Praca: Unia chce dłużej pracować

Fiaskiem zakończyły się w czwartek późnym wieczorem w Luksemburgu wielogodzinne negocjacje ministrów pracy krajów członkowskich UE w sprawie 48-godzinnego tygodnia pracy w UE i możliwości jego wydłużenia.

Nie zdołały się porozumieć dwie grupy krajów: dowodzeni przez Francję, Szwecję i Hiszpanię obrońcy socjalnego modelu Unii Europejskiej, którzy są za tym, by nie można było pracować dłużej niż 48 godzin tygodniowo, oraz zwolennicy elastycznego prawa pracy - Wielka Brytania, Polska i inne nowe kraje członkowskie.

Chodzi o nowelizację dyrektywy o czasie pracy z 1993 roku. Kością niezgody pozostaje odejście od tzw. systemu opt-out, wprowadzonego na żądanie Wielkiej Brytanii, dzięki któremu każdy kraj UE może pod pewnymi warunkami wydłużyć 48-godzinny tydzień pracy. Klauzula ta zezwala pracodawcom na ustalenie - na mocy umowy z pracownikiem - dłuższego tygodniowego czasu pracy.

Reklama

Minister gospodarki Martin Bartenstein w imieniu przewodniczącej UE Austrii odpowiedzialnością za fiasko obarczył kraje, które broniły zasady opt-out.

"Nie widzę możliwości kompromisu na podstawie obecnych stanowisk - powiedział. - Po raz czwarty z rzędu ponieśliśmy fiasko. To pokazuje, jak bardzo kontrowersyjna jest to sprawa".

Austria próbowała znaleźć rozwiązanie, proponując stopniowe odchodzenie od zasady opt-out, obwarowanej dodatkowo wieloma warunkami. Przedłużenie czasu pracy byłoby możliwe, ale tak, by w rozliczeniu trzymiesięcznym nie przekraczał on 65 godzin tygodniowo. To było nie do zaakceptowania ani dla Wielkiej Brytanii i jej liberalnych sojuszników, ani dla zatroskanej o zdobycze socjalne "grupy jedenastu", której nieformalnym rzecznikiem stał się Luksemburg.

Głosowania nie było. Polska nie poparła kompromisu zaproponowanego przez Austrię. "Propozycja z pewnymi poprawkami byłaby do zaakceptowania dla Polski" - podsumowała podczas obrad minister pracy i polityki społecznej Anna Kalata.

Sprawę komplikują wyroki Trybunału Sprawiedliwości UE w Luksemburgu, który konsekwentnie orzekał, że czas dyżurów (np. lekarzy czy strażaków) należy traktować jako normalny, w pełni opłacany czas pracy. Takie samo stanowisko zajął w 2005 roku Parlament Europejski, który na równi z krajami członkowski ma głos w sprawie nowelizacji dyrektywy.

Wobec braku porozumienia, sprawa nie jest rozstrzygnięta. Tymczasem w zeszłym roku rząd szacował, że zaliczanie dyżurów do 48-godzinnego tygodnia pracy kosztowałoby Polskę ok. 950 mln zł na stworzenie 15 tys. miejsc pracy dla lekarzy i 4,5 tys. dla strażaków. W podobnie trudnej sytuacji jest wiele innych krajów UE.

Sprawa wróci na agendę podczas fińskiego przewodnictwa w Unii Europejskiej, w drugim półroczu tego roku. Do Komisji Europejskiej będzie należało zaproponowanie jakiegoś rozwiązania. "Komisja przeanalizuje różne warianty, ale musi stać na straży prawa" - powiedział po zakończeniu bezowocnych obrad komisarz ds. pracy i spraw społecznych Vladimir Szpidla.

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: minister pracy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »