Polskę stać na dziedziczenie składek ZUS?
Rząd nadal analizuje kwestię dziedziczenia składek z OFE, które mają trafiać na subkonta osobiste w ZUS - poinformował w środę szef doradców premiera Michał Boni. Jego zdaniem wymaga to prawdopodobnie "dodatkowego funduszu rezerwowego w ZUS-ie".
Rząd, w celu ograniczenia przyrostu długu publicznego i deficytu, zamierza zmienić system emerytalny. Zamiast 7,3 proc. składki do Otwartych Funduszy Emerytalnych ma trafiać 2,3 proc. Pozostałe 5 proc. będzie księgowane na indywidualnych kontach osobistych w ZUS. Nie rozstrzygnął jeszcze, czy i jak byłyby dziedziczone pieniądze z indywidualnych kont tzw. drugiego filara, zaksięgowane w ZUS.
W środę Boni uczestniczył w seminarium uniwersyteckim "Polska 2030" na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
- W latach między 2030 a 2035, zgodnie z projekcjami Głównego Urzędu Statystycznego, średniorocznie będzie umierało ok. 60 tys. osób w wieku między 25 a 65 rokiem życia. Zakłada, że wskaźnik zatrudnienia będzie na poziomie 60 - 70 proc. To oznacza, że 48 tys. tych osób, umierając, być może będzie chciało przekazać to dziedziczenie. Koszt tego, zakładając, że wypłaca się połowę w gotówce, a reszta przechodzi, to jest 3 mld zł na pół - czyli 1,5 mld zł - powiedział Boni.
Zapowiedział, że w środę zapyta ministra finansów Jacka Rostowskiego, czy w 2033 r. będzie Polskę stać na dodatkowe 1,5 mld zł "na ten model dziedziczenia".
Boni powiedział, że reforma emerytalna z czasów rządów Jerzego Buzka stworzyła bardzo dobry model ubezpieczający Polaków na przyszłość. - Dzisiaj dwie trzecie naszej składki idzie do ZUS na ten tradycyjny model emerytalny. Jedna trzecia składki idzie do Otwartych Funduszy Emerytalnych. (...) W przyszłości wypłata, jak się analizuje przyszłą stopę zastąpienia - czyli relację tego świadczenia do wynagrodzenia - miałaby być konstruowana w odwrotny sposób. Jedna trzecia będzie pochodziła z tego systemu ZUS-owskiego, a dwie trzecie z systemu kapitałowego - powiedział.
Dodał, że pod koniec lat 90. system został skonstruowany w ten sposób z powodu zmniejszającej się populacji i problemów demograficznych - sytuacji, w której w Polsce będzie rosła liczba osób starszych potrzebujących świadczeń, a mniej będzie pracujących. - Ten tradycyjny (...) model, który opiera się na tym, że składki pracujących są wypłacane jako emerytury tym, którzy są starsi, nie sprawdziłby się. Musiałby dużo kosztować i potrzebna byłaby olbrzymia dopłata z budżetu państwa. Dlatego wymyślono ten drugi model - zaznaczył.
Podkreślił, że jednak równocześnie podjęto decyzję o tym, że nie zwiększy się składka emerytalna. - Efekt jest taki, że nie podnosząc składki musimy co roku dopłacać 20 kilka miliardów złotych, żeby OFE mogło oszczędzać nasze pieniądze. (...) Ale to jest dopłata z budżetu państwa, taki rodzaj umowy, że na przyszłość to się będzie opłacało. Kryzys pokazał, że nie można unieść tak dużego przyrostu długu dzisiaj i w najbliższych 20 latach, (...) i że trzeba się podzielić ciężarami tego długu - powiedział.
Dodał, że dzięki propozycjom rządu system zostanie, ale przyrost długu będzie o połowę mniejszy. Podkreślił, że środki, które trafią na subkonta w ZUS, powinny być waloryzowane rynkowo. - Do dyskusji, czy zgodnie z nominalnym PKB, czyli wzrost gospodarczy plus inflacja, czy też stopą zwrotu z obligacji. W związku z tym założenie jest takie, że emerytura nie będzie mniejsza. Jeśli będzie koniunktura gospodarcza, dobre zarządzanie tymi gotówkowo przekazywanymi pieniędzmi, to mogą być i wyższe stopy zastąpienia - zaznaczył.
- Być może najpierw trzeba zamknąć ten problem, a potem rozmawiać o wieku emerytalnym - powiedział. Dodał, że od 1990 r. do dzisiaj Polacy żyją średnio o prawie 5 lat dłużej. - To oznacza, że dłuższa aktywność zawodowa jest wymogiem. Jest także ważna dla wysokości emerytury. Kobieta pracująca 5 lat dłużej może mieć emeryturę o 30 proc. wyższą - powiedział.
Dziś pracujący utrzymują emerytów. Wobec kryzysu demograficznego pracujących będzie coraz mniej, emerytów zacznie przybywać. Tego zagadnienia do tej pory nie poruszył jednak skutecznie ani resort Pracy i Polityki Społecznej, ani tym bardziej Ministerstwo Finansów.