W skrócie
- Obciążenie Polski długiem będzie rosło, co pokazują najnowsze prognozy.
- Kolejne wybory coraz bliżej i politycy nie chcą ryzykować cięć wydatków, ale z "socjalnym eldorado" trzeba skończyć - uważają eksperci.
- Plan ratunkowy dla finansów publicznych wymaga wspólnego działania całej klasy politycznej.
- Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
Najnowsze prognozy Ministerstwa Finansów kreślą pesymistyczny scenariusz dla polskich finansów publicznych. Dług naszego sektora instytucji rządowych i samorządowych w relacji do PKB już w przyszłym roku przekroczy ważne kryterium fiskalne ustanowione przez Unię Europejską w traktacie z Maastricht jako jeden z wyznaczników finansowego "zdrowia" państw członkowskich.
Finanse publiczne Polski pod presją. Obciążenie długiem będzie rosło
Mowa o długu liczonym według metodologii unijnej (EDP). Wspomniane kryterium mówi, że nie powinien on przekroczyć progu 60 proc. PKB. Tymczasem według MF w tym roku polski dług publiczny już otrze się o ten limit i wyniesie 59,8 proc. PKB, a w 2026 r. będzie to już 65,4 proc. Potem jest tylko gorzej - w 2029 r. (taki horyzont obejmują prognozy) relacja długu EDP do PKB wyniesie 75,3 proc., przekraczając unijny próg o ponad 15 punktów procentowych.
Na pogarszające się perspektywy dotyczące zadłużenia zwróciły też uwagę dwie spośród trzech głównych agencji ratingowych, Fitch i Moody's. Prognozy tej ostatniej są niemal echem tego, czego spodziewa się MF. Według Moody's, "obciążenie długiem publicznym Polski będzie systematycznie rosło, osiągając około 65 proc. PKB w 2026 r. i przekraczając 70 proc. pod koniec lat 20. XXI wieku".
- Nie przeceniając, ale też nie deprecjonując zmiany perspektywy ratingu Polski przez dwie agencje ratingowe na negatywną, trzeba powiedzieć, że ta zmiana jest uzasadniona racjonalnie - mówi prof. Witold Modzelewski, ekonomista, specjalista prawa finansowego.
Trzy "stracone lata". Finanse Polski zakładnikiem polityki
- Przyszły rok będzie rokiem przedwyborczym i żadna ze stron - ani rządzący, ani opozycja - nie zaproponują jakichkolwiek działań zmniejszających dynamikę przyrostu długu. By to zrobić, trzeba by zmniejszyć bieżący deficyt budżetowy, najlepiej działając obiema rękami: z jednej strony zwiększając dochody budżetowe, a z drugiej zmniejszając wydatki. Ten rok, przyszły rok i rok kolejny, czyli wyborczy rok 2027 - te lata są stracone dla jakichkolwiek niepopularnych działań. Wszyscy pójdą do wyborów z obniżkami podatków i zobowiązaniami utrzymania dotychczasowych przywilejów - stwierdza nasz rozmówca.
Agencja Moody's też nie ma złudzeń: wskazuje na prawdopodobieństwo wzrostu wydatków rządowych przed wyborami parlamentarnymi w 2027 roku i później. Również Fitch zwraca uwagę na to, że rola polityki w kształtowaniu finansów państwa w najbliższym czasie będzie się zwiększać. "W warunkach silnej polaryzacji politycznej, widocznej podczas majowych wyborów prezydenckich, wpływ czynników politycznych na decyzje prawdopodobnie wzrośnie przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi. (...) Może to ograniczyć możliwości wdrażania przed 2028 r. trudnych politycznie środków, w tym tych wspierających konsolidację fiskalną" - napisali analitycy agencji ratingowej w komunikacie.
Prof. Witold Modzelewski potwierdza tę diagnozę:
Na niekorzyść stanu finansów publicznych działa kalendarz wyborczy i słabość naszej władzy wykonawczej, która jest nie tylko skłócona, ale też ma słabą legitymizację, dysponując chwiejną większością.
- Jakiekolwiek działania naprawcze, realnie patrząc, mogą zostać podjęte rok po wyborach, a więc w 2028-2029 roku. Wszystkie prognozy racjonalnie pokazują więc, że do tego czasu jesteśmy skazani na wysokie deficyty budżetowe, wysokie nieredukowane wydatki publiczne i brak jakichkolwiek niepopularnych decyzji. Pamiętajmy też, że pan prezydent mówi, że nie podpisze żadnej ustawy podnoszącej podatki - wskazuje.
Ekspert apeluje o koniec "socjalnego eldorado"
Prezydenckie weto dla projektów, które zwiększyłyby wpływy do państwowej kasy, to poważny problem. Skoro więc rząd będzie miał ograniczone pole manewru po stronie dochodowej budżetu, może powinien szukać ratunku dla finansów publicznych gdzie indziej?
- Najwyższa pora, żeby zacząć działać po stronie wydatkowej budżetu - mówi Marcin Zieliński, prezes i główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju. I dodaje:
Rząd zasłania się wydatkami obronnymi, ale to nie przez nie mamy tak trudną sytuację w finansach publicznych.
- Z naszych wyliczeń w oparciu o liczby z 2024 r. wynika, że gdyby utrzymać wszystkie wydatki - poza zbrojeniowymi i na obsługę długu - na poziomie z 2015 roku, to przy obecnych dochodach budżetu, które są teraz znacznie większe, deficyt sektora finansów publicznych wyniósłby 0,7 proc. PKB - mówi główny ekonomista FOR.
Przypomnijmy, że deficyt sektora finansów publicznych wyniósł w 2024 r. 6,6 proc. PKB, a w tym roku ma sięgnąć 6,9 proc. PKB.
- To właśnie w 2015 r. zaczęło się stopniowe wprowadzanie różnego rodzaju programów socjalnych i to właśnie one odpowiadają za przyrost wydatków budżetowych - dodaje Marcin Zieliński. - W Polsce są one wyższe - w relacji do wielkości gospodarki - niż w Danii czy Szwecji, przy czym w zamian nie otrzymujemy usług publicznych takiej jakości, jak tam. Z drugiej strony wydatki te idą u nas w o wiele większym stopniu na transfery niż u Skandynawów. Należy zatrzymać to polskie socjalne eldorado, zacząć przynajmniej wprowadzać kryteria dochodowe - bo to absurdalne, że świadczenie "800 plus" trafia do wszystkich, bez względu na poziom dochodów. Tym samym przestaje ono być programem socjalnym, przy czym jako program wspierający dzietność też się nie sprawdziło.
- Podobnie nie widzę uzasadnienia dla "babciowego" - to też nie jest program szczególnie aktywizacyjny - stwierdza. - W ogóle mamy problem z tym, że rząd wprowadza te różne programy, a potem nie przedstawia żadnych ocen ich skuteczności. Tymczasem ponad 50 proc. polskiego PKB to wydatki publiczne i trzeba oceniać je racjonalnie. To obciążenia obecnych i przyszłych podatników, spłacających długi zaciągane przez rząd na poczet tych rosnących wydatków.
Prawie 130 mld zł na socjal w 2026 r. Na obronność z samego budżetu niecałe 125 mld zł
Jak "socjalne eldorado", o którym wspomina nasz rozmówca, wygląda w liczbach? W projekcie budżetu na 2026 r. wydatki na program "800 plus" określono na poziomie 61,7 mld zł. "Babciowe", czyli program Aktywny Rodzic, ma pochłonąć 6 mld zł. Na wypłatę 13. i 14. emerytury rząd przeznaczył ok. 31,8 mld zł. Do tego dochodzi waloryzacja świadczeń emerytalno-rentowych od 1 marca 2026 r. będzie kosztować ok. 22 mld zł. Program "Dobry Start" (finansowanie zakupów wyprawki szkolnej dla dzieci) będzie kosztować 1,4 mld zł, a podwyższenie zasiłku pogrzebowego do 7,0 tys. zł przełoży się na koszt dla budżetu rzędu 1,2 mld zł. Jeśli dodać do tego jeszcze finansowanie składek na ubezpieczenia społeczne, m.in. dla osób na urlopach wychowawczych i macierzyńskich (koszt ok. 4,8 mld zł), to wymienione programy społeczne, świadczenia emerytalne i socjalne kosztować będą państwo ok. 128,9 mld zł.
Dla porównania - wydatki z budżetu państwa na obronę narodową w projekcie budżetu stanowią 124,8 mld zł. Wprawdzie łączna kwota na obronność jest większa - zaplanowano nakłady w wysokości 200,1 mld zł. Jednak ponad jedna trzecia tej sumy (79,5 mld zł) to wydatki z Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych (FWSZ), zarządzanego przez Bank Gospodarstwa Krajowego, a więc środki z kredytów, pożyczek i emisji obligacji (zsumowane liczby wydatków z budżetu i FWSZ dają 204,3 mld zł, ale od tego należy odjąć 3,3 mld zł dotacji z budżetu państwa dla FWSZ).
Obecna koalicja rządząca zapewniała przed wyborami, że "nic, co dane, nie zostanie odebrane" (zrobiono nawet więcej, bo dołożono "babciowe"). Trudno więc jest teraz zrezygnować z wydatków socjalnych, a tym bardziej z wydatków na obronność, bo rzeczywistość geopolityczna jest trudna. Może więc jednak rząd powinien walczyć o zwiększenie dochodów do budżetu, podnosząc podatki?
- Pod względem obciążeń podatkowo-składkowych Polska jest plasuje się dość wysoko na tle regionu - odpowiada Marcin Zieliński z FOR. - O ile polski podatnik płaci mniej niż podatnicy w krajach skandynawskich, to biorąc pod uwagę 11 krajów Europy Środkowo-Wschodniej o podobnej historii i poziomie rozwoju, jesteśmy na wysokim 3. miejscu, po Słowacji i Chorwacji. Przestrzeń, żeby bardziej dociążać podatników, jest u nas niewielka - poza tym należy zadać pytanie, ile mamy płacić za utrzymanie państwa, które rozdaje pieniądze na prawo i lewo?
Jednym z pomysłów rządu na zwiększenie wpływów do budżetu jest podniesienie CIT dla banków (projekt ustawy został we wtorek 30 września przyjęty przez Radę Ministrów). Jest szansa, że prezydent Karol Nawrocki jej nie zawetuje - pewną sugestią mogą być niedawne słowa szefa gabinetu prezydenta Paweł Szefernakera, który wskazał, że prezydent "wielokrotnie mówił o tym, że jest przeciwnikiem podwyższania podatków dla zwykłych Polaków, więc wszystko zależy od szczegółów".
- Problem w tym, że banki to tak naprawdę polskie rodziny - jedna czwarta akcjonariuszy banków to OFE, a więc my jako przyszli emeryci. Członkami OFE jest 14 mln Polaków - kontruje pomysł rządu Marcin Zieliński. - Kiedy minister Domański w sierpniu zapowiedział wyższy podatek CIT dla sektora bankowego, wycena akcji banków w portfelach OFE na GPW spadła o 8 mld zł. To daje 500 zł mniej w przeliczeniu na oszczędności emerytalne każdej osoby odkładającej w ten sposób pieniądze z OFE. To samo dotyczy PPK i oszczędzania w ramach innych programów emerytalnych. Obywatele będący udziałowcami PKO, Pekao czy PZU (jako właściciela Pekao i Aliora) ponoszą koszty tego pomysłu.
- Postępowanie ministra finansów w ogóle jest absurdalne; na początku sierpnia zapowiedział Osobiste Konto Inwestycyjne, a pod koniec sierpnia wyższy CIT dla banków - jak ktoś postanowił zainwestować na GPW, a przecież dużo osób inwestuje w banki, to jest to dla niego cios. Najpierw kolejni politycy namawiają Polaków do oszczędzania, a potem uderzają w oszczędzających. Tymczasem Polaków nie trzeba zachęcać do inwestowania na giełdzie, tylko trzeba przestać ich do tego zniechęcać - dodaje główny ekonomista FOR.
Politycy muszą się obudzić? "Jest jeszcze czas"
Wraz z wydatkami rosną potrzeby pożyczkowe brutto (czyli zawierające spłatę wymagalnych zobowiązań wynikających z obecnego zadłużenia Polski). W wersji budżetu z września zostały one określone na poziomie 688,5 mld zł (wobec kwoty przewidywanego wykonania w 2025 r. na poziomie 488,6 mld zł). Potrzeby pożyczkowe netto są planowane na 422,9 mld zł (wobec kwoty przewidywanego wykonania w 2025 r. na poziomie 300,5 mld zł). Polska emituje dług, który musi potem spłacać - a złe prognozy fiskalne mogą spowodować, że inwestorzy będą oczekiwali większej premii za obejmowanie polskich obligacji skarbowych (ich rentowności mogą wzrosnąć, czyli odsetki od zadłużenia będą wyższe).
- Jakie działania mogłyby przeciwstawić się tej bardzo złej prognozie fiskalnej? - zastanawia się prof. Witold Modzelewski. - Znane są w historii precedensy politycznego ponadpartyjnego paktu zawieranego w celu ratowania finansów publicznych, miało to miejsce chociażby w Polsce w międzywojniu. Rząd mógłby zaprosić wszystkie siły polityczne, zwłaszcza opozycję, do debaty nad perspektywą fiskalną i planem uzdrowienia finansów publicznych, w ramach którego wszystkie siły polityczne przyjęłyby samoograniczenie co do żądań wzrostu wydatków i zgodziłyby się na pewien plan dochodów budżetowych na czas kampanii wyborczej 2026-2027. Innymi słowy, uzgodniłyby, że nie będą licytować się na obniżanie podatków i zwiększanie wydatków. Jest jeszcze czas - biorąc pod uwagę, że wybory są za dwa lata, można taki konsensus wypracować w 2026 roku.
Katarzyna Dybińska