Polska objęta unijną procedurą. Jak mocno Bruksela każe nam zacisnąć pasa?
Stało się - Polska zostanie objęta unijną procedurą nadmiernego deficytu. Poinformowała o tym Komisja Europejska. Kryteria unijne są nieubłagane, a Polska złamała je, przekraczając w 2023 r. próg 3 proc. PKB dla deficytu sektora finansów publicznych. Nadchodzi czas dyscypliny budżetowej i zaciskania pasa. Co będzie musiał zrobić rząd Donalda Tuska? Czy Bruksela może "odgórnie" nakazać nam redukcję wydatków w konkretnych obszarach, np. świadczeń socjalnych? Pytamy o to ekonomistów.
Komisja Europejska w środę 19 czerwca poinformowała, że istnieją przesłanki do tego, by objąć Polskę, a także sześć innych krajów członkowskich UE (Włochy, Francję, Maltę, Węgry, Belgię oraz Słowację), procedurą nadmiernego deficytu (PND).
Jesienią Polska pozna rekomendacje działań, jakie rząd Donalda Tuska powinien podjąć w celu obniżenia deficytu sektora finansów publicznych, który w 2023 r. przekroczył ważny unijny próg 3 proc. PKB. Przypomnijmy - Polska zaraportowała deficyt na poziomie 5,1 proc. PKB.
Jak będą wyglądać rekomendacje działań naprawczych dla Polski? Czy Komisja Europejska może odgórnie wskazać, w jakich obszarach rząd powinien ciąć wydatki? Czy zagrożone mogą być w związku z tym świadczenia socjalne, waloryzacja emerytur i rent, a może trzeba będzie zredukować wskaźniki wzrostu płacy minimalnej?
Ekonomiści podkreślają, że nic takiego nie będzie miało miejsca - wytyczne z Brukseli będą cechować się dużym stopniem ogólności, a o konkretnych działaniach będzie decydował rząd w Warszawie. Bez względu na to, jakie to będą działania, muszą prowadzić do określonego celu - poprawy kondycji finansów publicznych.
Marta Petka-Zagajewska, dyrektor Biura Analiz Makroekonomicznych PKO BP, przypomina, że "procedura nadmiernego deficytu jest nam bardzo dobrze znana". Polska była nią objęta dwukrotnie: w 2003 r. i w 2010 r. Procedura ta wygląda jednak obecnie inaczej niż kiedyś. - Stała się dużo bardziej łagodna, bo Unia zdaje sobie sprawę, że większa restrykcyjność w obecnych warunkach mogłaby hamować gospodarkę wielu krajów Unii - tłumaczy ekonomistka.
- Temat jest dość złożony, bo trwa reforma systemu koordynacji polityki fiskalnej w ramach UE; ten system będzie się "docierał" w najbliższych latach - mówi nam Adam Antoniak, starszy ekonomista ING Banku Śląskiego. - To, co będzie kluczowe z punktu widzenia procedury nadmiernego deficytu, to rekomendacje - z jednej strony co do skali, a z drugiej tempa dojścia do bardziej zrównoważonych finansów publicznych, czyli zejścia poniżej progu 3 proc. PKB dla deficytu sektora finansów publicznych.
- Nowe reguły unijne wprowadzają pewną elastyczność, nie będą wymagały tak szybkiej korekty, jak w poprzedniej wersji Paktu dla Stabilności i Wzrostu. Mają uwzględniać koszty ponoszone przez państwa członkowskie w związku z rosyjską agresją na Ukrainę, a więc wydatki militarne, wsparcie dla uchodźców - a takich wydatków mamy dużo w naszym budżecie - wskazuje nasz rozmówca. - KE będzie też patrzyła, jak kształtuje się ścieżka długu i będzie rekomendowała określone poziomy wydatków na najbliższe lata. Kraje członkowskie będą musiały uwzględniać wszelkie odchylenia od tych rekomendacji i tłumaczyć się z nich Brukseli.
- Jeśli chodzi o to, jak ambitna będzie ścieżka dostosowania fiskalnego w Polsce, to Polska jako kraj członkowski będzie miała wolną rękę co do tego, jak ten cel przywrócenia równowagi w finansach publicznych osiągnie, jakie wydatki będzie priorytetyzować, a jakie ograniczać - mówi Adam Antoniak.
- Pamiętajmy, że w Wieloletnim Planie Finansowym Państwa rząd założył wysiłek fiskalny i korektę deficytu na poziomie 0,5 proc. PKB rocznie (w ujęciu strukturalnym) - to taki minimalny wysiłek, który powinien podjąć kraj objęty procedurą nadmiernego deficytu. Jednocześnie, według tego samego dokumentu, nasza ścieżka długu nie wygląda dobrze - przekraczamy 60 proc. PKB w 2026 r. Musimy tego uniknąć, bo to drugi przyczynek do uruchomienia procedury nadmiernego deficytu. Pojawia się również pytanie, jak Rada Unii Europejskiej, bo to ona będzie wyznaczać cele dla Polski, ustosunkuje się do tego, że ponosimy duże wydatki na wsparcie uchodźców z Ukrainy czy bezpieczeństwo militarne. To będą kluczowe kwestie.
Jak przekonuje ekonomista, nie ma mowy o arbitralnym wskazywaniu przez Brukselę konkretnych wydatków do redukcji. Niemniej jednak rząd będzie musiał pilnować dyscypliny fiskalnej.
- Na pewno PND nie zakłada tak dużej ingerencji ze strony Brukseli, że będzie ona dyktować nam, które wydatki mamy ograniczać - bardziej będzie skupiać się na ogólnym poziomie wydatków, celach dla redukcji deficytu i ścieżce długu publicznego, które zapewnią nam dojście do bardziej zrównoważonych finansów publicznych w średnim okresie.
Polityka zaciskania pasa może jednak oznaczać konieczność rezygnacji z realizacji niektórych hojnych obietnic obecnej koalicji rządzącej.
- Rekomendacje Brukseli staną się zapewne przyczynkiem do dyskusji, czy uda się zrealizować zapowiedzi z kampanii wyborczej, takie jak podniesienie kwoty wolnej od podatku, co wiąże się z bardzo wysokimi kosztami. Może się okazać, że w warunkach obowiązywania PND nie będzie na to w najbliższych latach przestrzeni - zaznacza Adam Antoniak.
Przypomnijmy - Ministerstwo Finansów oszacowało, że podwyższenie kwoty wolnej od podatku z 30 000 zł do 60 000 zł mogłoby w warunkach 2024 r. spowodować zmniejszenie obciążeń podatkowych z tytułu podatku dochodowego od osób fizycznych o ok. 48 mld zł. Tyle kosztowałaby budżet państwa realizacja tej konkretnej obietnicy wyborczej Koalicji Obywatelskiej.
- Mamy cztery lata na proces dostosowania fiskalnego do kryteriów z Maastricht, po ok. 0,5 proc. PKB rocznie - przypomina Marta Petka-Zagakewska. - Rząd ma bardzo duże pole negocjacyjne - energetyka, nakłady na zbrojenia będą skuteczna "wymówką". PND powoduje natomiast, że nie ma przestrzeni na ekspansję fiskalną. Wiele obietnic będzie musiało zostać odłożonych.
Katarzyna Dybińska