Nie tylko Ameryka zapłaci za cła Trumpa. Firmy podniosą ceny globalnie
Świat zapłaci za cła Trumpa. Globalne firmy handlowe nie chcą przerzucać całkowitych kosztów amerykańskich ceł tylko na rynek USA. Jak relacjonuje Reuters, planują one podnieść ceny także w Europie i innych krajach, co może napędzić inflację i uderzyć w konsumentów na całym świecie.
Donald Trump od pierwszego dnia swojej prezydentury zaczął podejmować decyzje, które zmieniły życia Amerykanów. Sięgnęły także do ich kieszeni, ale okazuje się, że problem ten nie dotyczy tylko Stanów Zjednoczonych. Reuters wskazuje na możliwe reakcje na światowych rynkach, a dokładnie na windowanie cen dla klientów spoza USA.
Wzrost ceł nałożonych przez Stany Zjednoczone staje się problemem nie tylko dla amerykańskich konsumentów, a więc Donald Trump zamiesza na światowych rynkach jeszcze bardziej niż oczekiwano. Jak zauważa Reuters, globalne firmy detaliczne - takie jak Birkenstock czy Pandora - szukają sposobów, by równomiernie rozłożyć skutki ceł na inne rynki. Oznacza to, że również konsumenci w Europie i Wielkiej Brytanii zapłacą więcej, choć ich kraje niekoniecznie są stronami konfliktu handlowego z USA. Eksperci ostrzegają, że taka strategia może zagrozić niedawno osiągniętej stabilizacji cen w wielu gospodarkach.
W odpowiedzi na wprowadzone przez USA 10-procentowe cła na globalny import - a także zapowiedzi tzw. ceł wzajemnych - międzynarodowi detaliści opracowują strategie, które mają ograniczyć spadki sprzedaży na kluczowym amerykańskim rynku. Zamiast drastycznych podwyżek w USA, decydują się na umiarkowane wzrosty cen rozłożone globalnie.
"Firmy naprawdę rozważają, jak rozłożyć cła" - mówi Markus Goller, partner w firmie doradczej Simon Kucher w niemieckim Bonn, cytowany przez Reuters. "Producent spoza USA może powiedzieć: OK, nie mogę aż tak bardzo podnieść cen w USA, więc trochę podniosę tam, trochę w Europie i na innych rynkach".
Takie podejście może jednak mieć szersze konsekwencje. Konsumenci w krajach, które nie są objęte amerykańskimi restrykcjami handlowymi - jak np. Wielka Brytania czy państwa UE - również będą musieli zapłacić więcej za produkty importowane. Strategia równomiernego rozkładania kosztów ceł pozwala globalnym firmom na zachowanie konkurencyjności w USA, ale jednocześnie przerzuca część obciążeń na inne rynki.
Jak wyjaśnia we wtorkowym artykule Reuters, Birkenstock planuje niewielką, jednocyfrową procentowo podwyżkę cen na całym świecie, która ma zrekompensować wpływ amerykańskich ceł. Z kolei prezes Pandory, Alexander Lacik, przyznał, że jego firma wciąż rozważa, czy większą podwyżkę wprowadzić w USA, czy równomiernie na wszystkich rynkach.
"Oczywiście, jeśli twoje produkty importowane do USA są teraz objęte cłem, matematyka mówi, że musisz podnieść ceny w USA" - mówi Jean-Pierre Dubé, profesor marketingu w Chicago Booth School of Business. "Ale nie chcesz zostać oskarżony przez Biały Dom o podnoszenie cen wyłącznie z powodu ceł w USA, więc jeśli pokażesz, że twoje ceny rosną wszędzie, to... to pewnego rodzaju tarcza ochronna".
Taka taktyka może jednak podsycać inflację w regionach, które dopiero zaczęły się odbudowywać po kryzysie kosztów życia. Banki centralne w Wielkiej Brytanii i Unii Europejskiej już dziś monitorują sytuację z niepokojem. Gubernator Banku Anglii Andrew Bailey ostrzegł niedawno przed działaniami "globalnych firm, które nie rozróżniają stawek celnych i po prostu mówią: narzucimy rozwiązanie cenowe na całym świecie, niezależnie od tych różnic".
Jak zauważa Reuters, to właśnie firmy o globalnym zasięgu są w stanie bardziej elastycznie reagować na zmiany w polityce handlowej. Cytowany przez dziennikarzy Jason Miller, profesor zarządzania łańcuchem dostaw na Michigan State University, tłumaczy: "Może firma działająca tylko w USA musi podnieść ceny w USA o 12 proc. Ale ty, jako firma globalna, możesz podnieść je tylko o 8 proc., bo masz możliwość manewru cenowego na innych rynkach".
W ten sposób globalna obecność przekształca się w przewagę rynkową - ale jej koszty ponoszą konsumenci z krajów, które nie mają z polityką celną USA nic wspólnego. Jeśli więcej firm pójdzie tą drogą, globalna inflacja może się nasilić, a polityka handlowa jednej administracji przekształci się w realne obciążenie dla milionów klientów na całym świecie.
Nałożone przez administrację Donalda Trumpa cła na towary importowane do USA odbijają się na rynku dóbr luksusowych. Marki takie jak Chanel, Hermès, Louis Vuitton czy Rolex podnoszą ceny, a koszty tej polityki handlowej coraz częściej ponoszą sami konsumenci.
Decyzje handlowe byłego prezydenta USA, mające na celu ochronę rodzimego przemysłu, zaczynają boleśnie odbijać się na klientach - szczególnie tych, którzy sięgają po produkty z najwyższej półki. Jak podaje serwis branżowy Kung Fu Data, po wejściu w życie nowych ceł na importowane dobra luksusowe, ceny popularnych produktów znacząco wzrosły. Przykładowo, cena kultowej torebki Chanel Classic Flap Small poszła w górę o 20 proc., a za Hermès Birkin 25 trzeba zapłacić o 20,8 proc. więcej. Szczególnie dotkliwie odczuwalne są też podwyżki w sektorze zegarków - Rolex, Patek Philippe i inne marki podniosły ceny średnio o 31 proc., co dokładnie pokrywa się z wysokością nowych ceł na import ze Szwajcarii.
Jak wyjaśnia portal Investing.com, marki luksusowe dostosowują ceny, by zrekompensować sobie koszty handlowe, ale zbliżają się do granicy tolerancji konsumentów. Po latach regularnych, prestiżowych podwyżek, kolejna fala może odstraszyć tzw. konsumentów aspiracyjnych - osoby z klasy średniej, które dotąd napędzały wzrosty sprzedaży w USA.
Równocześnie amerykański rynek pozostaje kluczowy dla europejskich gigantów luksusu. Jak zauważa magazyn Forbes, około 25 proc. globalnych przychodów koncernu LVMH pochodzi z USA. Dla Hermès ten udział wynosi około 20 proc. Wzrost cen może jednak ograniczyć popyt, szczególnie wśród klientów, dla których luksus był dotąd osiągalny z wysiłkiem, ale realny.
Choć pierwotnym celem polityki celnej Trumpa było uderzenie w zagranicznych producentów i poprawa bilansu handlowego, w praktyce - jak pokazuje przykład sektora dóbr luksusowych - skutki tej strategii odczuwają głównie sami Amerykanie. Rachunek za ochronę rynku okazuje się wysoki, a globalne marki, zamiast rezygnować z zysków, przerzucają ciężar ceł na klientów.
Agata Jaroszewska