzi ze źródeł odnawialnych (OZE), które nie emitują szkodliwych substancji. Właściciele OZE mogą je odsprzedawać na Towarowej Giełdzie Energii (TGE), a spółki handlujące energią mają je - zgodnie z nakazem zawartym w ustawie - kupować, właśnie po to by wspierać OZE. Rząd uznał jednak, że to wsparcie jest... za duże. Już w ub.r. zmniejszono obowiązek zakupu certyfikatów do 12 proc., a potem miał spadać co roku o 1 pkt. proc. W końcu czerwca do konsultacji trafił więc projekt zakładający, że w 2024 roku energia z OZE musi stanowić co najmniej 11 proc. całości, ale wersja opublikowana niedawno na stronach Rządowego Centrum Legislacji zakłada już tylko... 5 proc.

Reklama

"Uważamy, że taka wysokość obowiązku powinna wpłynąć na obniżenie cen świadectw pochodzenia, których utrzymująca się wysoka cena w połączeniu ze wzrostem cen energii elektrycznej prowadzi do zbyt dużego obciążenia odbiorców końcowych oraz nadmiernego wsparcia wytwórców OZE objętych tym systemem wsparcia" - przekonuje w uzasadnieniu projektu szef resortu rozwoju, minister Waldemar Buda.

"Ze względu na obecnie obserwowane bardzo wysokie ceny energii elektrycznej, co przekłada się na nadmierne obciążenie kosztów odbiorców końcowych i nadzwyczajne przychody części wytwórców, zauważa się potrzebę zmniejszenia poziomu przedmiotowego obowiązku" - wtóruje mu Ministerstwo Klimatu i Środowiska. 

Zdaniem rządu przy wysokich cenach energii elektrycznej wytwórcy zielonej energii i tak dobrze zarabiają. Zrezygnowano też ze zdefiniowania wysokości obowiązku umarzania zielonych certyfikatów na trzy kolejne lata (co było powszechnie chwalone przez branżę OZE, jako budowanie przewidywalnych warunków funkcjonowania), na rzecz jednorocznego określenia przedmiotowej wartości, co takiej pewności nie tworzy.

Wytwórcy odnawialnej energii protestują

Wytwórcy OZE uznają zmiany za cios dla branży. Dowodzą, że rząd - zamiast rozwijać wytwarzanie zielonej energii potrzebnej gospodarce - swymi działaniami zatrzymuje w Polsce jej rozwój. Brak inwestycji w OZE to utrwalenie węglowego miksu energetycznego generującego najwyższe koszty, a długofalowo utrzymanie wysokich cen energii elektrycznej dla jej konsumentów - podkreślają eksperci.

- Regulacja doprowadzi do całkowitej zapaści na rynku zielonych certyfikatów, a tym samym uniemożliwi osiągnięcie rentowności źródłom wytwórczym funkcjonującym w tym systemie wsparcia. Takie działania doprowadzą do upadku wielu podmiotów, a dla pozostałych oznaczają duże kłopoty finansowe. Niestety zaistniała sytuacja odbije się również negatywnie na polskim przemyśle (zwłaszcza tym energochłonnym), który nie będzie w stanie w horyzoncie średnio- i długoterminowym uzyskać odpowiednich wolumenów zielonej energii - mówi Interii Biznes Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.

Największy spadek cen zielonych certyfikatów w historii

Na efekty nie trzeba było długo czekać. W czwartek 17.08, na pierwszej sesji notowań na TGE po ogłoszeniu zaskakującej decyzji rządu, ceny zielonych certyfikatów spadły o niemal 60 proc., a notowania zakończyły się najgorszym wynikiem w historii notowań zielonych certyfikatów, czyli od 18 lat.

System certyfikatów wprowadzono w 2005 r. W ciągu 18 lat ilość zielonej energii wzrosła w Polsce 10-krotnie i dziś zaspokaja 26 proc. popytu odbiorców końcowych.

- Ministerstwo Klimatu i Środowiska wyjaśnia, że decyzja nie wynika z jakiegokolwiek bilansu popytu i podaży, a jedynie z chęci obniżenia rachunków za energię i ograniczenia przychodów wytwórców z OZE, ponieważ (za sprawą wysokich cen węgla i CO2) ceny prądu na polskim rynku hurtowym są dziś znacznie wyższe, niż koszty budowy i funkcjonowania turbin wiatrowych czy elektrowni na biomasę. To prawda, z drugiej strony mamy jednak jakąś (nieznaną zapewne nawet rządowi) liczbę relatywnie młodych inwestycji, które nie zdążyły się jeszcze spłacić, a gwałtowny wzrost stóp procentowych właśnie je topi. Gdy sześć lat temu ceny certyfikatów także były na tak niskim poziomie jak dziś, a nawet niższym, część właścicieli elektrowni wiatrowych zbankrutowała lub sprzedała się za 1 zł silniejszym kapitałowo firmom zagranicznym. Ten scenariusz zapewne się powtórzy. To naraża Polskę na postępowania arbitrażowe choćby w ramach polsko-amerykańskiego traktatu o ochronie wzajemnych inwestycji - podkreśla Bartłomiej Derski, ekspert portalu wysokienapiecie.pl.

Ile zaoszczędzą zwykli odbiorcy końcowi?

- Prezes URE zatwierdził tegoroczne taryfy na sprzedaż energii dla odbiorców domowych (taryfa G) na poziomie 1,06 zł/kWh netto (do tego należy doliczyć koszty dystrybucji). W tej kwocie zielone certyfikaty odpowiadają za 0,02 zł/KWh. Dzięki zmianie rozporządzenia, w przyszłym roku koszty zielonych certyfikatów na rachunkach z prąd spadną do 0,007 zł/kWh. Odbiorcy zaoszczędzą więc 1 gr/kWh, co da im miesięczne oszczędności na poziomie... 2 zł brutto - podlicza Bartłomiej Derski.

Wojciech Szeląg

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »