Nowy rząd może upaść przez ustawę budżetową? Ekspert tłumaczy

Decyzją prezydium Sejmu obrady w tym tygodniu zostały przesunięte o kolejnych 7 dni. Praca niższej izby parlamentu była o tyle kluczowa, że w czasie jej trwania miało odbyć się głosowanie nad ustawą budżetową. Natomiast opóźnienie procesu legislacyjnego w tym zakresie może w najczarniejszym scenariuszu zakończyć się rozwiązaniem kadencji Sejmu i przedterminowymi wyborami. Czy w takim razie nowy rząd musi ścigać się z czasem? Niekoniecznie.

- Zaplanowane na bieżący tydzień dwa posiedzenia Sejmu zostały przeniesione na przyszły tydzień, na wtorek, środę i czwartek - poinformował w czasie konferencji prasowej marszałek Sejmu Szymon Hołownia. Oznacza to, że obrady niższej izby nie odbędą się w pierwotnie planowanych terminach 10-12 stycznia, a dopiero tydzień później, czyli 16-18 stycznia.

Reklama

Marszałek Hołownia odniósł się także do jednego z punktów zaplanowanych prac Sejmu. Chodzi o głosowanie nad ustawą budżetową. "Wczoraj odbyliśmy konsultacje w tej sprawie z liderami koalicji, z Ministerstwem Finansów, z premierem, z Kancelarią Sejmu, żeby upewnić się, że proces uchwalania budżetu nie jest w niczym zagrożony" - wskazał.

W podobnym tonie wypowiedział się premier Donald Tusk. W czasie spotkania z dziennikarzami prezes Rady Ministrów podkreślił, że "pan prezydent dostanie na swoje biurko ustawę budżetową do podpisania w terminach wyznaczonych przez przepisy prawa". 

Ustawa budżetowa będzie gwoździem do trumny dla nowego rządu? Problemem ma być czas

Zaplanowanie wydatków państwa na przyszły rok od początku objęcia władzy w Polsce jest dla koalicji rządzącej wyzwaniem. Wynika to z faktu, że zgodnie z konstytucją prezydent musi otrzymać do podpisania ustawę budżetową przegłosowaną przez obie izby parlamentu w ciągu czterech miesięcy od zgłoszenia przez Radę Ministrów projektu do Sejmu. 

- Jeśli w ciągu czterech miesięcy od wniesienia projektu prezydent nie otrzyma ustawy budżetowej do podpisania, to wtedy może skrócić kadencję Sejmu - przypomina w rozmowie z Interią Biznes prof. Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.

W przekazie medialnym pojawiały się scenariusze, że końcowym terminem równoznacznym z wcześniejszymi wyborami będzie poniedziałek, 29 stycznia 2024 r. Wynika to z prostego wyliczenia upływu czterech miesięcy od daty złożenia projektu ustawy przez były już rząd Mateusza Morawieckiego.

Jednak zdaniem eksperta, datą krańcową nie jest wcale 29 stycznia 2024 r. - Projekt ustawy przygotowany przez poprzedni rząd uległ dyskontynuacji w związku z tym, że zakończyła się kadencja Sejmu. Nowy termin powinno liczyć się od momentu złożenia swojej propozycji przez nowy rząd - wskazuje prof. Piotrowski. 

Takie ogłoszenie przez Radę Ministrów pod przewodnictwem Donalda Tuska miało miejsce 19 grudnia 2023 r. Zgodnie z opinią konstytucjonalisty, ewentualne rozwiązanie kadencji Sejmu z uwagi na niezmieszczenie się w terminie i nieprzedstawienie prezydentowi projektu ustawy budżetowej powinno mieć miejsce nie wcześniej niż 19 kwietnia 2024 r.

- Inne rozumowanie ma w sumie nieracjonalny, ale także antyparlamentarny element. Nieracjonalny dlatego, że były wybory, które wyłoniły nowy rząd. Antyparlametarny, ponieważ trzeba uszanować wynik wyborów, wolę wyborców i nie powinno się krępować ich woli decyzjami poprzedniego Sejmu - powiedział prof. Piotrowski.

Prezydent nie może zawetować ustawy budżetowej. Ale może ją skierować do TK

Jednocześnie ustawa budżetowa pozostaje jedyną, której prezydent nie może zawetować. W kompetencji głowy państwa pozostaje jednak możliwość skierowania ustawy do Trybunału Konstytucyjnego.

- Aby ustawa została skierowanie do Trybunału, musiałyby zostać stwierdzone uchybienia proceduralne. To znaczy w czasie całego procesu musiałoby dojść do naruszenia konstytucyjnych reguł uchwalania budżetu. Drugą z możliwości jest również ocena treści ustawy, która zdaniem prezydenta, mogłaby zawierać postanowienia niezgodne z konstytucją - wskazuje ekspert.

Jednocześnie Trybunał Konstytucyjny musi rozpatrzyć tę sprawę w czasie nie dłuższym niż 2 miesiące. Więc, czy przy hipotetycznym scenariuszu, w którym to prezydent Duda kwestionuje zasadność ustawy budżetowej względem prawa, a otrzymanej po 19 lutego, zamrożenie wejścia w życie przepisów będzie oznaczało koniec nowego rządu? Zdaniem konstytucjonalisty nie.

- Skierowanie ustawy budżetowej przez prezydenta do Trybunału Konstytucyjnego oznacza, że została ona wcześniej przekazana prezydentowi do podpisania. A zatem nastąpiło wypełnienie warunku ustanowionego w konstytucji, którego niedopełnienie mogłoby uzasadniać ewentualne skrócenie kadencji Sejmu - tłumaczy prof. Piotrowski.

Wydaje się więc, że zaakceptowanie ustawy budżetowej przez większość parlamentarzystów w Sejmie i Senacie wykluczy możliwość skrócenia kadencji obu izb i przeprowadzenia przedwczesnych wyborów. Nawet zakwestionowanie zgodności ustawy z prawem - a o czym wspomina się przy okazji zamieszania wynikającego z wygaszenia mandatów posłów PiS Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika - może tego stanu nie zmienić.

W przypadku braku podpisu prezydenta pod ustawą, budżet państwa jest realizowany zgodnie z przyjętym przez Radę Ministrów projektem. Takie rozwiązanie gwarantuje art 219 ust 4 konstytucji. Jednak brak formalizacji przepisów o wydatkach z publicznej kasy ma swoje negatywne skutki dla gospodarki. Niepewność co do kreowania polityki fiskalnej utrudnia m.in. prognozowanie, jak będzie się kształtować w Polsce inflacja. 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »